Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Bo czasem nie warto sięgać gwiazd

Autor tekstu: Szymon Gumienik
03.03.2019

„Doktor Star i Królestwo Straconej Przyszłości” jest jak spadająca gwiazda – z jednej strony przywołuje nieskończoność kosmosu i potęgę ludzkiej myśli, z drugiej przypomina o kruchości i ulotności naszego ziemskiego życia, na koniec zaś pozostawia uczucie smutku i niedopowiedzianej melancholii, szybko gasnącej w sercu i trudnej do uchwycenia idei straty. W dodatku (tak jak spadająca gwiazda) szybko się kończy. Lemire w małej pigułce opowiedział bowiem gatunkową historię, wykorzystującą motywy wojenne, superbohaterskie, steampunkowe i science fiction, zamykając ją w bardzo osobistym i wzruszającym dramacie rodzinnym. Słowem: klasyczny Lemire, który jak nikt inny umie to, co powyżej. Myślę, że większości wystarczyłoby nawet samo zarysowanie fabuły komiksu i odkrycie kilku jej składowych, aby od razu dopasować do niej nazwisko autora „Opowieści z hrabstwa Essex”. A jeśli tak, wszyscy powinni już wiedzieć, że po drugi z kolei spin-off serii „Czarny Młot” na pewno warto sięgnąć.

W przeciwieństwie do zbyt kolorowego, pulpowego i niepotrzebnie efekciarskiego quasi-kryminału „Sherlock Frankenstein i Legion Zła” opowieść o doktorze Jimie Robinsonie trafia w sedno (a tym samym w nasze serca) bezpretensjonalnością treści, intymnością emocji i jak zawsze potrzebnym w tego typu dramatyczno-wzniosłych produkcjach rozmachem ogólnego przesłania. Oto mamy narratora, człowieka nauki, który swoją spowiedź życia zaczyna od słów: „Dawno, dawno temu byłem młody i miałem czyste sumienie”. Zaraz jednak pojawiają się słowa „broń” i „pieniądze”. Od tego czasu jego praca zaczyna zamieniać się w obsesję, a on sam coraz bardziej odsuwa się od rodziny. Tak rodzi się Doktor Star, który – dzierżąc w prawicy laskę mocy – w sekundę może przemierzać galaktyki i wpływać na bieg historii, i tak rodzi się też człowiek, który składa pewne obietnice i dokonuje bardzo złych wyborów, by ostatecznie starać się jedynie unieść ciężar ich konsekwencji. I choć kierują nim wówczas jedynie dobre intencje i chęć niesienia pomocy innym, jedna mała nuta pychy w jego sercu nie pozwala mu zwrócić swej uwagi na rzeczy najistotniejsze. Czyż nie jest to największy dramat człowieka – jednocześnie czuć moc całego wszechświata i być bezsilnym jak pyłek na wietrze?

Lemire głównie na takich właśnie opozycjach konstruuje świat i życie Doktora Stara – w każdej jednej warstwie komiksu znajduje miejsce dla przeciwstawnych sił, pojęć, obrazów, sytuacji i emocji. Widać to już w samej konstrukcji opowieści z głównym bohaterem jako narratorem, który z perspektywy czasu (kolejna opozycja: młodość–starość) opowiada swoją historię, powoli odsłaniając szczegóły swojej tragedii. Zestawienie przeszłości z teraźniejszością, świata superbohaterskiego i tego zwykłego dobrze też uchwycił w swoich rysunkach Max Fiumara, który bogactwo scen akcji i naukowej pracy bohatera zestawił (często na jednej planszy) z jego późniejszym życiem – w tych ostatnich ujęciach otoczenie traci jakiekolwiek kontury, a szczegółowy drugi plan ustępuje miejsca czystym, umiejętnie odmalowanym na twarzach postaci emocjom. Jeszcze wyraźniej tę opozycję dzielą kolory Dave’a Stewarta, który nasycony mocnymi barwami czas naukowych badań, witalności i euforii odkryć, kosmicznych podróży czy walki z nazistami u boku Szwadronu Wolności skontrastował z szarościami ulic i szpitalnych korytarzy, wyciągając z nich cały ból, smutek i ciemność obecnego życia dawnego superbohatera, w którym – jak sam to ujął – „nie ma miejsca dla dzieci”. Słowa te są kluczowe dla opowieści, porządkują w zasadzie całą narrację i pogłębiają rozdarcie głównego bohatera, który swój największy koszmar sprowadził jakoby sam na siebie. Ta przerażająca świadomość, że mimo mocy nic nie jest w stanie zrobić, że są sytuacje z góry skazane na przegraną, że czasami cały wszechświat nie wystarczy i że przychodzi taki moment, w którym całe nasze życie kurczy się do jednej prostej myśli.

Na podobnym schemacie dramatu człowieka i jego złamanych relacji z najbliższymi Lemire już od dawna buduje swoje najlepsze historie. Dlatego pewnie również ta krótka i dość prosta opowieść ma tak dużą siłę rażenia. Mimo że niektóre wątki są tu ledwo zarysowane i potraktowane po macoszemu, całość sprawia wrażenie solidnej konstrukcji, pozbawionej luk i niepotrzebującej jakichkolwiek dopowiedzeń. Taka jest jednak magia kameralnych scenariuszy kanadyjskiego twórcy, które działają niemal za każdym razem. To i jeszcze jego charakterystyczna buta w czerpaniu garściami z superbohaterskich ikon i innych gatunkowych kostiumów. Niczym Tarantino kradnie on tylko części, wybierając te najlepsze i najciekawsze z każdego uniwersum, a następnie łączy je, spawa, klei i sumuje w pełni autorskie projekty – paradoksalnie sugestywniejsze w wyrazie od wszystkiego tego, z czego zazwyczaj czerpały. Kto nie wierzy, niech sięgnie zaraz po „Doktora Stara”, a jeszcze lepiej po „Czarny Młot”, bo tam dzieją się prawdziwe cuda.

 

„Doktor Star i Królestwo Straconej Przyszłości”

Scenariusz: Jeff Lemire

Rysunki: Max Fiumara

Egmont

2019

W imieniu redakcji dziękuję Wydawnictwu EGMONT za egzemplarz recenzencki.

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry