Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Tim-21, czyli robot, który dał się wrobić

Autor tekstu: Szymon Gumienik
09.02.2018

To, że sztucznej inteligencji nieobce są ludzkie uczucia, wiemy nie od dziś. Niektórzy z nas zadają sobie nawet pytania o to, czy androidy śnią albo czy małe roboty marzą o rodzicielskim uczuciu. Coś musi być na rzeczy, skoro takich historii jest coraz więcej i coraz częściej nas one poruszają, żeby nie powiedzieć: wzruszają. Czy w tę stronę chce pójść również Jeff Lemire w swojej serii „Descender”? Po lekturze pierwszych sześciu zeszytów zebranych w jednym tomie pt. „Blaszane gwiazdy” nie otrzymamy konkretnej odpowiedzi, ponieważ autor jak na razie jedynie zarysowuje postać małego androida Tima-21, kładąc głównie nacisk na budowę świata przedstawionego oraz awanturniczą intrygę, czerpiącą garściami z ogólnie pojętej fantastyki, a szczególnie z jej już klasycznej, choć całkiem dobrze sobie jeszcze radzącej odmiany, jaką jest space opera.

Trzeba przyznać, że Lemire odrobił na piątkę z plusem lekcję z popkultury i oryginalnej trawestacji cytatów. Podczas lektury bowiem nieustannie zapala nam się lampka, która odsyła nas do najróżniejszych dzieł kina, literatury i komiksu – od konstrukcji i wyglądu postaci zaczynając, a na wątkach, motywach i scenografii kończąc. I w żadnym razie nie jest to zarzut, bo dodając do tego lekkość narracji, nienachalny humor, prostą, acz solidną metaforykę oraz typowe dla tego kanadyjskiego twórcy niesamowitość i bajkowość wyłaniające się z najzwyklejszych sytuacji, otrzymujemy zupełnie nowy świat, na który – można powiedzieć – długo czekaliśmy. Dodajmy, że jest to świat nie tylko ciekawy i intrygujący, ale przede wszystkim zbudowany na solidnych podstawach, rozrysowany według jasno określonej koncepcji, bez przypadkowości i częstej ostatnio w tym gatunku pustej widowiskowości. To duża zaleta, szczególnie ważna w seriach, które powinny rozwijać się tak konsekwentnie, jak i logicznie. Lemire oczywiście potrafił stworzyć taką rzeczywistość, tak samo jak powołać do życia niejednowymiarowych bohaterów, których – mam nadzieję – będziemy poznawać cały czas w trakcie lektury i którzy do samego końca będą w stanie nas czymś zaskoczyć. W pierwszym tomie scenarzysta skupia się głównie na antypatycznym wynalazcy współczesnej robotyki doktorze Quonie, jednak i w jego charakterze, i w charakterze pozostałych pierwszo- i drugoplanowych bohaterów jest zapewne jeszcze wiele do pokazania i przerobienia. Duży potencjał dramaturgiczny ma również Telsa, córka generała i wykwalifikowany żołnierz, a także Wiertacz – robot o niezbyt skomplikowanej budowie i mało rozwiniętej sztucznej świadomości, jednak kryjący w sobie wiele intensywnych emocji, które można podciągnąć nawet pod pewien rodzaj duszy. Na pewno póki co ma najlepszą humorystyczną kwestię, kwitującą zaprogramowanie Tima-21 jako robota towarzyszącego, muszącego ufać ludziom: „Cóż, mały bocie, dałeś się po prostu wrobić”. Jak dla mnie, mistrzowska puenta!

Główny wątek fabuły, opierający się na globalnym zagrożeniu i próbie powstrzymania świata przed totalną zagładą, również był już wielokrotnie eksploatowany przez twórców. Jednak u Lemire’a najlepsze jest to, że rozwój i finał całej intrygi nie jest jednokierunkowy, że brak namacalnego, materialnego zagrożenia pozwala z jednej strony na większy rozwój postaci (a zatem podkręcenie dramatyzmu historii), z drugiej zaś na budowanie otwartych sytuacji i wynikających z nich interakcji bohaterów – bo jeżeli zdarzyć może się wszystko lub nic, niczego nie możemy być pewni. Znając jednak warsztat Kanadyjczyka, jestem pewien, że dostarczy nam jeszcze wielu skrajnych emocji. W pierwszym tomie poznajemy świat dziewięciu Planet Rdzenia składających się na Radę Zjednoczonej Galaktyki, które zostają zaatakowane przez gigantyczne roboty, nazwane później Żniwiarzami. Nikt nie wie, dlaczego zabiły miliony istnień i czy kiedyś nie wrócą dokończyć swojego dzieła. Dziesięć lat po tym epizodzie cała galaktyka jest praktycznie pozbawiona maszyn ze sztuczną inteligencją (efekt cybernetycznego ludobójstwa), a nienawiść do nich nie słabnie. W tym właśnie czasie w kolonii górniczej na jednym z odległych księżyców z długiego „snu” budzi się Tim-21, robot towarzyszący, który nie ma o niczym pojęcia i którego codex, czyli robocie DNA – jak się okazuje – jest identyczne jak Żniwiarzy. Sytuacja nie do pozazdroszczenia, szczególnie w tak nieprzyjaznym środowisku. W dodatku wszyscy towarzyszący mu koloniści zginęli, więc ogólne wyalienowanie małego bota wzmaga samotność i poczucie straty. W ekspozycji głównego bohatera oprócz teraźniejszych perypetii autor wykorzystuje jeszcze retrospekcję (wspomnienia przedstawiające coraz bardziej rosnące przywiązanie do jego ludzkiej rodziny) oraz projekcję (sen po zniszczeniu przez złomiarzy, sugerujący wizje typowe dla śmierci klinicznej, przejścia do tego drugiego świata). Na szczęście te dwie niezależne, odrębne narracje nie zdradzają zbyt wiele, zarysowując tylko, mającą chyba dopiero wyewoluować, złożoną świadomość robo-chłopca. Ufam, że jej finał nie będzie miał jednak nic wspólnego ze wzruszającą historią poświęcającej się za ludzkość maszyny – podniesiony kciuk Arnolda Schwarzeneggera jest raczej niepodrabialny.

Lemire lubi jednak dekonstruować klasyczne już, zakorzenione w zbiorowej świadomości narracje, naddawać im zupełnie nowy kontekst i dawać im całkiem nowe życie. I większość z takich przemian wychodzi w jego opowieściach obronną ręką (a nawet kciukiem). W „Descender” – jak już wspominałem – wszystkie kultowe cytaty zostały udanie przefiltrowane przez specyficzną wrażliwość autora, przez co zamiast grymasu wtórności dostajemy pięknie odmalowaną, baśniową, trudną do uchwycenia nostalgię za wielkimi opowieściami, które porywały nasze serca i umysły już kilka dekad wcześniej. I gdyby nie wyzierająca czasami brutalność i dosadność niektórych scen, a także bardzo namacalna, odstręczająca kreacja pomniejszych rzezimieszków (złomiarzy czy łowców nagród) i większych złoli czulibyśmy się w świecie Lemire’a i Nguyena niemal jak w domu, okryci ciepłym i miękkim kocykiem.

Stworzoną przez scenarzystę otoczkę baśniowości i oniryczności świata podbija wspomniany wyżej Dustin Nguyen, którego akwarele nie mają sobie równych. Jego kreskę i styl doceniają nawet komiksowi laicy (zweryfikowałem to osobiście), zwracając uwagę na plastyczność, lekkość, subtelność i miękkość ilustracji, sprawdzające się zarówno w większych, często szczegółowych planach czy projektach architektonicznych budynków i konstrukcyjnych robotów, jak i w zbliżeniach, ciasnych kadrach i wyraziście oddanych portretach. Większość plansz jest tu po prostu pięknych, bardzo ekspresyjnych, bogatych w szczegóły i barwy oddające charakter przedstawianych sytuacji i światów. Warto je dłużej kontemplować. Zresztą tak samo jak całą opowieść, bo „Descender” to świetny przykład wyważonego, doskonałego połączenia dwóch warstw komiksowego medium, który daje nam kilka ładnych metafor, ciekawą intrygę i całą masę estetycznych wrażeń. Jednak nie takie to oczywiste, biorąc pod uwagę, że rzecz dotyczy robotów.

 

„Descender: Blaszane gwiazdy” 

Scenariusz: Jeff Lemire

Rysunek: Dustin Nguyen

Mucha Comics

2018

W imieniu redakcji dziękuję Wydawnictwu MUCHA COMICS za egzemplarz recenzencki.

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry