Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Jakie czasy, takie bogi!

Autor tekstu: Szymon Gumienik
27.12.2017

Chciałoby się napisać o tym komiksie „boski”! Jakkolwiek jednak na niego spojrzeć, to jednoznacznie konotujące słowo byłoby w tym miejscu niestety sporym nadużyciem. Boski jedynie jest tu temat, świetne są momenty i niektóre pomysły, fascynująca strona wizualna, ale cały szkielet historii, podstawa każdego kreowanego świata, czyli warstwa językowa– to niestety dość przyziemna sprawa. I – szczerze powiedziawszy –trochę mi szkoda tego dysonansu, bo mimo wszystko bardzo chcę widzieć w „The Wicked + The Divine” jakieś drugie dno, coś, co kryje się w cieniu niczym Morrigan (jak na razie najbardziej intrygująca postać serii), co czeka tylko na odpowiedni moment, aby sięnam objawić. Bo na pewno jest coś w tym świecie pociągającego, coś niepokojącego, jest jakaś tajemnica i wyższa idea, która nie powinna być jednak określana tyko przez pustych bogów i stereotypowych śmiertelników.

Przyjmijmy jednak, że to celowy zabieg scenarzysty, że dając bogom nie tylko wizerunki współczesnych muzyków, lecz także ich cechy charakteru, styl czy sposób bycia, może on w prosty i jednoznaczny sposób wyśmiać wszystkie grzechy dzisiejszych celebrytów i bożyszczy tłumów. Przyjmijmy, że przez pretensję, płaskość i sztuczność wygłaszanych kwestii oraz przelewające się w dialogach i monologach pustosłowie piętnuje całą naszą obecną kulturę i stosunki międzyludzkie w ogóle. Pomińmy też tak oklepane motywy jak orgiastyczne koncerty, mnogość zgubionych wątków, kuriozalne miejscami motywacje bohaterów czy nic niewnoszące i niemające przełożenia na dalszą opowieść teksty typu: „Na boga, nie patrz im w oczy”. Pomińmy i przyjmijmy. I co? Dalej nic. Żadnego oczyszczenia, żadnego widzialnego lub ukrytego sarkazmu, żadnego mrugnięcia okiem czy nieznacznego uniesienia brwi, czegoś, na czym moglibyśmy się mocno oprzeć, czego moglibyśmy się mocno uchwycić. Wszystko to, co powinno być tu prześmiewcze, jest niestety śmiertelnie poważne, przez co traci zupełnie na sile przekazu. Nawet wspomniany w posłowiudo komiksu wątek nieuchronności śmierci, strachu przed jej bezwzględnością nie zyskuje tu tego ciężaru, który mieć powinien. Gillen zatem koniec końców nie daje nam nic, co moglibyśmy wykorzystać do konstruktywnej opinii/krytyki pierwszej części „The Wicked + The Divine”. A początek serii to przecież rzecz święta – to od otwarcia bowiem zależy, czy czytelnicy zechcą wejść do tego konkretnego świata i zostać w nim na dłużej. Obawiam się niestety, że przez mało zajmujących i niekompletnych bohaterów, przez wiele niedomówień i błędów narracyjnych oraz pretensjonalne i niedojrzałe dialogi większość polskich czytelników nie będzie chciało kontynuować tej przygody. Szkoda jednak byłoby uziemić na starcie tak boski plan.

Bo przecież punkt wyjścia tej historii jest naprawdę intrygujący. Biorąc pod uwagę fakt, że motyw bogów zamieszkujących świat nam współczesny i mniej lub bardziej wpływających na ludzi go zamieszkujących jest w popkulturze już dość wyeksploatowany (przoduje w tym Neil Gaiman) i słysząc jednocześnie o 12 bogach reprezentujących różne kultury i wierzenia, którzy wracają na Ziemię co 90 lat w ciałach wybranych nastolatków, a następnie po dwóch latach umierają razem z nimi, to można jedynie przyklasnąć i powiedzieć: „Ciekawe, mów dalej”. Przyznajcie, że to fantastyczny i całkiem nowy pomysł – jeden z tych, które przychodzą niespodziewanie, jak objawienie, olśnienie, i jedyne, co można z nim zrobić, to zbudować wokół niego świat, a następnie opowiedzieć pasjonującą historię (w stylu Gaimanowskiego Anansiego). Ile w tym niejednoznaczności, dramaturgii, skrajnych emocji, ile pytań. Czy każdy z nastolatków dobrowolnie oddaje swoje ciała i dusze za chwilę bycia absolutem? Czy są oni dobierani przypadkowo? Czy będąc bogami, odczuwają ludzkie emocje? Czy tworzą jednię, czy raczej niedoskonałą hybrydę? Czy tego żałują? Czy mają wolną wolę, czy muszą jednak grać według odgórnie ustalonych zasad? Tę ostatnią wątpliwość rozwiewa lektura pierwszej części serii pt. „Faustowska zagrywka” (z główną rolą Lucyfera), co jeszcze bardziej komplikuje, dramatyzuje i podkręca fabułę. Ten pomysł to zatem tzw. samograj, to także główna siła „The Wicked + The Divine” – jego nośność i nieograniczoność narracyjna otwiera naprawdę wiele dróg przed autorami. Nic, tylko brać i lepić na swoje podobieństwo.

Kolejną mocną stroną komiksu są niektóre rozwiązania fabularne – od ubrania bogów w kostiumy współczesnych muzyków (może nawet zbyt oczywistych, takich jak David Bowie, Daft Punk czy Kanye West), przez wynikający z powyższego problem szybkiego wypalenia scenicznego (pięknie tu gra symbol dwóch boskich lat) oraz liczne nawiązania do popkultury (powodujące rozluźnienie przyciężkiej miejscami narracji), aż do pojedynczych, konkretnych rozwiązań funkcjonowania bogów w ludzkim świecie, takich jak np. pstryknięcie palcami, które w tym kontekście jest tak dosłowne, ograne, banalne i proste, że aż genialne. Takie momenty ma również strona graficzna albumu – kreska jest tu ostra i precyzyjna, a jej sterylność i dokładność idealnie pasują do wymyślonego przez Gillena świata. Z jednej strony perfekcyjnie wyrysowane przez McKelviego sylwetki bogów, pozbawione indywidualności wnętrza, odpowiednie do danego otoczenia kadrowanie, z drugiej mocne kolory Wilsona, miejscami wręcz skrajne i krzykliwe, w pełni oddające charakter współczesnego świata. Są tutaj plansze i poszczególne kadry, na które można patrzeć bardzo długo. Są też sekwencje, które bardziej przez obraz niż tekst zbliżają do bohatera, które na chwilę anulują pozorność i sztuczność świata przedstawionego, odsłaniając jakiś charakter czy prawdziwe uczucia, dająctym samym niekłamaną satysfakcję z lektury. Na przykład sceny z Luci (Lucyfer), która chyba jako jedna z niewielu ma w tym komiksie bardzo bogaty zestaw mimiczny – te wszystkie jej grymasy, uśmieszki, przewracanie oczami to komunikacyjna niewerbalna poezja.

To właśnie te momenty, które tak pięknie i bez fałszu rozgrywają z założenia pasjonującą historię. Dlaczego zatem ostatecznie to wszystko jest takie płaskie, sztuczne i bez wyrazu? Dlaczego, czytając „The Wicked + The Divine”, bardziej zwracamy uwagę na wygląd bohaterów, ich wizualizację, stroje, niż na nich samych czy ich motywacje? Czy to rzeczywiście znak naszych czasów, czy tacy jesteśmy, tak się właśnie komunikujemy? Nie chcę w to wierzyć, ale bardzo chciałbym wejść jeszcze do świata stworzonego przez Gillena i McKelviego. Jeśli jednak nadal nie będzie tam ani jednej żywej duszy, tylko same awatary, nie będzie tam ostatecznie niczego. Zostanie jedynie pusty, kolorowy świat, w którym nie ma prawdziwych słówi w którym co jakiś czas wybuchają głowy. A przecież powinno być zupełnie inaczej – bosko, emocjonalnie iinspirująco (no, wybuchające głowy mogą zostać). Zatem do dzieła, jeszcze w to wierzę!

 

„The Wicked + The Divine: Faustowska zagrywka”

Scenariusz: Kieron Gillen

Rysunek: Jamie McKelvie

Mucha Comics

2017

W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu MUCHA COMICS za egzemplarz recenzencki.

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry