Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Wyrwać duszę z jeziora ognia

Autor tekstu: Dawid Śmigielski
06.11.2017

Kto powiedział, że schematy są złe? „Jezioro ognia” Nathana Fairbairna odpowiedzialnego za scenariusz i rysownika Matta Smitha zaprzecza temu stwierdzeniu i udowadnia, że to nie schematy są złe, ale poszczególni twórcy źle lub nieumiejętnie je wykorzystują. Wystarczy obejrzeć szalejącą obecnie na wielkich ekranach trzecią część „Thora”, by się o tym przekonać. Filmowe porównanie, bo i do kina przyrównał ten komiks Kieron Gillen, stwierdzając: „Bez wątpienia najlepszy film akcji w papierowej formie w 2016 roku”. U nas rok 2017 powoli dobiega końca, ale słowom brytyjskiego scenarzysty nie można odmówić racji. Co prawda, nie wiem, czy wtedy rzeczywiście było to najlepsze dzieło, z pewnością jednak jest to komiks, który w zajmujący sposób opowiada jedną z tych absurdalnych historii niemających szans powstać na łamach żadnego innego medium jak tylko na kartach komiksu.

Kosmiczny statek gigant rozbija się we francuskich Pirenejach. Jedyny świadek tego wydarzenia ginie na miejscu. Zaraz potem Fairbairn przenosi czytelnika pod oblężone przez krzyżowców miasto Castelanudary, gdzie spotykamy prawie wszystkich głównych aktorów tego spektaklu. Młodego (16-letniego) rycerza Theobalda II z Szampanii, jego przyjaciela Hugh z Blois i giermka Michela. Hrabiego Henry’ego – opiekuna Theobalda, zapijaczonego krzyżowca, walczącego już 11 lat – Barona Raymonda Mondragona i inkwizytora Brata Arnauda. Losy wszystkich zostają splątane, kiedy podstępem zostają wysłani na bezcelową misję przez dowodzącego oblężeniem Lorda Montforta, chcącego pozbyć się z obozu niewygodnych jednostek. Celem ich podróży jest wioska Montaillou, w której rzekomo szerzy się ognisko herezji. Woda na młyn dla Brata Arnauda, czekającego, by kogoś spalić na stosie, w imię Boga oczywiście. W tej mieścinie poznajemy ostatniego ważnego bohatera, a właściwie bohaterkę opowieści Fairbraina – katarską heretyczkę Bernadettę.

Szybko okazuje się, że zastana rzeczywistość przerasta przyjezdnych. W okolicy pojawiły się demony porywające mieszkańców. Dla części przypadkowej grupy to bzdury, dla innych oznaka zaprzedania duszy diabłu. Dopiero kiedy dochodzi do pierwszego spotkania z krwiożerczymi obcymi, bohaterom oczy otwierają się szeroko. Co nie przeszkadza poszczególnym członkom drużyny uparcie trwać w swoich przekonaniach. Fairbairn stworzył silne osobowości zderzające się z sobą na każdej płaszczyźnie. Prym wiedzie doświadczony Mondragon, chcąc nie chcąc wyrastający na lidera i obrońcę niewinnych. W opozycji do niego staje tchórzliwy Brat Arnaud, któż by inny, gotowy puścić z dymem całe Montaillou, oraz nieprzejednana „czysta” Bernadette gotowa poświęcić swoje życie Bogu i sama stawić czoła zarówno całej inkwizycji, jak i demonom wyłaniającym się z jeziora ognia.

Trzeba przyznać, że cały ten miszmasz czyta się świetnie. Fairbairn dawkuje informacje, buduje tajemnice i wywołuje silne napięcie. Z jednej strony przeczuwamy, co się wydarzy, z drugiej – wcale nam to nie przeszkadza, ponieważ opowieść została oparta na solidnie skonstruowanym scenariuszu i na rozbudowanych psychologicznie portretach (na tyle, na ile pozwala przyjęta tu konwencja). Imponuje tu porywczy Mondragon, który zostaje filozofem życia dla otaczającego go ludu. Zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa zewnętrznego (obcy) i wewnętrznego (Arnaud i jemu podobni). Przede wszystkim, jeżeli tylko zechce, umie postępować z ludźmi. Wie, kiedy podnieść na duchu, a kiedy skarcić. Potrafi wypowiedzieć kwestię głęboko zapadające w pamięci, jak moja ulubiona: „Spędziłem całe życie na wojaczce, pani. I przez wszystkie te lata chyba nigdy nie spotkałem prawdziwego tchórza, lecz jedynie ludzi, którzy zapomnieli, o co walczą”. Dawno nie obcowałem z tak dobrze napisaną barwną i zaskakująco osobowością w komiksie czy kinie rozrywkowym.

Z góry wiadomo, kto jest dobry, kto zły, ale już kto przetrwa wyprawę do piekła i z powrotem… tego już być w stu procentach pewni być nie możemy. Zresztą autorzy nie mają zamiaru niczego ułatwiać swoim bohaterom. Kiedy tylko można, rzucają im kłody pod nogi. Wszystko zgodnie z najlepszymi schematami kina SF i horroru. W tle widowiskowych i brutalnych potyczek Fairbairn odnosi się do zgubnego wpływu religii na ludzkość. Wszystkie postacie mają z nią do czynienia, na każdej odbiła swoje piętno albo dopiero to zrobi. Dlatego samobójcza misja do wnętrza kosmicznego statku dla jednych będzie oczyszczeniem duszy albo karą za grzechy, dla innych zaś zmierzeniem się z własnymi ograniczeniami.

Z dopracowaną warstwą fabularną idzie w parze warstwa wizualna. Smith do spółki z odpowiedzialnym także za kolory Fairbairnem tworzą czytelne plansze, na których znakomicie ogląda się pojedynek rycerzy z obleśnymi obcymi. Skąpana w śniegu okolica staje się piękną areną dla walczących, kojarzącą się z przedsionkiem nieboskłonu. Kulminacyjną scenę rozgrywającą się na statku utopili w czerwonym świetle, tworząc metaforę piekielnych otchłani. Oboje świetnie operują nastrojem grozy (prolog, pierwsze starcie w Montaillou), umiejętnie wykorzystują patos do zbudowania silnych relacji między postaciami. Obcych obrzydzają, jak tylko mogą. Najsilniejszy efekt osiągają dzięki silnie nacechowanej emocjonalnie scenie (gniew rodzicielski miesza się tu z rozpaczą i niedowierzaniem) odnalezienia porwanych dzieci, w których ciałach żerują ohydne larwy przybyszów z gwiazd. Trzeba zaznaczyć, że są to raczej istoty bezrozumne, nastawione jedynie na przetrwanie własnego gatunku, szukające żywicieli. Samo z siebie narzuca się skojarzenie z dzikim drapieżcą stworzonym w umyśle Hansa Rudolfa Gigera i przeniesionym na celuloid przez Ridleya Scotta, jednak dzieło tych panów wbrew wszystkiemu można nazwać pięknym. Najczystsza forma drapieżnika idealnego. Nie można tego powiedzieć o robactwie pustoszącym Montaillou.

Mimo rozrywkowego charakteru „Jezioro ognia” ma dość gorzki posmak przygody. Ostatnia wyśmienicie zmontowana sekwencja, w której Fairbairn wykorzystuje psalm 23 (użycie innego zakrawałoby na herezję) wzrusza. W pamięć zapadają poszczególne kadry i detale. Wbrew wszystkiemu, co się przytrafiło bohaterom, finał wydaje się zaledwie ułudą przetrwania. Jeżeli nie zabiją nas istoty z kosmosu, zrobią to obcy wyznający inną religię, ideologię, a może tylko dla zabawy. W imię prawa dżungli i Boga rzecz jasna… Wspaniale byłoby obejrzeć jeszcze kiedyś tak dobrze zrealizowany film.

Amen.

 

„Jezioro ognia”

Scenariusz: Nathan Fairbairn

Rysunek: Matt Smith

Non Stop Comics

2017

W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu NON STOP COMICS za egzemplarz recenzencki.

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry