Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Wykorzystanie

Autor tekstu: Szymon Gumienik
07.01.2016

Szukając klucza do interpretacji „Stwórcy” Scotta McClouda, znalazłem wytrych o nazwie „wykorzystanie”. Dokąd mnie on zaprowadzi i jakie drzwi otworzy? Zobaczmy.

1. Historia rozpoczyna się od upadku głównego bohatera, a raczej już z całkowitego dna – zarówno tego życiowego, jak i wypitego drinka. Są takie powiedzenia: „Niżej nie można upaść” i „Odbić się od dna”, które definiują dwa stadia tego samego procesu, kończącego się albo-albo. Albo się przepada, albo się podnosi. Zależnie od tego, ile ma się w głowie i jakie ustala się priorytety. Można też liczyć na cud, jednak to mało popularna i mało skuteczna opcja. I tu na scenę (nie pozostawiając niczego Losowi) wchodzi Śmierć, zagrywając przy tym bardzo nieczysto. To pierwsze, zapalające tę wielowarstwową i niezwykle emocjonalną historię, wykorzystanie w komiksie McClouda. Śmierć wykorzystuje bowiem Davida, młodego rzeźbiarza i głównego bohatera opowieści, na wiele sposobów: zjawia się pod postacią jego wujka Harry’ego (zdobycie zaufania), korzysta ze skrajnej sytuacji i z niedoświadczenia życiowego swojego niby-krewnego (najgorszego sortu premedytacja) i proponuje mu niezbyt uczciwy układ, z którego jasno określa jedynie cenę, korzyści pozostawiając w rękach partnera transakcji (oszustwo grubymi nićmi szyte). Odrzucając bowiem narzędzia rzeźbiarskie i otrzymując moc urabiania wszelkiej materii gołymi rękami, nasz bohater wraca w zasadzie do punktu wyjścia swej twórczej niemocy (bo wszystko przecież siedzi w głowie). To swoisty paradoks, którego niedoświadczony David nie rozumie, a z którego skrupulatnie korzysta Harry – niby zyskuje czas przez szybsze wykonanie swojej pracy, a tak naprawdę traci go, dostając tylko 200 dni życia. Po nich tylko pustka i niepewna artystyczna nieśmiertelność (i odwrotnie: brak mocy wcale nie implikuje braku sukcesu – Śmierć, kreśląc czarny scenariusz zwykłego życia młodego rzeźbiarza, wielokrotnie używa słowa „może”). Wykorzystanie to zatem straszne i niewybaczalne. Tyle tylko że w tym przypadku mój wytrych zawodzi, bo Harry to całkiem sympatyczny i dość empatyczny koleś, który towarzyszy Davidowi w jego ostatniej drodze, udzielając mu przy tym ważnych rad i ucząc życia. Taki mentor, cholera. Może zatem to drugie, jaśniejsze oblicze „wykorzystania” coś nam o „Stwórcy” powie?

2. Cała opowieść to w zasadzie nieustanna walka o jak najlepsze wykorzystanie danych Davidowi szans, okazji, sposobności i możliwości – zarówno tych wręczonych bezpośrednio przez spersonalizowaną Śmierć, jak i tych rzuconych przez abstrakcyjny Los. Jak w kalejdoskopie zmieniają się priorytety i „najwyższe absoluty” głównego bohatera, który miota się między nimi w pełnych sprzeczności emocjach – od egoizmu do empatii, od całkowitego poświęcenia dla sztuki do apologii zwykłego życia, od frustracji do akceptacji, od depresji do miłości, od bezsilnej niezgody do świadomego poświęcenia. Co ważne, u McClouda to całe rozedrgane przewartościowywanie jest przedstawione jako bardzo spójny, choć niejednoznaczny proces. Można powiedzieć, że bohater – prowadzony czułą i opiekuńczą ręką Śmierci – dojrzewa do życia w cieniu nieuchronnego końca, poznaje i docenia kruchość ludzkiego istnienia i towarzyszących mu emocji. Krok po kroku zmierza do odkrycia swojej prywatnej Prawdy. I nieustannie walczy, bowiem bez względu na obiekty i efekty potyczek David stara się wyrwać jak najwięcej z tego, co jest mu dane. W międzyczasie nabiera doświadczenia, zmienia priorytety i perspektywę osądu – po prostu dojrzewa do swego prawdziwego (dwustudniowego) życiai bierze je ostatecznie za rogi. Absolut zostaje objawiony. Inicjacja młodego twórcy, niespełnionego artysty, a przede wszystkim zagubionego i odradzającego się człowieka w wykonaniu Scotta McClouda nosi wszelkie cechy wyśmienitej powieści obyczajowej: wciągającej, emocjonującej, bardzo osobistej oraz angażującej czytelnika na każdym poziomie i etapie fabuły. I najważniejsze: nieoceniającej, niewartościującej i stroniącej od łopatologicznych morałów. Każdy bowiem podejmuje decyzje po swojemu i po swojemu wykorzystuje i modeluje ich efekty. My albo możemy tym działaniom przyklasnąć, albo lekceważąco machnąć na nie ręką. W ostatecznym rozrachunku stoczonych przez Davida walk zdecydowanie przychylam się do tej pierwszej opcji.

3. Naginając się do postawionej we wstępie tezy iidąc z premedytacją jej tropem, mój wytrych mogę dopasować także do twórcy „Stwórcy”, który – trzeba to powiedzieć – świetnie sobie poradził zwykorzystaniem sztandarowych (ale i autorskich) trików komiksowego medium. I nie ma się czemu dziwić, bo większość z nich wyłożył już lata temu w jednym ze swoich metakomiksów („Zrozumieć komiks”, Kultura Gniewu, 2015). McCloud praktyk jest równie fascynujący co McCloud akademik – obaj mają dar wciągania czytelnika w historie pisane przez wieczny i archetypiczny pęd człowieka do nieśmiertelności (choćby jedynie tej dziejowej i artystycznej). W „Stwórcy” jest to wyrażone nawet wprost –historia człowieka, który dla sztuki potrafi przehandlować swoje życie, to bardzo wyraźne echo z jednej strony Horacjańskiego stawiania sobie pomników trwalszych niż ze spiżu, a z drugiej Faustowskich nieczystych układów. Co prawda treść komiksu kryje jeszcze wiele innych, równie ciekawych i inspirujących tropów, takich jak np. autotematyzm czy superbohaterszczyzna, jednak są one drugorzędne dla fabuły i pełnią jedynie funkcję dekoracji (choć bardzo przyjemnej dla oka). Mimo wszystko autor dobrze wyważył proporcje, dzięki czemu stworzył wielopoziomową, wielogatunkową i dość dynamiczną opowieść, przystosowując także graficznie do prowadzonej narracji wszelkie różnice i podobieństwa poszczególnych prób „wykorzystania” przez Davida danych mu przez Śmierć czy Los szans. Mamy tu zatem tradycyjne układanie plansz i kadry całostronicowe, dbające o każdy detal i realistyczne ujęcie pejzaży (szczególnie warte uwagi są te typowo miejskie). Mamy też trochę prostych eksperymentów, np. nakładanie mniejszych kadrów na większe, ucinanie bądź ukrywanie pod innymi dymków z tekstem (jakby wskazanie na poboczny, nic nieznaczący szum informacyjny). Są również – wyłożone już przez McClouda teoretyka – techniki opowiadania obrazem, takie jak choćby: zatrzymanie lub spowolnienie czasu (niby banalna, a jednak genialna finalna sekwencja upadku i rozsypanych, coraz liczniejszych wspomnień), uniwersalizacja ludzkich emocji (quasi-mangowa mimika bohaterów), pokazywanie niewidocznego (wiatr we włosach, szybki ruch) oraz zakrywanie oczywistego (sklejanie kadrów w jedną zwartą strukturę i pozbawianie czytelników dookreślenia – zazwyczaj są to chwile bardzo emocjonalne, skrajne dla bohatera, dość osobiste).

Biorąc pod uwagę powyższe, wytrych „wykorzystania” najlepiej sprawdził się w działaniach autora. Czy to dobrze świadczy o recenzowanym komiksie? Jak najbardziej, bo w zasadzie nie potrzebuje on żadnych wytrychów, a szczególnie takiego. To raczej moja koncepcja była wątpliwa, tak samo jak cała recenzja, ale wybaczcie – nie mam mocy zapełniania czystych kartek genialnymi myślami (choć wszystko i tak siedzi w głowie). Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak być konsekwentnym do końca i zaproponować wszystkim wykorzystanie tej jednej z niewielu szans przeczytania naprawdę dobrego komiksu. Gdy przewrócicie jego tytułową stronę i spojrzycie prosto w oczy dziewczynie, która zapyta: „Gotowy?”, przytakniecie i znikniecie…

 

„Stwórca”

Scenariusz i rysunek: Scott McCloud

Wydawnictwo Komiksowe

2015

W imieniu redakcji dziękuję WYDAWNICTWU KOMIKSOWEMU za egzemplarz recenzencki.

 

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry