Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Bóg w ludzkiej dżungli

Autor tekstu: Szymon Gumienik
31.10.2015

Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, czy raczej – jak twierdzi Bóg Mathieu – co rodzi się między krawędziami i słowami po lekturze „Boga we własnej osobie”, to brak jakiejkolwiek świętości i założenie, że wszystko jest na sprzedaż. I nie piszę tego z perspektywy zaangażowanego katolika, od którego dzieli mnie bardzo wysoka barykada, ale z perspektywy człowieka myślącego, szanującego Innego i nieulegającego zbiorowemu pędowi za pustką. Bo to komiks nie o życiu Boga na ziemi, a raczej o człowieku współczesnym i jego przedmiotowym podejściu do życia, a także o roli mediów oraz ich sile i mocy sprawczej w procesie upowszechniania promowanego produktu. Jakie czasy, takie obyczaje – chciałoby się rzec.

Zarówno media, jak i proces permanentnej współczesnej komercjalizacji wszystkiego stanowią mocne fundamenty tej bosko-ludzkiej opowieści. Marc-Antoine Mathieu bardzo dobrze wyczuł przy tym najważniejsze prawidła komiksowego medium, które w głównej mierze czerpie ze sztuki opowiadania ruchomymi i udźwiękowionymi obrazami. Akurat w tym przypadku wspomniany dźwięk jest arcyważny, tak samo jak arcyważne są w „Bogu we własnej osobie” prowadzone dialogi, wygłaszane monologi, przekazywane relacje czy stawiane naukowe i filozoficzne tezy, antytezy i syntezy. Zatem obraz i dźwięk, słowo i jego graficzne przedstawienie (np. skojarzenie LOGOS–LOGO i fenomenalna zabawa autora tymi znaczeniami), kadrowanie, skupienie na szczegółach, podział na plany, zestawienia obrazów z obrazami i słów z obrazami – wszystko to sprowadza się do narzędzi i technik filmowych, które wręcz namacalnie przejmują narrację Mathieu i jego „aktorów” oraz spajają całość wzorcową i logiczną klamrą. Historię zaczynamy od ciemnych kadrów i skrytych w cieniu sylwetek setki ludzi – idealnych statystów prologu. Dalej następuje rozszerzenie planu, na którym widać ekipę filmową pracującą przy pierwszej scenie poznania Boga. To jednoznaczny sygnał autora potwierdzający umowność opowiadanej historii, umowność eksploatowaną jeszcze na dalszych etapach historii, a także podwójnie wykorzystaną w jej finale – jako konsekwentne zamknięcie fikcyjnego spektaklu i jednoczesne zdemaskowanie go przy użyciu (o, ironio!) umownej formy (cyfrowe nagranie orędzia Boga do ludzkości). Przebitki kadrów z odtwarzanym wystąpieniem i kadrów z oglądającymi go ludźmi, a następnie sekwencje ze zmieniającymi się jak w kalejdoskopie programami telewizyjnymi (dokument, teleturniej, debata, talk show, reality show, relacja) i istniejącym gdzieś poza kadrem palcem na pilocie wzorcowego widza jednoznacznie dają nam do zrozumienia, z czym mamy do czynienia. To fikcja z jednej i naga (odarta ze złudzeń) rzeczywistość z drugiej strony.

Filmowe analogie w komiksie prowadzą jeszcze dalej: główna forma narracji oparta jest na najbardziej oczywistym języku dokumentu, tzw. gadających głowach, natomiast sądowy proces cały czas jest relacjonowany na żywo wraz z komentarzami uczestniczących w nim dziennikarzy. Cała historia przypomina skrzętnie zrealizowany film dokumentalny, ukazujący dane zjawisko z określoną z góry tezą i kierunkiem interpretacji. Metamistyfikację tworzą tutaj odpowiednio dobrane i etapowo wprowadzane elementy projektu – mieszanka naukowych badań, filozoficznego dyskursu, spreparowanych plotek, wypowiedzi ekspertów i zwykłych ludzi oraz wyliczanka wszystkich materialnych i duchowych wytworów, do których bezpośrednio lub pośrednio przyczyniła się boska kampania. To wręcz wzorcowy przykład tego gatunku – na początku eksperci omawiają i definiują zjawisko, wskazują jego przyczyny i możliwe drogi rozwoju, następnie poznajemy głównego bohatera opowieści (jednak do samego końca nie widzimy jego oblicza, jakby było chronione prawem autorskim) i jego drogę do marketingowego sukcesu, zachłyśnięcie się nim i pełne jego wykorzystanie przez światy mediów, nauki, biznesu i ogólnie pojętej kultury. Finał opowieści również wpisuje się w schemat – następuje przesyt produktem i próba odwrócenia od niego uwagi, wyrzucenia go na śmietnik historii. Takie są prawa rynku – wypromowanie, wyssanie do cna i zapomnienie. Nieważne, czy jesteś człowiekiem, czy Bogiem, wszystkich spotyka ten sam los.

Paradoksalnie Bóg w świecie ludzi ma jednak dużo gorzej. Wszelki konsumpcjonizm, coaching, praca nad wizerunkiem czy sprzedaż swoich umiejętności są dla niego totalną abstrakcją, czymś, czego nie potrafi, czy bardziej – jest ponad tym. Jednak Mathieu pokazuje nam, że nikt – nawet najwięksi tego świata – nie są ponad prawami rynku i marketingu. Bez wyrobionej marki po prostu nie istnieją. I dalej: nieustannie muszą poprawiać swój wizerunek, by być coraz lepszymi, być takim superaktorem, superpisarzem czy superbogiem. Robić wszystko, aby później dzieci mogły mówić: „Bóg jest super, jak dorosnę, zostanę Bogiem”. Koniec końców Bóg dobrze odgrywa swoją rolę (także ludzie, którzy go stworzyli) – ma bowiem duży wpływ na światową ekonomię oraz rozwój gospodarki, nauki i kultury. To dzięki niemu powstaje nowy nurt w sztuce (Art Deo), notuje się najwyższą sprzedaż książek jednego autora w dziejach ludzkości, stwarza Godland (czyli boski park rozrywki na miarę Disneylandu) czy poszerza badania naukowe o nowe, niezgłębione dotąd problemy (szczególnie te natury ontologicznej). Bóg okazuje się zatem całkiem dorodną kurą znoszącą złote jaja (porównanie na miarę naszych czasów), którą trzeba z gniewu, zawiści i poczucia niesprawiedliwości oskubać i ugotować. Oskarżyć go o swoje niepowodzenia, złe rządy, wszelkie doznane krzywdy, marność swego życia i żądać odszkodowania za straty moralne. Kto by nie skorzystał? To wszak prawdziwy „dar niebios”.

Proces Boga to kolejna cegiełka do ukazania w pełnej okazałości prawideł i paradoksów rządzących współczesnym światem. Z jednej strony sama idea sądzenia Boga przez ludzi, z drugiej forma oskarżenia i obrony, zmierzająca do całkowitego poddania w wątpliwość jego istnienia, aby doprowadzić do uniewinnienia. Paradoks, ale inspirujący! Cały proces aż skrzy się od złotych myśli, zakrętów logicznych i udanych przejść między skrajnymi poglądami, które mają być głównie skuteczne. Następuje też wprowadzenie do sądowniczego spektaklu swoistego deus ex machina w postaci komputera L-1 (jedynego bezstronnego przysięgłego), który skupiając w sobie wszystkie informacje i emocje ludzkości w czasie rzeczywistym staje przed oskarżonym jako byt osobny/własny i zadaje mu bardzo naiwne, ale też bliskie boskości pytanie: „Kim jesteś?”. Odpowiedzi jednoznacznej świat nie otrzymuje, ale zyskuje coś więcej – poprzez zrównanie Boga z L-1, a jego z kolei z ludźmi (w postaci zestawu słuchawkowego i-Bóg) każdy od teraz może być swoim własnym bogiem i wiedzieć wszystko o wszystkim. „Nie żyje Bóg, niech żyje Bóg!”. Jeszcze raz można powtórzyć: O czasy, o obyczaje!

„Bóg we własnej osobie” to skarbnica błyskotliwych myśli, przewrotnych opinii i bardzo trafionego, przewrotnego humoru. To satyra na człowieka współczesnego opowiedziana poprzez sytuację skrajną, niemożliwą, a w konsekwencji absurdalną. Autor wrzuca Boga do wielkiego popkulturowego kotła, miesza z całym złem i zepsuciem dobrze znanego nam świata i wyciąga z tego niezbyt przyjemne wnioski. Żyjemy bez refleksji, goniąc za pustymi ideami. W dodatku co chwilę za inną. Cywilizacja się rozdrabnia, społeczeństwo głupieje, Bóg się komercjalizuje, a nam zostają jedynie nieatrakcyjne gadżety.  

 

„Bóg we własnej osobie”

Scenariusz i rysunek: Marc-Antoine Mathieu

Kultura Gniewu

2015

W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu KULTURA GNIEWU za egzemplarz recenzencki.

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry