Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

W kotle popkultury

Autor tekstu: Szymon Gumienik
11.11.2014

Komiks jest takim medium, które – ze względu na możliwość połączenia w opowieści dwóch odrębnych środków wyrazu – może pozwolić sobie na naprawdę bardzo wiele. Biorąc na warsztat takie wykwity popkultury jak: legendy, podania, bajki, baśnie, pieśni, literaturę, teatr, malarstwo, fotografię, animację czy film, jest w stanie podjąć każdy temat i stworzyć go niejako na nowo. Przy wykorzystaniu tylu środków, osobnych technik i inspirujących przez wieki ludzkość motywów większość historii obrazkowych trafia na bardzo podatny, żyzny grunt. Jednym z takich urodzajnych nasionek są na pewno trawestacje bajek dla dzieci, w których twórcy bardzo często poszukują grozy i pewnej brutalności świata rzeczywistego, coraz mocniej podbijającego terytoria magicznych światów naszego dzieciństwa. Genialnie zrobił to np. Winshluss w swojej wersji opowieści o drewnianym chłopcu, Pinokiu (Kultura Gniewu, 2010), pokazując nam świat jeszcze bardziej okrutny i rozpasany niż ten realny. Również Sebastian Skrobol w „Quiet Little Melody. A simple fairytale” na warsztat wziął kilka starych dziecięcych bajek, nieustannie gotujących się w naszym popkulturowym kotle – i choć nie naznaczył ich swoją wizją z takim rozmachem jak francuski twórca, to jednak całkiem sprawnie połączył je w jedną mroczną, niemą, skrzącą się złowieszczymi barwami opowieść.

Z jakimi pierwowzorami mamy w tym przypadku do czynienia i w jaki sposób są one przez autora „przekrzywione”? Dziewczynka w czerwonym płaszczyku z kapturem przemierza mroczny las, ma przed sobą życiową misję, jednak zamiast koszyka z darami, idzie coś komuś zabrać, na swojej drodze zamiast wilka spotyka wilkołaka (ale i bardzo uczynnego kota), a na miejscu chatki chorej babci stoi straszna chata starej wiedźmy, która kradnie innym młodość. Całość zaś spina motyw magicznej rośliny. Pomysł trochę karkołomny, ale i niosący ze sobą wiele możliwości interpretacyjnych oraz intertekstualnych. Z takich składników można zważyć naprawdę ciekawą i smaczną opowieść, i Sebastianowi Skrobolowi poniekąd się to udaje. Wątki są dobrze wymieszane, bardzo smaczne i ładnie podane, ale do końca nie ujmują, nie zachwycają jako całość. Na szczęście autor wygrywa samą estetyką podania. Doskonale operuje barwami, miejscami tak krwistymi i soczystymi, że aż hipnotyzującymi ­– powoli, acz konsekwentnie wciągają nas one do pieczołowicie i z fantazją przyrządzonego przez twórcę świata. To, co w pełni zasługuje na uwagę, to podział, czy raczej naznaczenie konkretnych przestrzeni i czasów narracji określonymi barwami. To bardzo twórcze i dające wiele możliwości rozwiązanie formalne, którego zaletą jest jednoczesne opowiadanie słowem i obrazem, a z którego korzystało już wielu rysowników (m.in. Cyril Pedrosa w „Portugalii” [Timof i cisi wspólnicy, 2013] czy Manuele Fior w „Pięć tysięcy kilometrów na sekundę” [Kultura Gniewu, 2014]). U Skrobola teraźniejszość, czyli najbardziej trzymające w napięciu tu i teraz, to głęboka zieleń, odległą historię Jasia i Małgosi reprezentuje soczysta i krwista do granic czerwień, natomiast krótka retrospekcja wyjaśniająca cel misji „Czerwonego Kapturka” skrzy się głównie błękitem, wpadającym w kojący, ale i niepokojący turkus. Co znaczące, dużo też tutaj charakterystycznej atmosfery z dzieł mistrzów swojego gatunku – komiksów Mignoli, filmów Burtona czy powieści Gaimana. A to zawsze miłe i inspirujące reminiscencje.

Zarówno formalnie (vide kolory i kreska), jak i treściowo całość przypomina grę komputerową, w której wszystko dzieje się tak szybko, że nawet nie zdążymy pomyśleć, jak udało nam się na przykład pokonać trzy razy większego od nas potwora. Jednak to tylko szczegół, a dodatkowo – można powiedzieć – pewna spójna stylu i idei całego projektu. Rozumiem też, że w modyfikowanej przez Skrobola bajce musi pojawić się jakiś wilk, jednak szkoda, że akurat ten epizod zupełnie nic nie wnosi do głównej narracji. Podobnie jest z historią zaprzeszłą, wykorzystującą motyw Jasia i Małgosi, będącą w stosunku do reszty zbyt rozwlekłą i wybijającą z rytmu główną opowieść. Z jednej strony przyznaję, że to zamknięta i dość spójna historia, zrozumiała na pewno dla wszystkich, z drugiej mam jednak wrażenie, że jej fabuła to tylko pozór, cienka zasłona, po odrzuceniu której nie widzimy już nic, żadnego szkieletu czy mocnej podstawy, na której moglibyśmy postawić stworzony przez autora świat. Na pewno wiele można byłoby w fabule „Quiet Little Melody” poprawić – połatać małe dziury i odrzucić niepotrzebne motywy, tak aby komiks poza swą genialną warstwą ikoniczną niósł także ze sobą bardziej złożone treści, otwierał więcej furtek interpretacyjnych dla bardziej wyrobionych czytelników. Ale może takie było założenie autora, wyrażone też w podtytule („A simple fairytale”) – aby była to prosta opowieść bez określonego targetu, aby mogły ją przeczytać, przyswoić, zrozumieć i zaakceptować zarówno dzieci, jak i osoby starsze, aby młodsi mogli oswoić się z okrucieństwami naszego świata, których przecież coraz więcej dokoła, a starsi przywrócić pamięć o świecie magicznym, dziecięcym, istniejącym cały czas gdzieś pomiędzy.

Warto mimo wszystko poznać „Quiet Little Melody”, i to nie tylko ze względu na same rysunki i ich fantastyczne barwy, ale także na wykorzystane przez autora popkulturowe klisze czy zastosowane rozwiązania formalne. Nie zrażałbym się też faktem, że wszystko to już było i z czymś nam się kojarzy, że fabuła nie daje nam zbyt dużo doznań intelektualnych. Może – jak już wspomniałem – takie było zamierzenie autora. Tezę tę popiera także prosty bajkowy morał płynący z opowieści, który mówi nam, że niezależnie jak wielkie są nasze problemy, jak wielkie przeszkody przed nami stają, jak dużo mierzą i ważą, zawsze możemy je pokonać, wystarczy jedynie trochę determinacji i szczypta desperacji z naszej strony. Wówczas możemy przenosić góry i oswajać swój strach, a tym samym chronić od zła siebie i bliskich. Nieważne jak dorośli już jesteśmy i jak dużo już wiemy, wszystko zależy od naszego serca. Z taką świadomością i pozostawioną po lekturze myślą traktuję debiut Sebastiana Skrobola jako dobrze zaliczone zadanie, a autora jako wprawnego rzemieślnika, współczesnego bajarza, którego historie i postaci na pewno będą dojrzewały wraz z nim, kształtowały się wraz z jego doświadczeniem i nabierały pełnych, ale i niejednoznacznych cech. Może znajdzie wówczas takie miejsce i taki czas, że zrozumiemy się bez „słów”.

„Quiet Little Melody. A simple fairytale”

Scenariusz i rysunek: Sebastian Skrobol

Wydawnictwo Komiksowe

2014

W imieniu redakcji dziękuję WYDAWNICTWU KOMIKSOWEMU za egzemplarz recenzencki. 

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry