Wyszukiwanie

:

Treść strony

Felietony

Dzienniczek uwag

PELAGRA

Autor tekstu: Szymon Szwarc
29.09.2014

Och, tyle rzeczy miałem zrobić, to chociaż pójdę do sklepu, skoro żadnej nie zrobiłem, pomyślałem. W zlewie od wczoraj stoi woda (z wczoraj), bo rura się zapchała (przedwczoraj). Nalało się do tego zlewu jeszcze wody z pralki i musiałem przelewać ją wiadrem do kibla – takie to niedzielne popołudnie sobie wymyśliłem, chociaż intencje miałem czyste, jak najbardziej – no ale że pralka zacznie wylewać wodę na podłogę, to już zupełnie mnie pogrążyło w niezadowoleniu z przedsięwzięć o charakterze porządkowo-oczyszczającym. Kiedy poirytowany, lecz pogodzony z tymi „wylewami” i „zapchaniami” gotowałem się do wyjścia (do sklepu), przybiegła Antena – czy bandaża jakiegoś nie mam, bo pod naszym domem upadł starszy pan i rozbił sobie głowę o chodnik.

Jak to się stało? – pytam – no wyszedł z samochodu, tam jeszcze dwie grubsze baby, i upadł, teraz struga krwi płynie rynsztokiem – odpowiada – niemal dopływa pod mój adres, pod moje drzwi – dopowiadam sobie nie na głos. A pan leży pod drzwiami Anteny niemalże, a że tym grubszym babom wyjście z samochodu zajęło trochę więcej czasu, to ona się, jako szybsza i zwinniejsza, poczuła w obowiązku, żeby temu panu pomóc. Że baby nie robiły akurat nic lub niewiele, to właściwie nawet dobrze, bo przynajmniej nie wpadły w panikę – powiedziała Antena, na co ja jej, że ten bandaż to w aptece naprzeciwko, bo przecież mieszkamy 2m od rynsztoka i jakieś 10m od apteki, po sąsiedzku, więc ta poleciała do apteki po bandaże, tylko że nie znała francuskiego, a te Francuzki z apteki nie znały angielskiego, polskiego, to już zapomnieliśmy chwilowo my sami (chociaż robiąc w międzyczasie listę zakupów, myślałem po polsku, może też i dlatego lista ta okazała się później zupełnie nieprzydatna), zatem interwencja Anteny okazała się nieskuteczna, bo na migi czy kalamburem jakoś nie docierało do aptekarek to, że leży tam starszy pan i krew z niego się sączy, tj. pewnie już się zorientowały, ale myślami były gdzieś daleko, toteż bandaż stanowił dla nich niemałą abstrakcję.

W końcu jedna z bab weszła do apteki i zaczęła załatwiać gazę, druga została na miejscu wypadku i konsekwentnie nie wpadała w panikę, utrzymując kontakt ze starszym panem, który, mimo że nie mógł wstać i leżał, to jednak trochę kontaktował, co jakoś wszystkich, łącznie ze mną, który się rykoszetem o tym dowiedział, uspokoiło. Chociaż po chwili sobie przypomniałem, że przecież w samochodzie powinna znajdować się apteczka z takimi towarami jak gaza czy bandaż, no ale inaczej zostało to załatwione, na okrętkę, bez paniki, przy użyciu miejsca, w którym tego towaru powinno znajdować się znacznie więcej. Postanowiłem przeczekać tę sytuację w swoim domku, no i za chwilę przyjechała karetka, bo ktoś zdążył po nią zadzwonić, chociaż zdaniem Anteny powinna przyjechać z siedem takich chwil wcześniej – no cóż – wszystko odbywało się w zwolnionym tempie, reakcje były dość niemrawe, może przez ten upał, poza tym na ulicy było bardzo cicho, ni szczekania psa, ni babskiego ryku, ni dziadowskich westchnień lub kaszlu.

Panowie wnoszą pana na noszach do karetki, odjeżdżają po cichu, bez sygnału, mogę wyjść do tego sklepu. Bagietek pewnie już nie ma, myślę o tym całą drogę do sklepu, no i rzeczywiście – musiałem się zadowolić gównianym chlebkiem, ale kupiłem sobie też 6 puszek coli i jakiś dobry ser, których nie było na mojej polskiej liście zakupów, wynikały one z nieodzownej tego dnia prawdy francuskiego supermarketu, która zderzona z moimi potrzebami zaowocowała takimi, a nie innymi produktami. Wracając, oczywiście myślałem o całym tym zajściu, o tym starszym panu, o tym, że on tak po cichutku sobie prawie skonał, bez ryku, bez psa i czego tam jeszcze, bez przeszkód. No ale nie skonał przecie, wszyscy woleliby jednak, żeby skonał w innych okolicznościach, chociaż pewności takiej nie mam, cały ten spokój sierpniowego popołudnia mógł być zadowalającym tłem do odejścia w dość kuriozalnej, ulicznej scenerii.

Wchodząc do mojego domku, ujrzałem Antenę, która zmywała krew z chodnika i jezdni, oblewając je czystą wodą – lekko zaróżowiony, choć też miejscami unoszący skrzepniętą, brązowawą nitkę, strumyczek płynął dużo żwawiej rynsztokiem pod mój adres, niźli sama gęsta stróżka z głowy starszego pana. Przystanąłem i przyjrzałem się temu baczniej – wcale nie tak dużo tej krwi, jak sobie to wyobrażałem albo jak to ujęła roztrzęsiona nieco całym zajściem Antena. Zupełnie przy okazji uzmysłowiłem sobie, że skoro strumyk spływa pod mój adres, to domek Anteny znajduje się w wyższym położeniu względem mojego domku, jak również względem poziomu morza, chociaż zupełnie się to nie przekłada, a może przekłada?, na numery domków, mój bowiem, jak, lekko tym faktem zatrwożony, stwierdziłem, ma numer 13, a domek Anteny numer 12, co stanowi wartość niższą, względem 0 albo poziomu morza, które jest tu takim zerem i czy w tych rozmyślaniach owo 0 jest w ogóle potrzebne? – pomyślałem i trwoga odeszła, bo rozważanie to było zupełnie niepotrzebne, jak to 0 czy poziom morza, czy numery domków przy Rue de la Republique, gdzie tymczasowo przyszło nam mieszkać. Choć po chwili znów się przeląkłem, bo może jednak potrzebne? Może poziom morza jest mi potrzebny do ustalania swojego względem niego położenia, nawet jeśli nie rozjaśnia mi ono położenia względem innego położenia względem poziomu morza?

Wtem nagle, w otępieniu moim, uzmysłowiłem sobie, że to nie jest niedziela, tylko poniedziałek i że ta woda, która stoi w zlewie, stoi tam już od wczoraj. Wczoraj nie miałem siły na to, żeby udrożnić tę rurę w najprostszy z możliwych sposobów, tj. przez odkręcenie kolanka i wygrzebanie stamtąd nagromadzonego syfu, który spokojnie może zostać nazwany „szlamem” – jak kto woli, „szlam” wszakże mnie się jakoś bardziej mrocznym i niejasnym wydaje, co lepiej wyraża otępienie moje jako takie. Żeby udrożnić tę rurę w nieco mniej bezpośredni sposób, kupiłem nawet tzw. „przepychaczkę”, która jednak okazała się bezużyteczna. Szlamu zebrało się tyle, że bezpośrednia ingerencja okazała nieunikniona, na szczęście Łukasz, nasz kolega, również nieco wstrząśnięty całym poniedziałkowym zajściem na chodniku, bezinteresownie, a może nawet w ramach utrzymania przytomności umysłu i równowagi emocjonalnej, swojej i naszej, przyszedł, wykręcił kolanko, szparko i z odwagą je przeczyścił, dzięki czemu woda wreszcie mogła spłynąć.

Słuchając bulgotu płynącej udrożnioną rurą wody, pomyślałem o strumyczku, który razem z krwią starszego pana, płynął rynsztokiem – z pewnością spotkają się w jakimś kanale lub choćby w szambie – wydaje się to wielce prawdopodobne, a nawet, z jakichś niezupełnie pojętych względów, zatrważająco logiczne – pomyślałem i zabrałem się za spożywanie sera.

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry