Wyszukiwanie

:

Treść strony

Literatura

Przewrotna mądrość Sentinelczyków, czyli na temat „Cielenia lodowca” Marcina Ostrychacza

Autor tekstu: Rafał Derda
22.03.2021

Raz na jakiś czas trafi się na tomik, który czyta się z niekłamaną przyjemnością. Piszę to, mając całkowitą świadomość, że rozpoczynam tekst od najbardziej wytartego frazesu, ale cóż mogę począć, skoro, parafrazując Gombrowicza, „jak nie zachwyca, skoro zachwyca”? Wydany przez Wielkopolską Bibliotekę Publiczną i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu tomik Ostrychacza naprawdę przykuł moją uwagę, chociaż zdaję sobie sprawę, że nie jest to tomik dla każdego. Radykalni neolingwiści mogą zarzucić mu zatrzymanie się w połowie drogi, natomiast dla osób rzadko zapoznających się z najnowszą poezją polską mogą te wiersze być nieco nieczytelne. Wydaje się, że jest to pozycja dla kogoś, kto w miarę orientuje się w nurtach współczesnej liryki, ale nie czyni sobie za punkt honoru wiedzieć wszystko o wszystkim, co obecnie wydaje się na poetyckim rynku. Chyba tylko taki ktoś byłby w stanie czerpać najwięcej przyjemności z lektury „Cielenia lodowca”. Akurat tak się składa, że takim ktosiem jestem, więc pozwolę sobie przybliżyć, co mi się w tym tomiku podobało. Parę mocnych punktów da się tutaj wyłapać, więc zaczynamy.

Wiersze Ostrychacza nie skupiają się na lirycznym „ja”, starają się wyjść poza egocentryczny idiom „chodzę, widzę, opisuję”, co pozwala mu poszerzyć swoje pole twórcze o różnorodne motywy. Twórca „Cielenia lodowca” wycisza nie tylko podmiot indywidualny, ale i zbiorowy. Pomaga mu to na zapuszczanie się w rejony rzadko eksplorowane przez lirykę, a mianowicie w krainę post-, a nawet pre-humanizmu. Równie często, co o osobie ludzkiej, przeczytamy w omawianym tomiku o ważce, koparce czy też Jowiszu i trzymam oba kciuki w górę, by poprzeć taką postawę. Nie znaczy to, że styl pisania Ostrychacza staje się przez to oschły, nieludzki, matematyczny. Wprost przeciwnie. Przyjęta przez poetę strategia odkrywa w czytelniku ciekawy wymiar do sondowania swojej wrażliwości. Dobrym na to przykładem może być poniższy utwór.

                            Zwrotka
 

                                               Przestwór wspomina ptaki.

                                                   Gleba wspomina lasy.

                                                  Woda wspomina ryby.

                                                  Nas nikt nie wspomina.

                                            Wszystko chce nas zapomnieć.

 

(Zwrotka, str. 14)

 

W wersach tych jest to, co cenię najbardziej w pisaniu omawianego poety, a co nazywam „przewrotną mądrością”. Mimo pozornej delikatności wiersz ten jest miażdżącą krytyką poczynań naszego gatunku, krytyką, która jednak unika niepotrzebnego patosu. Jeszcze bardziej da się to zauważyć w innym wierszu z tomiku:


                                                        Sentinelka        
 

                              Jej świt jest środkiem mojej nocy. Ciekawi mnie,

                              co myśli o okruchach topniejących w atmosferze

                                            i światełkach satelitów. Naga

                                      od urodzenia, bez ognia i Wikipedii.

                                            Czy to, o czym myślałem

                                        Sześćdziesiąt tysięcy lat temu?

 

(Sentinelka, str. 18)

Sentinelczycy to żyjące na jednej z wysp Oceanu Indyjskiego plemię, które nie ma kontaktu ze współczesną cywilizacją. Co więcej, nie życzą sobie oni z nią kontaktu, zachowując się agresywnie, a nawet zabijając tych, którzy próbowali poznać ich bliżej. Tak jak przytacza Ostrychacz, życie Sentinelczyków nie zmieniło się od sześćdziesięciu tysięcy lat i poświęcony im utwór, oprócz swojej wartości poznawczej (chyba niewielu z czytelników tej recenzji miało pojęcie o istnieniu wspomnianego ludu), jest niezmiernie przejmującą i czułą próbą niemożliwego, to znaczy próbą nawiązania kontaktu między człowiekiem współczesnej cywilizacji a kobietą (dziewczyną?) tego plemienia. Ostatnie dwa wersy utworu wskazują na łączność, jedność pomiędzy narratorem a opisywaną Sentinelką. Jedność ta wynika nie tylko z przynależności do tego samego gatunku, ale przede wszystkim ze wspólnoty możliwości wejrzenia w siebie, ze wspólnoty potencjalności myśli, która to potencjalność jest matką dla każdego wiersza. Po raz kolejny to, co przekazuje nam Ostrychacz, jest dalekie od nachalnej dydaktyki, ale nie możemy nie zauważyć, że autor chce nam przekazać coś głębszego. W tych właśnie momentach, w łagodnym naprowadzaniu czytelnika na koncept utworu kryje się to, co nazywam przewrotną mądrością.  

O głębszym zamyśle stojącym za powstaniem „Cielenia lodowca” świadczy również układ oraz kolejność utworów książki. Zaczyna się ona od cyklu „Growlery”, który składa się z dwudziestu trzech niewielkiej długości wierszy, które czasem posiadają nawet formę jednowersowych miniaturek. Dla niezorientowanych – growler jest to niewielki objętościowo odłamek góry lodowej. Następnie przechodzimy do „Gór lodowych”, czyli tekstów bardziej rozbudowanych, zajmujących już całą stronę lub więcej. Tomik kończy „Lodowiec”, na który składa się rozciągnięty na prawie sto wierszy poemat „Strefa”. Moim zdaniem widzimy tutaj więcej niż tylko błyskotliwy plan na tomik. Jest tutaj pewne wezwanie, przypomnienie o tym, że tak naprawdę nie mamy kontroli nad procesami tego świata, co najwyżej możemy go opisać, starać się przekazać jego podskórne piękno, irracjonalne szaleństwo i ekstrawaganckie bogactwo form. Najlepiej przekazać to nienachalnie, delikatnie i z wyczuciem poetyckiego warsztatu, czyli dokładnie tak, jak zrobił to w „Cieleniu lodowca” Marcin Ostrychacz.

 

Marcin Ostrychacz, „Cielenie lodowca”, WBPiCAK, Poznań, 2020.

    

 

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry