Wyszukiwanie

:

Treść strony

Sztuka

Malarstwo wciąż [ledwie] żywe

Autor tekstu: Kajetan Giziński
13.12.2018

Cóż za zaskoczenie?! Malarstwo wciąż żywe! A tyle razy ogłaszano jego śmierć…

Zawsze jednak czyniono to na wyrost, gdy wyraźniej objawiał się kryzys całej zachodniej kultury, ale także, gdy samo malarstwo traciło bardziej dynamicznie wpływ na całościowy obraz sztuki. Jest to fakt, któremu nie można zaprzeczyć. Pierwsza, zupełnie nieuzasadniona panika miała miejsce w momencie, gdy upowszechniła się fotografia. Nie miała ona podstaw, ponieważ obie dziedziny rządzą się całkowicie odmiennymi prawami, a ich punkty zbiegu, choć liczne, nie ujmują ani jednej, ani drugiej. Niestety proces uświadamiania sobie, czym jest fotografia trwa nadspodziewanie długo, na co wpływ ma wiele czynników: domniemana tożsamość obrazu z rzeczywistością, mechaniczność procesu, a także, szczególnie dziś, cyfrowa replikacja. Nie mówiąc już o statusie sztuki, który choć oczywisty, jest wciąż podważany.

Malarstwo od ukształtowania się nowożytnego pojęcia sztuki traktowane jest jako sztuka par excellence i z tego powodu każda zapaść, ale nawet małe potknięcie, przyjmowane jest przesadnie poważnie. Zdecydowanie większym problemem jest bowiem to, co dzieje się z kulturą, z której wynika. Coraz mniej mamy ze sobą wspólnego, nie kultywujemy tych samych tradycji, wyznajemy różne wartości, różnymi ideami się kierujemy i coraz trudniej o rzeczową dyskusję. Argumenty zastępują emocje, a wszechobecny populizm jeszcze bardziej je napędza. Łatwy dostęp do treści i obrazów powoduje, że trudno rozróżnić prawdę od mistyfikacji.

Malarstwo ze swej natury jest bardzo subtelne, ponieważ siła jego oddziaływania jest całkowicie zależna od dwóch czynników: bezpośredniego, manualnego gestu artysty oraz, co z niego wynika, a także od bezpośredniego oglądu dzieła. Z tego powodu stanowi jedyną dziedzinę pośród sztuk pięknych, która nie odnajduje się w przestrzeni wirtualnej rządzącej się prawami reprodukcji, powielenia i prędkości. Jego jednostkowość jest jednocześnie atutem, ale też przeszkodą w dotarciu do odbiorcy. Architektura i rzeźba natomiast są monumentalne, otaczają nas ze wszystkich stron, w nieunikniony sposób wpływając na ikonosferę. Z rzeźbą nie jest wcale tak różowo, ponieważ cieszy się coraz mniejszym zainteresowaniem wśród artystów, przez co na uczelniach zamykane są wydziały jej poświęcone lub kierunek rzeźba staje się zamawiany. Grafika nie pozostaje w tyle. Najpierw wyszła na ulice wraz z afiszami i plakatami, by następnie doskonale zaadaptować się w świecie wirtualnym oraz we wszelkiego typu nośnikach cyfrowych. Nawet malarstwo monumentalne całkowicie straciło na znaczeniu. Po czasie jednak odrodziło się w postaci muralu, który przybiera coraz większy rozmach dzięki licznym inicjatywom oddolnym i kolektywom twórczym.

Z upowszechnieniem się fotografii zbiegły się narodziny awangardy, która, pomijając swój ogromny potencjał twórczy, wprowadziła w środowiskach twórczych silny rozłam siejący ziarno zwątpienia w kontynuację jakiejkolwiek tradycji. Co prawda futuryści głównie się odgrażali i to tylko ustami Marinettiego, lecz ich idee znalazły pośrednio kontynuatorów. Siejące spustoszenie dadaizm, a następnie Fluxus wprowadziły do sztuki całkowity zamęt, starając się usilnie udowodnić, że sztuką jest wszystko,co w praktyce oznacza nic, ponieważ sztuka jest ekskluzywna(!). Te bezrefleksyjne zabawy doprowadziły do nieodwracalnego przewartościowania, a raczej odwartościowania sztuki. Pole manifestowania wartości humanistycznych stało się polem gry w „głupiego Jasia”, na którym piłkę przerzucają między sobą „kuratorzy” i „krytycy”, których jedynym interesem, wraz z różnej maści decydentami, jest czerpać korzyści z promowania jedynej słusznej „sztuki”. Jednym z bardziej rażących przykładów tego sprzężenia ekonomii ze sztuką była promocja amerykańskiego specjału narodowego, jakim miał stać i stał się abstrakcyjny ekspresjonizm w latach 50’, gdy na sukces nowego zjawiska pracowali nie tylko artyści i wszystkie większe periodyki o sztuce, ale także ogromne rządowe pieniądze oraz Służby Specjalne odpowiednio rozstawiające wszystkich nieposłusznych po kątach. Dziś kształtowanie sztuki pieniędzmi i „kolesiostwem” jest nie tylko na porządku dziennym, ale również czymś oczywistym, co rozumie się samo przez się. Dlatego też z linczem środowiska spotkała się Monika Małkowska, gdy pisała i mówiła o „Mafii bardzo kulturalnej”.

Z wszystkich wyżej wymienionych powodów sztuka znalazła się po II wojnie światowej w wyjątkowo ciężkim położeniu. Choć nie brakowało osobowości takich jak Jerzy Nowosielski, Jan Berdyszak, Francis Bacon, Anselm Kiefer i wielu innych, dla których malarstwo pozostawało nie zawodem i sposobem na zarobek, ale wewnętrzną koniecznością, to jego ogólny obraz do dziś pozostaje opłakany. Niestety skromni, pracowici ludzie idei w dzisiejszym świecie nie mają szansy zaistnieć bez solidnego wsparcia instytucjonalnego. Choć prawdziwa sztuka broni się sama, to jej miejsce w światowej historii sztuki zależy tylko od zasięgu rażenia łokci rozpychających się w tłumie. Nie jest to jednak sytuacja bez odwrotu, o czym doskonale świadczą pozostałe dziedziny sztuk, doskonale odnajdujące się w nowych realiach. Teatr, podparty solidną bazą performatyki, zyskał nową świeżość, szczególnie w formie teatrów improwizowanych. Rzeźba przybrała zupełnie nowe oblicze dzięki instalacji oraz działaniom site-specific. Malarstwu brakuje takiego wyraźnego impulsu, dzięki któremu mogłoby skierować się na nowe tory. Jest również zbyt hermetycznie skonceptualizowane.

Diagnozy końca sztuki (np. Arthura Danto i Donalda Kuspita) wystawiane pochopnie i bez zastanowienia się nad tym, jaki mogą mieć wpływ na kolejnych twórców, były już tylko gwoździem do trumny. Zawsze bowiem należy szukać wyjścia z trudnej sytuacji, a nie jedynie opisywać powolną agonię i jej sekundować. W tym względzie mam bardzo dużo do zarzucenia krytykom sztuki, którzy zbyt łatwo przyjmują raz zadekretowane „prawdy objawione”. Uważam również, że tchórzostwem i konformizmem wykazał się Mieczysław  Porębski, powszechnie uznawany w Polsce za niepodważalny autorytet. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo narażam się tym stwierdzeniem środowisku, bo sam jestem krytykiem. Krytyka nie polega jedynie na towarzyszeniu zjawiskom i opisywaniu ich. Nie ogranicza się też do promowania zjawisk, które uznaje się za słuszne. Przede wszystkim jest refleksją nad tym, do czego to, co widzimy może sztukę, ale także całą kulturę, doprowadzić. Jest umiejętnością szybkiego reagowania na zachodzące dynamiczne przemiany, ale jeszcze bardziej przewidywania, jaki będzie dalszy ich bieg. Wszystkie dotychczasowe negatywne podsumowania (bo innych nie ma), twierdzące że nastąpił koniec sztuki czy koniec krytyki, jedynie pogłębiały kryzys, pomimo deklarowanych chęci naprawy. Nie wystarczy tu „żal za grzechy i mocne postanowienie poprawy”. Potrzebne jest zadośćuczynienie, a więc stworzenie nowej intelektualnej bazy, ale także rewolucja w artystycznej praxis – jednoznaczne postawienie na warsztat. To w nim kryje się niepohamowana siła, która zwalnia dopiero, gdy go brakuje – tak jak dzieje się dzisiaj. Dlatego tak ważna jest refleksja o swojej dziedzinie, obecna między innymi u Aldony Mickiewicz, Beaty Ewy Białeckiej i Natalii Rybki. Nie bez powodu wymieniłem tylko kobiety-artystki. To głównie one przyczyniają się dzisiaj do zmiany myślenia o sztuce i o sposobie jej uprawiania. Ich bezkompromisowe postawy i konsekwentne dążenie w ściśle określonym kierunku sprawiają, że mają autentyczny wpływ na stale kształtujące się gusta publiczności oraz pozycję malarstwa. Mam nadzieję, że to, co dziś jest skromnym dopływem wartkiego nurtu, niedługo stanie się nim samym.

„Malarstwo wciąż żywe” niestety nie mówi nic o pobocznych nurtach, które stale czekają na swój czas. Wystawa, która promowana jest jako ważne wydarzenie pod względem edukacyjnym, powinna być zdecydowanie szerzej zakrojona. Subiektywny i nie do końca spójny przekrój większych zjawisk sztuki XX i początku XXI wieku, jakim jest prezentacja w toruńskim CSW, nie wnosi nic nowego. Stanowi kolejny nudny twór, pomyślany jako blockbuster. A szkoda, bo w kolekcji Michaela Haasa, z której została zbudowana, dostrzegłem potencjał na całkiem dobrą narrację na temat miejsca kobiety w kulturze; potencjał zupełnie niewykorzystany, bo obrazy gubią się w gąszczu instalacji, rzeźb i dzieł o całkowicie odmiennej tematyce. Chaos ten potęgują dwie wystawy indywidualne włączone w tę samą przestrzeń, niezwiązane z jej zasadniczą częścią. To zdecydowanie zbyt mało, by posługiwać się tak silnym hasłem. Niestety właśnie takie strzały kulą w płot powodują, że problem malarstwa pogłębia się. Jak bowiem poważnie traktować pokaz reklamowany nazwiskami takimi jak: Nolde, Picasso, Magritte, Warhol, podczas gdy są to odpowiednio: niedatowana akwarela, nieporadny rysunek pastelem z okresu przekwitu twórczości, wyjątkowo nieudany, słaby technicznie obraz i podmalowany minutowy szkic ołówkiem? To wprost niemożliwe. Nie ujmę jednak toruńskiej wystawy jako nieśmiesznego żartu, bo byłby to wybitnie wisielczy humor. Malarstwo z całą pewnością dalekie jest od lat swej świetności, jednak nie jest tak źle, jak by można myśleć po wizycie w CSW.

 

MALARSTWO wciąż ŻYWE…

W poszukiwaniu nowoczesności

Od Ensora do Kiefera

11 listopada 2018 – 13 stycznia 2019

Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” w Toruniu

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry