Wyszukiwanie

:

Treść strony

Muzyka

WINYL MIESIĄCA. Uzależniający niepokój na jesienne wieczory

17.10.2019

Doprawdy nie mam pojęcia, kiedy to się stało. Kiedy lato przeszło w jesień, słoneczne dni (no… mieszkam w Irlandii, więc nie przesadzajmy z tym słońcem) stały się coraz krótsze, a z szafy wyjąłem szalik. Gdy wtem dosyć delikatnie, a jakże, zostało mi przypomniane, że deadline do nowego numeru już minął. Przecież dopiero co go ustaliliśmy, z całą pewnością mam jeszcze kilka tygodni…

ジャングル oznacza dżunglę. I choć album artysty ukrywającego się pod pseudonimem 猫 シ Corp. został wydany po raz pierwszy w roku 2014, dzisiaj mam przyjemność słuchania go na nie byle jakim, bo zielonym jak dżungla właśnie winylu. Rzecz jasna, jest to album ambientowy, lecz jeśli spodziewacie się głośnych odgłosów lasu deszczowego, to jednak będziecie zawiedzeni. Nie brak tu śpiewu ptaków, lecz chodzi tu bardziej o tę zieleń, o niewiadomą. Jest to muzyka przesycona pewnego rodzaju uzależniającym niepokojem. Nie zostaliśmy zaproszeni na edukacyjną wycieczkę, by podglądać życie orangutanów na wolności. Zostaliśmy tu zostawieni sami sobie, nie mając nawet pewności, czy to wciąż nasza ojczysta planeta. Ale pewnym jest, że jesteśmy w samym sercu tego lasu, a raczej bliżej niż dalej znajduje się wejście do starożytnych ruin, które odmienią nasze życie na zawsze.

Złą wiadomością dla Was, moi drodzy Czytelnicy, jest to, że płyta ta w całości wyprzedała się w formacie analogowym. Jest wciąż dostępna na kasecie (zielonej, a jakże) oraz na CD (nie zgadniecie! zielonym, tak!). Winyl został pięknie wydany. Kolor samej płyty uzależnia nie mniej od muzyki. Okładka przedstawia nam las, w którym się obudziliśmy bez pamięci. Płyta na jesienne wieczory, gdy wracamy zabiegani po pracy do domu. Pomaga zwolnić. I trochę odpłynąć…

Ale żebyście nie odpłynęli za bardzo, mam dla was coś z zupełnie innej beczki.

Chciałbym Wam przedstawić pewną rodzinkę z Finlandii. Sløth, Lucifer, Leviathan oraz Lilith są bohaterami komiksu autorstwa JP Ahonena, powstałego dla magazynu o ciężkich brzmieniach. Głowa rodziny jest z zawodu liderem grupy black metalowej, który stara się zrobić karierę w showbiznesie. Nic jednak nie idzie zgodnie z planem. Perkusista odchodzi. Córka Lilith zaczyna dojrzewać i interesować się chłopcami. I to jeszcze takimi, którzy słuchają prog metalu! Komiks jest absolutnie bezbłędny i znam go już od dawna. Niezapomniane paski, w których Hubbath, basista grupy, ozdabia swój strój ćwiekami i nie może się powstrzymać przed naćwiekowaniem absolutnie każdej wolnej przestrzeni swojego ubioru, jest już klasykiem. Komiks, który pozwala patrzeć z ogromnym dystansem na całą scenę black metalową dalekiej północy. Tym bardziej nie umiem sobie wybaczyć przegapienia momentu, w którym Lilith jednak umawia się z Samem, kolegą z klasy oraz wielkim fanem TOOL-a, a gdy ojciec ich przyłapuje na schadzce, nastolatka, starając się znaleźć wytłumaczenie zaistniałej sytuacji, wmawia Sløthowi, iż chłopak przyszedł na przesłuchanie do roli perkusisty Belzebubs. Sam okazuje się być wyjątkowo zdolnym pałkarzem i po przechrzczeniu na Samaëla zostaje przyjęty. Teraz już nic nie stoi na drodze do nagrania albumu. I tak powstało właśnie „Pantheon of the Nightside Gods”. Tak w skrócie. Z tym że płyta naprawdę powstała. Wydana w kwietniu tego roku w dziewięciu różnych wersjach, z czego aż sześciu winylowych. I mimo że od premiery już minęło trochę czasu, udało mi się zdobyć piękne pomarańczowe tłoczenie tego arcydzieła. No więc właśnie. Jak dobry może być album, który powstał jako dodatek do komiksu? Cóż. Bardzo dobry.

Materiał, który łączy w sobie wszystkie rzeczy, za które można lubić black metal. Mroczne melodie, niesamowite solówki, prędkość, patetyczna wzniosłość. Mamy tu wszystko. Jest również zmiana temp, momenty akustyczne, czasami słyszę tu progresywne fragmenty z solowych dokonań Devina Townsenda, czasami mrok Draconian, wczesne Dimmu Borgir. Wszystko to trzyma się kupy, jest bardzo równe i spójne. Zrobione w sposób, dzięki któremu nawet osoba nieznająca gatunku może się cieszyć tym materiałem. Do tego dostaliśmy kilka teledysków, które wyszły spod ręki samego autora komiksów i są utrzymane w tym samym satyrycznym tonie. I tak w „Blackened Call” mroczny nocny las w tle teledysku okazuje się lokalnym skwerkiem, gdzie starsza pani wyprowadza swojego pieska. Czy Belzebubs zrobią karierę, czy też pozostaną w szarej strefie zespołu dla dowcipu? Osobiście chciałbym zobaczyć koncert mrocznych Finów, utrzymany w konwencji podobnych show Gorillaz czy The Knife. I mam nadzieję, że tak się właśnie stanie, bo w tym dusznym jak samo piekło światku najczarniejszej z muzyk projekt ten przynosi powiew świeżego dowcipu.

Na koniec chcę Wam przedstawić premierę, na którą czekałem ze zniecierpliwieniem. Opeth - „In Cauda Venenum”. O tym, że jest to moja absolutnie ulubiona grupa muzyczna, wspominałem przy okazji recenzji ich poprzedniej płyty, kiedy to porównywałem ją do kamienia milowego w karierze Szwedów, albumu tak ważnego jak legendarne „Blackwater Park”. I myślę, że miałem rację. „Sorceress” wyraźnie wskazywało kierunek, w jakim muzycy ci zamierzają się udać. „In Cauda Venenum” otwiera się dosyć elektronicznym utworem, z silnymi inspiracjami Jean-Michelem Jarrem czy Tangerine Dream. Nawet nie zagłębiam się w internetowe komentarze hejterów, którzy nie mogą pojąć, co się stało z death metalowym Opethem. Nie ma już death metalowego Opetha. Czy jest to jeszcze metal? I tak, i nie. Mamy tu pełną gamę klawiszy hammonda, gitary brzmią jak żywcem wyjęte z lat siedemdziesiątych, czyste wokale. Trochę Cream, King Crimson, Jethro Tull, Pink Floyd, Yes… Nie mówimy tu jednak o żadnych plagiatach, czy nawet próbie odwzorowania brzmienia legend z początków rocka progresywnego. To jest Opeth. Żyjące legendy prog metalu. Mikhael Akerfeldt doskonale wie, co robi i jak chce brzmieć. Brzmienie to ewoluowało od czasu „Waterfall”. Album został napisany w języku szwedzkim i w takiej wersji pierwotnie miał zostać wydany. Ostatecznie otrzymaliśmy również wersję angielską. Obu można posłuchać za pośrednictwem Spotify.

Nie jest to łatwy materiał. Nie zrozumcie mnie źle. Żadna płyta Opetha nie jest raczej czymś, czego można posłuchać w trakcie popołudniowej herbatki. Ale „In Cauda Venenum” jest przesycona złożonymi wokalami, skomplikowanymi solówkami, połamanymi rytmami, wstawkami między utworami w języku szwedzkim… Nie każde wino nadaje się do zagryzania go serem pleśniowym, nad niektórymi trzeba się skupić, bo łatwo umyka ich unikalność. O ile na „Sorceress” było kilka hitowych utworów, tu ich nie ma. Całość ma wręcz strukturę jazzową. Jest to genialna płyta, jednak z całą pewnością nie na każdy smak. Tak jak niektórzy nigdy nie przekonają się do Floydów, bo utwory za długie i nie ma refrenów, tak i tu potrzeba jednak wytrawniejszego ucha, by zrozumieć odniesienia do klasyków rocka progresywnego. A zatem, czy to wciąż metal? Jak najbardziej! Muzyka metalowa nie jest wbrew pozorom rock and rollem z wrzaskiem zamiast śpiewu i gitarami ustawionymi zbyt głośno. Spod pięciolinii tych utworów wyziera mrok i niepokój. A, jak wiemy, mrok potrafi być piękny i spokojny niczym tafla stawu w parku, a niepokój umie dziwnie oczyszczać myśli.

„In Cauda Venenum” zostało wydane w dwudziestu siedmiu wersjach. Europejskie, w porównaniu do niektórych amerykańskich, były dosyć ubogie. Lecz to na starym kontynencie można było kupić album na dwóch płytach świecących w ciemnościach! Faktycznie tak się dzieje, choć by otrzymać ten efekt, musiałbym zostawić płyty wystawione na światło, a ja raczej trzymam je na półce. Piękna okładka zaprojektowana, jak zawsze zresztą, przez niesamowitego Travisa Smitha, jest chyba moją ulubioną od czasów „Blackwater Park.” Must have? Must try z całą pewnością. Ale spieszcie się, bo jeśli złapiecie bakcyla na tych szalonych Szwedów, płyt może już nie być.

Idę znaleźć moje rękawiczki. Robi się coraz zimniej, a mimo iż tego nie czuję, czas płynie nieubłaganie i już za chwilę będzie za ciemno, by je wygrzebać z dna szafy. Opatulcie się wygodnie i miłego słuchania.

 

 

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry