Wyszukiwanie

:

Treść strony

Muzyka

WINYL MIESIĄCA: duńskie, fińskie i greckie post-nisze

05.04.2019

Spływa do mnie coraz więcej interesujących zapowiedzi. Albumy, na które czekałem od bardzo dawna, pojawiają się gdzieś na dalekim horyzoncie. Już w następnym artykule opowiem Wam, co myślę o nowym Eluveitie, które pojawi się za kilka dni, będzie też o nowym krążku zespołu Rammstein, ale to za chwilę… W tzw. międzyczasie dotarło do mnie kilka pięknych winyli, może troszkę bardziej niszowych, ale to i lepiej.

„Ghost River” duetu Blackie Blue Bird z Kopenhagi premierę miało pod koniec zeszłego roku. Na półce stoi u mnie też już od jakiegoś czasu i czeka nawet nie tyle na swoją kolej, co bardziej na odpowiedni moment. Otóż o tym albumie nie można, ot tak, napomknąć. O nim powinno się jednocześnie krzyczeć, jak i milczeć. Od pierwszego kontaktu z nim, od rzucenia okiem na okładkę, ten ładunek emocjonalny, który od niego bije nie pozostawia obojętnym. Wiecie dobrze, że oceniam książki po okładce. Ta okładka przykuwa uwagę, zatrzymuje wzrok, hipnotyzuje. Tak samo zresztą, jak głos Heidi Lindahl, która prowadzi nas przez Rzekę Duchów, która symbolizuje wszystkie marzenia i nadzieje płynące pod miastami i domostwami ludzi, którzy zdają się nie być ich świadomymi. Wokalistka pięknie dopełnia niesamowicie przestrzenne kompozycje Nilsa Lassena. Mamy tu dużo dream popowego klimatu przełomu lat 80. i 90., jest dużo pogłosu i echa oraz żadnych instrumentów perkusyjnych. W środku tej niesamowitej okładki znajdziemy bardzo dobrze tłoczony czarny winyl. Nie jest to być może płyta, którą można włączy c zaraz po tym, jak się skończy jej słuchać. Potrzeba dać jej chwilę. Nie jest to też album, który można zagrać gdzieś w tle. To nie jest jakiś tam fast food. To pozycja, którą trzeba celebrować i należy się nią delektować; przy świecach, z kieliszkiem dobrego wina – na marginesie, polecam raczej czerwone. Może burgundzki Grand Cru?

Wyjawię Wam sekret. Krytycy muzyczni lubią używać utartych frazesów. Ja chciałbym dostać złotówkę za każdy jeden raz, kiedy twierdziłem, iż album jest dojrzały i dobrze przemyślany. Aż do momentu, kiedy w moje ręce dostał się materiał Finów z Onsegen Ensemble myślałem, że wiem, o czym piszę. Sam człon „Ensemble” kojarzy się bardzo z jazzem i jest to skojarzenie wcale nie mylne, choć nie jest to płyta jazzowa. A przynajmniej nie mieści się w pojęciu tego, co większość społeczeństwa myśli o jazzie. Onsegen Ensemble nie można zdefiniować. Jest tu sporo gitar, mocnej perkusji, ale również instrumenty dęte. Natomiast każdy jeden dźwięk, jego długość, barwa oraz natężenie nie jest przypadkowe. Techniczne możliwości tych muzyków zapierają dech w piersi. Niesamowicie skomplikowany post rock czy też rock progresywny, jak wolicie w tym przypadku, przybrał tu strukturę czysto jazzową, powtarzalne w sposób prawie okultystyczny rytmy kołyszą do dziwnego snu. Taki fenomen mógł powstać tylko gdzieś przy kole podbiegunowym, gdzie z jednej strony jest Rosja, a z drugiej dalekie szwedzkie pustkowia. Finlandia zawsze była trochę inna muzycznie i przez lata ta inność obrosła w legendy, ale płyta zatytułowana „Duel” wyrasta ponad te legendy. Powiedzieć, że jest to album dojrzały i dobrze przemyślany to jakby nie powiedzieć nic. „Duel” jest absolutnie perfekcyjny technicznie i to do tego stopnia, że zaczyna być prawie przerażający, ale tu właśnie tkwi sedno tych dźwięków. Nie jest to suchy matematyczny post rock. Jego zimny, choć duszny klimat stanowi ich kręgosłup. Materiału tego nie można jednoznacznie zdefiniować i tym razem nie jest to kolejny utarty frazes. Struktura budowy tej muzyki jest dosyć jazzowa, ale na pierwszy plan wysuwają się wokale, które w swoich korzeniach mają typowo nordycko-metalowe growle. Nie będę się starał zdefiniować Onsegen Ensemble. Trudno jest im nawet nadać łatkę awangardy lub grupy eksperymentalnej. Żadne określenie nawet częściowo nie potrafi oddać tego, co się na tej płycie dzieje, ale z pewnością ociera się ona o geniusz. Wydana w zielonym kolorze, we wspaniale drukowanej okładce. I jest bardzo dobrze przemyślana i dojrzała…

Opisałem więc już duet oraz grupę, w składzie której znajdziemy ponad dziesięciu muzyków. Czas na solowy projekt Iliasa Kakanisa z Grecji. Album zatytułowany „.existence” jest drugim wydawnictwem spod szyldu „Once Upon A Winter”. Płyta na wskroś post rockowa czy też raczej post metalowa, ze sporą ilością elektroniki budującej mroczną, gotycką atmosferę oraz z naprawdę niezłym zbiorem ciężkich riffów i technicznych solówek. Ale czegoś mi w niej brakuje. Elektroniki w niej za mało, żeby był to album industrialny, gitar zaś niewystarczająco dużo, żeby określić go jako na metalowy. Niby takie mieszanki powinnny działać, ale tutaj efektu brak. Nie pasuje mi też okładka, rysunek dwojga dłoni, jakieś perspektywy, kulki… Nie kupuję tego. Nie trzyma się to wszystko kupy. Za to sama płyta jest ładnie tłoczona, w szklanym winylu, z efektem zadymienia w środku. Ładnie, ale jest to kolejny element układanki, który chyba pochodzi z innego pudełka. Nie zrozumcie mnie źle. Nie jest to nudna płyta, nie jest słaba. Ale jej potencjał jest ogromny i chciałbym dostać od niej więcej. Trochę szkoda.

Chciałbym napisać jeszcze o trzecim studyjnym dokonaniu panów z irlandzko folkowej grupy The Gloaming, ale jej jeszcze nie mam. Ale mieć będę! Następnym razem.

Blackie Blue Bird, „Ghost River”Onsegen

Ensemble, „Duel”

Ilias Kakanis, „.existence”

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry