Wyszukiwanie

:

Treść strony

Teatr

Niemożliwe spotkanie genialnych panów B. i H.

Autor tekstu: Aram Stern
07.11.2017

Urodzony w 1943 roku, w okupowanym przez hitlerowców Włocławku – niemiecki pisarz, muzykolog i dramaturg, Paul Barz, nie podejrzewał chyba, że jego debiutancka sztuka „Mögliche Begegnung” („Możliwe spotkanie”) zdobędzie tak wielkie międzynarodowe uznanie, zostanie przetłumaczona na kilkanaście języków i przez wiele sezonów nie będzie schodzić z teatralnych afiszy, także polskich. Rodzimy tytuł dramatu - „Kolacja na cztery ręce” pozornie dystansuje lejtmotyw sztuki od możliwego „sam na sam” muzycznych geniuszy i kieruje go w stronę dyskretnie komediowego spotkania przy stole dwóch silnych charakterów epoki baroku. Czy jednak „Kolację…” rzeczywiście można rozpatrywać tylko w kategorii gatunkowej przypisanej komedii? To w inscenizacji przeniesionej z Wrocławia do Torunia na scenę Kujawsko-Pomorskiego Impresaryjnego Teatru Muzycznego może wydawać się pytaniem stosunkowo relatywnym.

O ile co trzeci polski teatr ma w swoich archiwach własną „Kolację na cztery ręce” (do Torunia spektakl powraca po 15 latach od ostatniej inscenizacji w Teatrze im. Wilama Horzycy), to niewątpliwie na wyżynach aktorskich kreacji pozostaje w pamięci wielu widzów ta z Teatru Telewizji ( z roku 1990) w reżyserii Kazimierza Kutza: z Januszem Gajosem w roli Bacha, Händlem – Romanem Wilhelmim i grającym służącego Schmidta – Jerzym Trelą. Stąd pewnym ryzykiem było zaproszenie do grodu Kopernika realizacji scenicznej „Kolacji…”, powstałej przed trzema laty w Teatrze (nomen omen) Komedia we Wrocławiu, gdyż spektakl ten, choć jest bardzo sprawnie zrealizowanym przedsięwzięciem, to nie zachwycił recenzentów ani specjalnymi fajerwerkami sztuki aktorskiej, ani oryginalną i komediową koncepcją reżyserską.

Spotkanie Jana Sebastiana Bacha (Paweł Okoński, będący jednocześnie reżyserem przedstawienia) z Jerzym Fryderykiem Händlem (Jerzy Mularczyk), ich wspólną kolację, do której w rzeczywistości nigdy nie doszło (choć urodzili się w tym samym roku, w niemieckich miastach oddalonych od siebie o nieco sto kilometrów i mieli tego samego wędrownego okulistę) ogląda się i słucha mimo wszystko dobrze! W pierwszej kolejności dzięki wspaniałej muzyce obu geniuszy, ale także za sprawą kostiumów Zofii de Inez będących swoistym cytatem z epoki (wszak nośnik tej idei ma do dziś wielu miłośników w styl glamour) oraz kontrastowo stonowanej scenografii autorstwa Wojciecha Stefaniaka czy wreszcie samego tekstu Paula Barza, gęstego od pułapek, złośliwości i dogłębnie sportretowanych bohaterów.

Półprzezroczyste ekrany po obu stronach sceny, za którymi pojawiają się „duchy” Bacha i Händla, sugerują w prologu niezwykle mocne i kontrastowo mroczne przedstawienie, ale to wrażenie szybko znika. Händel – celebryta ówczesnej Europy, jako gospodarz spotkania, na scenę wkracza z bocznej kulisy, początkowo nieco zaskoczony zastanym wnętrzem, prędko pokazuje swoją butę – megaloman z niego wielki, o inteligencji bystrej, precyzyjnej i odrobinę okrutnej. Besserwisser Händel w kreacji Jerzego Mularczyka unika najbardziej ukrytych drgnień uczucia i myśli, przekładając je na celebrację energii niebywałej, podawanej werbalnie przez cały spektakl na jednym – wysokim – tonie, co może wraz z mijającym czasem stawać się męczące. Tymczasem Paweł Okoński w roli Bacha swą postać tworzy bardziej subtelnie: zarysowując ją pastelami, nieco sentymentalnie, wszak kantor od św. Tomasza nie ma tak barwnego życia, jak jego nadzwyczajny rozmówca. Bieda, głód, trzynaścioro dzieci i nudna żona (Händel swojej się nie dorobił) sprawiają, iż Jan Sebastian często nie słucha wywodów wielkiego Jerzego Fryderyka, skupiając się na wykwintnej kolacji, której jest gościem. Wszedł na scenę efektownie, przez główne drzwi, szybko przygasa zajadając niewprawnie małże, ale mentalnej klęski w tym pojedynku nie poniesie, choć Händel od czasu do czasu nazywa go „Pachem”. Mimo że momentami wzrusza, to nie pozostanie bezradny. I tak Paweł Okoński, budując swą rolę starannie, z pozoru z wielu drobnych szczegółów wypada w tym pojedynku aktorsko zdecydowanie lepiej od grającego z przesadną aż wirtuozerią Jerzego Mularczyka. Może sam lepiej posłuchał (własnych) wskazówek reżyserskich? Ich gorzkiej rozmowie ton komediowy nadaje na szczęście każdorazowe wejście tajemniczego służącego – Jana Krzysztofa Szmidta, czyli bardzo trafnie obsadzonego w tej roli Wojciecha Ziembolewskiego.

Przedstawienie Okońskiego nie jest wydarzeniem tej klasy, co wspomniane we wstępie telewizyjna realizacja Jerzego Kutza, czy choćby „Kolacja…” zrealizowana w 2002 roku przez Ewę Marcinkównę w Toruniu z Jerzym Glińskim (Händel), Mieczysławem Banasikiem (Bach) i Niko Niakasem w roli Szmidta. Autor zastawił w niej mianowicie na reżyserów i aktorów tak wiele teatralnych pułapek, w które wpaść łatwo, a wyjść już dużo trudniej, co widz wychwyci przecież błyskawicznie. I finalnie jedno zawiedzione zdanie o oprawie muzycznej spektaklu. W tej bardzo gorzkiej i przewrotnej komedii, zbudowanej na miarę wyraźnie polifoniczną nie brakuje oczywiście muzyki obu geniuszy (usłyszymy m.in. słynną Toccatę d-moll Bacha, czy arie z „Wariacji Goldbergowskich” Händla) – choć wspaniale nagłośnionej w tymczasowej siedzibie Teatru (jednakowoż) Muzycznego przez Jędrzeja Rocheckiego – to jednak w tym przedstawieniu podanej jakby gdzieś obok, trochę jak figa na przystawkę do kolacji.

 

Paul Barz, „Kolacja na cztery ręce”
reż. Paweł Okoński
premiera toruńska: 29 września 2017
Kujawsko-Pomorski Impresaryjny Teatr Muzyczny w Toruniu

 

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry