Wyszukiwanie

:

Treść strony

Teatr

Bez Wi-Fi ani rusz!

Autor tekstu: Aram Stern
07.03.2015

Zapewne każdy dyrektor teatru od zawsze marzył o tym, by publiczność na spektakle grane na jego scenach pchała się „drzwiamy i oknamy” (jak przed prawie stu laty mówił Antoni Fertner jako Mrozik w „Weselu Fonsia” Ruszkowskiego). W drugiej dekadzie XXI wieku już niestety rzadko się to zdarza, szczególnie w mniejszych ośrodkach, ale gdy spróbować skierować spektakl wyraźnie do dotychczas pomijanej grupy docelowej, a przy tym uzależnić jego inscenizację od stałego połączenia z Wi-Fi, dla której jego brak to wręcz „koniec świata” – to okazuje się, że sukces frekwencyjny murowany! Powstaje tylko pytanie, czy deski teatralne są w stanie tak odbić światło ekranów laptopów i smartfonów, by poprzez grę aktorów nie wpaść w mętny przekaz, straszący wyłącznie przed infoholizmem oraz zagrożeniami płynącymi przez media społecznościowe?

Sztukę Istvána Tasnádi „Cyber Cyrano” w przekładzie Jolanty Jarmołowicz i Sylwii Bogdańskiej po raz pierwszy w Polsce na warsztat wzięła Ula Kijak – znana już widzom toruńskiego Teatru im. Wilama Horzycy z wystawianej na tej scenie od 2013 roku, przejmującej „Królowej ciast” Béli Pintéra. Jak się okazuje, jego rówieśnik, Tasnádi w „Cyber Cyrano”, podobnie brutalnie traktuje swych bohaterów, z tą tylko różnicą, że jego postaci są współczesne – bardzo dzisiejsze, czyli internetowe. Swój dramat Tasnádi oparł na znanym już pomyśle, wykorzystanym pod koniec XIX wieku w sztuce Edmonda Rostanda „Cyrano de Bergerac” o zakompleksionym i zakochanym poecie. Tylko, który ze współczesnych młodych widzów byłby dziś w stanie utożsamić się z długonosym bohaterem, piszącym przez całe życie listy miłosne do ukochanej pod postacią innego – bardziej atrakcyjnego mężczyzny?

Cyrano nowej ery – to Zsuzsi Szabo, nieśmiała, na pozór delikatna gimnazjalistka (Julia Sobiesiak), zakochana w Matim (Maciej Raniszewski), traktującym ją przedmiotowo i bardziej zainteresowanym nową koleżanką w szkole – Heni (Aleksandra Bednarz). W tym stuleciu Zsuzsi nie ma już czasu, by wzdychać do ukochanego epistolograficznie – od tego jest przecież sieć: z wszelkimi Skype’ami, Facebook’ami czy Twitter’ami, z ich mangowymi emotikonami, słodkimi zdjęciami kotków, makabrycznymi obrazami świata, brutalnymi grami czy mikroblogiem, za pomocą którego w 140 znakach da się przekazać to, co kiedyś zajmowało całą stronę papieru listowego. Dziś przecież nie ma miejsca na ozdobniki, dziś liczy się pędzący czas – i tak też rozwija się akcja spektaklu. Co ciekawe – z początku niemrawo: tak jakby w tzw. realu bohaterowie sztuki nie istnieli. Zsuzsi, Mati i Heni zwyczajnie nie potrafią z sobą rozmawiać, tweetują, chatują – dziwne to relacje dla przedsieciowego pokolenia, ale tak wygląda przecież życie urodzonych już w czasach Internetu, o czym w pierwszym zdaniu sztuki wspomina Zsuzsi. Świat realny nie istnieje nie tylko w ich głowach, ale także wokół ich postaci: na scenie zobaczymy jedynie trzy krzesła, zaś na trzech ścianach pudełka sceny i podłodze ogromne projekcje – obraz prawdziwego istnienia trojga nastolatków.

Projekcje wideo przygotowane przez Emanuelę Osowską mogą się młodzieży podobać – na wielkich ekranach komputerów widzimy tylko ułamek tego, czym na raz potrafi zająć się nastolatek, a co przyprawia o nagły ból głowy jego rodzica. Gdy dwie przyjaciółki chatują – na monitorach migają setki zdjęć, otagowanych plików multimedialnych, dziewczyny ekspresowo googlują, np. „Cyrano de Bergerac”, nie przerywając swej internetowej konwersacji. To rozmowa, w której żadne znaki nie prowadzą już do słowników czy encyklopedii. Na to nie ma czasu, chat na to nie pozwala: informacja musi być natychmiastowa. Czego, kogo ma dotyczy? Ot, choćby znajomych na Facebook’u, a szczególnie jednego – Wiktora (Łukasz Ignasiński), mieszkającego w Szwajcarii syna dyplomaty. Szybko atrakcyjna i wyluzowana Heni zacznie z nim intensywnie miłosny chat, a jej dotychczasowy chłopak nie wpadnie z tego powodu w rozpacz, gdyż zainteresuje się piękną i tajemniczą siostrą Wiktora – Moirą (Matylda Podfilipska). Zupełnie nie przyjdzie im jednak na myśl, by sprawdzić, kim naprawdę jest rodzeństwo – ale o finale tej znajomości nie napiszę, by nie zdradzać młodym widzom dalszego przebiegu akcji.

Dramat Istvána Tasnádi „Cyber Cyrano” ostrzega młodych ludzi przed pierwszym rozczarowaniem internetową miłością – i to takim samym zimnym prysznicem, jaki mógł dwadzieścia lat wcześniej oblać ich rodziców, tyle że wówczas bez udziału globalnej sieci. Tak dziś po prostu jest. Uczucia w sieci dorośli ocenią być może jako kompletnie niekomunikatywne, tymczasem dla młodych ludzi będą one psychologicznie przejrzyste, niczym ten wielki ekran, na którym projektują własne emocje. Tasnádi językiem młodych Wegrów przenosi ich problemy na wszystkich Europejczyków urodzonych już tylko w obecnym stuleciu, myślących globalnie i zazdroszczących tym, co wyrwali się z małego kraju, którym rządzi skrajnie prawicowy premier.

Poza dość prostą strukturą narracyjną, komputerową scenografią i transową muzyką (Maria Rumińska) jest jeszcze jeden bardzo ważny element – główna bohaterka. Kreacja Zsuzsi to kolejny aktorski majstersztyk Julii Sobiesiak na toruńskiej scenie: z początkowo zwyczajnej, sympatycznej dziewczyny, której całym światem jest Internet, a lustrem uznanie znajomych na Facebook’u, z biegiem akcji przeradza się w przerażającą manipulantkę, ciągle z tym samym uśmiechem na twarzy – teraz wyrzucona ze swej szkoły otwiera „czwartą ścianę” i chce dołączyć do uczniów na widowni. A może już wśród nich jest? Wydaje się niezwykle prawdziwa, bez żadnej pozy, zdystansowana i spokojna, w przeciwieństwie do jej „luzackich” przyjaciół: pięknej Heni i przystojnego Matiego. Cała trójka aktorów bardzo sugestywnie, i tu warto zaznaczyć bez przerysowania, wciela się w role nastolatków przygotowujących piosenkę na bal gimnazjalisty. Podobają się młodej widowni, mającej przecież takie same problemy jak dorośli, ale narażonej na zło w sieci po raz pierwszy. Dobrze, że dramat Istvána Tasnádi wreszcie trafił na polską scenę, gdyż gimnazjaliści – publiczność dotychczas pomijana w teatrach, ma także swój spektakl, który jej ściśle dotyczy.

„Cyber Cyrano” w reżyserii Uli Kijak nie ma tej hipnotyzującej siły (głównie przez, o dziwo, niezrozumiały dla młodzieży slang ulegający, jak się okazuje, szybkiej dezaktualizacji), co pokazywana przed kilku laty w Teatrze Horzycy „Mroczna gra albo historie dla chłopców” Carlosa Murillo w reżyserii Iwony Kempy. „Cyber Cyrano” mogą oglądać nawet szóstoklasiści, gdyż w spektaklu rant sceny niezauważalnie i w miarę delikatnie przechodzi w internetowy chat, tak jak niektórzy łatwo gubią się na granicy teraźniejszości wirtualnej i realnej. Tylko jakie mogą być tego skutki? Świadomość, że to zdarzyło się naprawdę, że bohaterowie dramatu stworzyli swoje profile na Facebook’u także poza sceną – i dostali dużo zaproszeń od zupełnie im nieznanych osób z całego świata może naprawdę wystraszyć. Ale czy nie bardziej boimy się już życia bez sieci?

 

 

István Tasnádi „Cyber Cyrano”

reż. Ula Kijak

Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu

prapremiera polska: 17 stycznia 2015

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry