Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Wyjątkowi i jedyni

Autor tekstu: Szymon Gumienik
11.10.2018

Muszę przyznać, że pierwszy występ bogów Gillena nie zrobił na mnie większego wrażenia. Doceniłem imponującą i sugestywną oprawę artystyczną, bogatą ikonografię oraz młodzieńczą bezczelność wizerunku i zachowania, jednak nie mogłem doszukać się w tym wszystkim głębszej treści, idei, jakiegoś boskiego pierwiastka, który natchnąłby mnie do większych przemyśleń. I choć cały czas jestem w trakcie poszukiwań, choć nadal jestem niewierny, to po lekturze drugiego tomu „The Wicked + The Divine” coraz bardziej podoba mi się ten świat. Bijący po oczach, miejscami nawet rażący, trochę pusty, egotyczny, do cna imprezowy i coraz bardziej rozchwiany emocjonalnie. Wypisz, wymaluj współczesny świat.

Nie jest to jednak tylko wierne odbicie naszej obecnej rzeczywistości, ale i pewna prawda ludzkiej natury, która nie zmieniła się wszak od wieków. Gillen w przebłysku geniuszu wymyślił sobie bowiem jeden bardzo ważny szczegół, w którym nie tylko tkwi potencjał serii, ale przede wszystkim jest jej głównym silnikiem – bo ile dramaturgii, ile skrajnych emocji i ile rozpasanej pretensjonalności można wyciągnąć z dwunastu nastolatków, którzy raz że mają nieograniczone boskie możliwości i moc zaklinania innych swoim głosem, a dwa... właśnie, umrą za dwa lata. Kto z taką perspektywą nie poczułby wyższości, nie oddał głosu egoizmowi? To zdecydowanie zbyt krótko, aby myśleć o jakichkolwiek poprawnościach, altruizmach czy innych pustych definicjach społecznych – o ile w ogóle w tym wieku myśli się o czymkolwiek innym niż dobrej zabawie. W tym kontekście biorę zatem ten świat za pewnik i bez większych oczekiwań zaczynam się dobrze w nim bawić. Na rave’ach u Dionizosa, afterach Isztar czy wielkiej scenie Ragnarocka, ze 120 uderzeniami serca na minutę, wśród kulturowych cytatów, bezczelnych ich parafraz i śmiałych odniesień do muzycznych ikon, bożyszczy tłumów i klasyków gatunku – Davida Bowiego, Prince’a, Florence, Daft Punk, Kanye Westa czy Rihanny. Trudno w takim towarzystwie i anturażu byłoby zachować spokój.

Bo to właśnie w tych niewiarygodnych i nieprzewidywalnych bohaterach, w ich jednoczesnej boskiej sile i ludzkiej kruchości tkwi prawdziwa moc „The Wicked + The Divine”. Szkoda tylko, że od tomu pierwszego są prezentowani pojedynczo (z wyjątkami mniejszych epizodów), w oderwaniu od grupy i szerszego kontekstu, bo przez to gubią gdzieś po drodze tę całą fantastyczną otoczkę i wspólne doświadczenie, a czytelnik w kolejno wprowadzanych ekspozycjach postaci zapomina o idei całej historii – że wszyscy oni, ze swoimi mocami, po coś się tutaj jednak znaleźli. Z drugiej strony szczegółowa prezentacja bohaterów oraz ich pogłębione rysy sprawiają, że możemy ich lepiej poznać i – co najważniejsze – polubić. Tak było z Lucyfer w tomie pierwszym, tak jest i z Isztar w tomie drugim. Dodatkowo całą grupę bogów wiąże postać Laury, która – można powiedzieć – przedarła się do ich świata tylnym wejściem, chcąc być bliżej nich, a nawet stać się tym, czym są oni. Na początku lekko irytująca w swojej fascynacji, w drugim tomie zyskuje bardzo. Gillen bez większych rewolucji angażuje nas w jej losy, nie tyle tłumacząc jej zachowanie, co odsłaniając ją. Jest egotyczna i wzruszająca zarazem, co najlepiej uwidacznia się chyba w jej nieustannym pstrykaniu palcami, czyli geście będącym takim naszym życzeniowym myśleniem o sobie jako o wyjątkowych i jedynych, stojących ponad tym, co ludzkie i przyziemne (przypomnijcie sobie choćby „Birdmana” Iñárritu). Jest też w niej pewna nostalgia i smutek, które od ręki rozrzedzają wszystkie wady i przywary okresu nastolęctwa. Jej rola to chyba najlepszy punkt „Fandemonium” i duży sukces Gillena.

Jak gwiazda może poczuć się też Jamie McKelvie, ponieważ obecnie „The Wicked + The Divine” to jedna z lepiej ilustrowanych serii na polskim rynku. Jego styl wpisuje się (tak przeczuwam) w ogólną wymowę komiksu – z wierzchu, w pobieżnym przeglądzie, album odpycha swoją sztucznością i zawartą w kadrach pustką, głębiej zaś, podczas uważnego czytania, pokazuje swoją prawdziwą wartość. I o ile od scenarzysty potrzebuję jeszcze jakiegoś dowodu, znaku, o tyle rysownikowi wierzę bezwzględnie. To z jednej strony kreska bardzo oszczędna, czysta, trochę bez charakteru, z drugiej zaś bardzo intensywna – mimika bohaterów jest tu fenomenalna, na tyle sugestywna, że aż trudno uwierzyć, że takim stylem rysunku można oddać tak duże spektrum emocji. McKelvie zadziwia również swoimi małymi eksperymentami formalnymi, z których najważniejsze to przełamanie opowieści właściwej „materiałami dodatkowymi” (przekrój pokoju, ulotka imprezy, plan festiwalu) oraz znanym już z tomu pierwszego hipnotyzującym odliczaniem konkretnych sekwencji.Podczas lektury ma się też wrażenie, że rysunkisą idealnie współczesne, że odpowiadają obrazom, które są tu i teraz, że popkulturowo i kolorowo w sam raz trafiają w nasz czas (z małymi odniesieniami do odwzorowującej swoje czasy i estetykę lat 80. sztuki Warhola). Ważne są w tym kontekście dodatki albumu pokazujące etapy powstawania kilku scen – od szkicu, przez tusz i kolor bazowy, aż do ostatecznego efektu. Widać w nich wyraźnie, jak ważną rolę odgrywa w tym komiksie właśnie kolor i jakie znaczenia ze sobą niesie.

Jak na razie jestem zatem oczarowany i kupiony wizualną stroną świata bogów-idoli, jednak nadal potrzebuję jakiegoś punktu zaczepienia, który pozwoli mi z podobną do Laury fascynacją i ochotą wejść w ich szeregi. Na pewno są coraz ciekawsi, coraz bardziej naznaczeni tragedią – i to nie tylko tą wiszącą nad nimi jak miecz Damoklesa nieuchronnością szybkiej młodzieńczej śmierci. Mam tylko nadzieję, że Gillen (nawet kosztem dramaturgii) porzuci w trzecim tomie swoją drażniącą manierę usuwania postaci, z którymi zdążyliśmy się ledwo zżyć. Tym bardziej że sprawy nie ułatwia im Ananke, która zdążyła zabić już Lucy i w działaniach której widać coraz większą premedytację i determinację osiągnięcia konkretnego celu (że przytoczę tu tylko rozmowę z Bafemotem i zdradzenie mu pewnej tajemnicy czy konsekwencje wywiadu dla „zawsze kłopotliwej” Cassandry). Czuć, że coś wisi w powietrzu i do czegoś niemiłego ta stara jędza zmierza. Będę na to czekał, nawet mimo łamiącego serce cliffhangera kończącego „Fandemonium”.

 

„The Wicked + The Divine: Fandemonium”

Scenariusz: KieronGillen

Rysunek: Jamie McKelvie

Mucha Comics

2018

W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu MUCHA COMICS za egzemplarz recenzencki.

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry