Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Myślę, wiec jestem

Autor tekstu: Dawid Śmigielski
12.08.2018

Przed trzecim podejściem do początków serii „Ultimate Spider-Man” zastanawiałem się, jak mocno zestarzał się ten tytuł po upływie niemal dwudziestu lat od amerykańskiej premiery i, ku mojemu zdumieniu, nie zestarzał się wcale. To, co niegdyś wspólnie zrobili Stan Lee i Steve Ditko na jedenastu stronach piętnastego numeru „Amazing Fantasy”, czyli bezwiednie zaprezentowali światu origin najwspanialszego superbohatera w historii gatunku, Brianowi Michaelowi Bendisowi i Markowi Bagleyowi zajęło aż pięć zeszytów. Tym samym legendarna historia o dzieciaku ugryzionym podczas wycieczki szkolnej przez radioaktywnego pająka, który obdarzył go niesamowitymi zdolnościami, jednocześnie odbierając mu kawał dotychczasowego życia, nabiera o wiele bardziej emocjonalnego wydźwięku. Śledzimy losy nastolatka w zaawansowanym wieku dojrzewania, który musi sobie poradzić nie tylko z problemami charakterystycznymi dla tego okresu dorastania (przemoc fizyczna i psychiczna ze strony rownolatków z klasy, ciocia May pytająca o to, czy zabezpiecza się z Mary Jane), ale również z kompletnie odmienną perspektywą postrzegania rzeczywistości od pozostałych rówieśników – i bynajmniej nie na poziomie pierwszej lepszej subkultury. Coś, co ma wszystkie znamiona czegoś super na miarę „gwiazdy rocka” – reakcja Mary Jane na wieść, że Peter to Spider-Man – jest niebezpiecznie pociągające w zupełnie innym wymiarze. O czym szybko przekonuje się na własnej skórze Peter.

Superbohaterska konwencja przeplata się tu z teen dramą. Zaglądamy głęboko w psychikę chłopaka dręczonego śmiercią wujka Bena, poczuciem winy wobec „koleżanek i kolegów” ze swojej szkoły i owdowiałej ciotki. Na pierwszy plan często wysuwają się szalejące, zmieniające się jak w kalejdoskopie emocje Petera, któremu czasem coś się udaje, innym razem zawala kolejne sfery swojego prywatnego życia. Jednocześnie obserwując silnie zarysowane szkolne tło społeczne – domówki, fragmenty lekcji, szał na punkcie juniorskiej koszykówki, plotki roznoszące się po korytarzach w czasie przerw z prędkością światła… Między zajęciami i domowymi obowiązkami towarzyszymy Peterowi w jego karierze superbohatera z sąsiedztwa podczas pierwszych prób pomocy mieszkańcom Nowego Jorku, stopniowego odkrywania pajęczych zdolności i jego dziewiczych starć z przeciwnikami posiadającymi równie potężne umiejętności. Co przecież zawsze było wisienką na torcie w przygodach Człowieka Pająka.

Z powyższej kwestii Mark Bagley wywiązuje się znakomicie. Co jak co, ale rysunki do przygód Spider-Mana po prostu muszą cechować się ogromną dynamiką prezentującą niezwykłą szybkość i zwinność protagonisty. I to potrafi bez zarzutu uchwycić Bagley w swoich pracach. Przy czym wcale nie idzie w stronę niewiarygodnej ekwilibrystyki uatrakcyjniającej pojedynki z bandziorami. W końcu mamy do czynienia z początkami Spider-Mana, który jeszcze wiele musi się nauczyć, zanim wywinie kosmiczną akrobację. Nieco gorzej sprawa wygląda, kiedy Bagleyowi przychodzi do rysowania postaci pozbawionych kostiumów. Tutaj zdarza mu się gubić proporcje, a także wykazywać się nieprecyzyjnością w kreśleniu twarzy bohaterów, które lubią od czasu do czasu przejść jakąś dziwną metamorfozę, tak jakby nagle postaciom przybywało albo upływało lat. Za to może podobać się odświeżający design znanych bohaterów. Czasem radykalny, a czasem tylko lekko stonowany. Jednak całość jest spójna i przedstawiona z ogromną konsekwencją.

Kreacja głównego bohatera jest najsilniejszą stroną omawianej opowieści. Bendis udanie balansuje między Parkerem a Spider-Manem, nie dając zdominować historii przez któreś wcielenie jednej i tej samej osoby. Przede wszystkim Peter myśli, wyciąga wnioski ze swoich działań. Jest bystry, inteligentny i zdaje sobie z tego sprawę. Jako osoba mierząca się z życiem na poziomie licealisty ma prawo do popełniania błędów i głupot, o które trudno go winić, a skutki tychże często przybierają nieoczekiwany obrót. Co najważniejsze, wielka moc nie tyle niesie ze sobą wielką odpowiedzialność (na razie jeszcze Bendis unika tej martyrologicznej postawy), ile po prostu pozwala mu nieco szybciej dorosnąć i pojąć pewne sprawy w szerszym kontekście. Doskonale zostało to uchwycone w jego drugim spotkaniu oko w oko z Kingpinem. Uwspółcześniona wersja musi również świadomie obracać się w świecie wypełnionym komputerami – tymi użytku codziennego, a nie marvelowskimi cudami technologii z najdalszych zakątków wszechświata – zwracając uwagę na korzyści, jakie niesie „sieć”, co Parker bezwzględnie wykorzystuje do walki z przestępczością.

Bendis na przestrzeni 13 zeszytów składających się na pierwszy tom „Ultimate Spider-Man” wyraźnie zarysował świat, w którym będziemy się poruszali. Obowiązkowo odhaczając najważniejsze elementy mitologii Spider-Mana. Bo choć to wersja współczesna jego przygód, to pewne rzeczy i wydarzenia kształtujące postać taką, jaką ją znamy, muszą się tu znaleźć. Nawet jeżeli nie w pełnej formie, delikatnie zmienionej albo tylko zarysowanej tak, aby stały czytelnik nie miał problemów z czerpania przyjemności z lektury, którą doskonale zna, a nowy – mógł bez żadnego bagażu długoletniej tradycji doświadczyć czegoś pozornie nowego. Nikogo zatem nie zdziwi śmierć wujka Bena, za to może to zrobić relacja między nim a Peterem – daleka od znanej nam wyidealizowanej i nieco rozhisteryzowanej – „kochany, dobry wujek Ben, to wszystko moja wina”. Bendis i Bagley wyciskają z każdego bohatera to, co ludzkie. Dlatego ciocia May ma prawo wyglądać jak ciocia, a nie prababcia u progu śmierci, siedzieć przybita w domowym fotelu, rozpaczając po stracie ukochanego męża, jednocześnie dbając o Petera na poziomie wyższym niż podanie mu ciasteczek, mleka i prosząc, żeby założył czapkę i szalik, kiedy wychodzi w letni wieczór na spacer... Ciocie nie są już takie jak kiedyś. Co przecież udanie potwierdziły wcielające się w tę rolę zarówno Sally Field („The Amazing Spider-Man” 2012, The Amazing Spider-Man 2” 2014), jak i Marisa Tomei („Captain America: Civil War” 2016, „Spider-Man: Homecoming” 2017). Aktorstwo na najwyższym poziomie, jednak zabrakło tym filmom narracyjnego kunsztu Bendisa i Bagleya i pewnie dlatego z perspektywy czasu możemy mówić, że choć czerpały ze świata Ultimate, to w żadnym wypadku nie były tak dobre jak komiksowy pierwowzór.

 

„Ultimate Spider-Man”, tom 1

Scenariusz: Brian Michael Bendis

Rysunek: Mark Bagley

Egmont

2018

W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu EGMONT za egzemplarz recenzencki.

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry