Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Daredevil vs. Daredevil

Autor tekstu: Szymon Gumienik
30.06.2018

Przyznaję, że trochę obawiałem się zmiany kadrowej w serii „Daredevil. Nieustraszony”, jednak koniec końców nie taki Diabeł straszny, jak go Brubaker opisuje, a Lark maluje. W sumie chyba każdy, kto przejmowałby ster po Bendisie i Maleevie, czułby się niekomfortowo. Stworzyli oni bowiem niezapomnianą kreację obrońcy z Hell’s Kitchen, dramaturgicznie bardzo gęstą i ciemną (jak na wzorcowe noir przystało), sprawnie poprowadzoną fabularnie, kunsztownie oddaną językowo i graficznie, z niespodziewanymi zwrotami akcji i nieustannym wystawianiem bohatera na coraz to cięższą próbę. Po takim otwarciu trudno raczej utrzymać temperaturę historii na tym samym poziomie. Na szczęście formuła serii zakłada zgoła coś innego – opowiadanie o tym samym bohaterze w typowej dla siebie konwencji i porzucanie go w kluczowej/skrajnej sytuacji, którą następca może rozwinąć na tyle, na ile tylko mu wyobraźnia pozwala. A biorąc pod uwagę fakt, że pomysł wtrącenia do więzienia Matta Murdocka wyszedł od samego Brubakera, mogliśmy się spodziewać kolejnej pasjonującej opowieści. I tak po części jest, szczególnie tej pierwszej.

Scenarzysta „Zabij albo zgiń” swoją historię o „Nieustraszonym” zaczyna zza krat, w więzieniu przeznaczonym dla tych najgroźniejszych przestępców, którzy znaleźli się w nim w większości dzięki czynnej pomocy naszego bohatera. Chyba nie ma lepszego miejsca do skonfrontowania go z wszystkimi przeszłymi, teraźniejszymi i przyszłymi demonami. A gdy jeszcze ktoś, korzystając z twojej chwilowej niemocy, zabiera ci jedną z najbliższych osób, wyjście może być tylko jedno – „i dokonam srogiej pomsty w zapalczywym gniewie, na tych, którzy chcą zatruć i zniszczyć moich braci”. Szanuję Brubakera za to, że nie poszedł w tej sytuacji w stronę oczywistej masakry i łatwych do przewidzenia rozwiązań (choć i takie się tu pojawiły), że nie puścił hamulców ani swoich, ani prowadzonego przez siebie bohatera, że rozegrał to na zimno, całkiem zmyślnie rozpisując poszczególne postaci i nie raz zaskakując czytelnika ich działaniami czy decyzjami. Może i nie czuje niuansów języka tak jak Bendis, może upraszcza narrację i nadto homogenizuje język (co może być też pewną próbą uniwersalizacji świata przedstawionego), ale faktem jest, że „Więźnia z oddziału D” czyta się naprawdę świetnie, z zapartym tchem i niesłabnącym nerwem. Tego nerwa dodatkowo podbija drugi plan – Kingpin, Punisher i Bullseye, którzy znakomicie odnajdują się w zaproponowanych im przez scenarzystę rolach. Brubaker bardzo dobrze oddał też specyficzną atmosferę miejsca takiego jak wyspa Rykera – zamkniętego, odciętego od świata, w którym panują zupełnie inne reguły niż na zewnątrz i w którym, aby przeżyć, trzeba się układać z najsilniejszym (no, chyba że jest się akurat Punisherem, który łamie wszystkie możliwe zasady i sam prowokuje sytuacje graniczne, aby na końcu ze stoickim spokojem odejść w stronę zachodzącego słońca).

W porównaniu z gęstym narracyjnie epizodem „więziennym” decyzja o wysłaniu Śmiałka do Europy jest trochę nietrafiona, a sama intryga wypada blado – może dlatego, że Brubaker nie wyczuł jeszcze do końca potencjału opowieści szpiegowskiej, który w pełni wykorzystał dopiero kilka lat później w „Velvet” (2013–2016), a może występy alter ego Matta Murdocka na Starym Kontynencie są po prostu nie na miejscu, bo sam wrośnięty jest aż za bardzo w rzeczywistość Hell’s Kitchen? W „Śmiałej wycieczce” zbyt łatwy do przewidzenia, a przez to rozczarowujący, jest na pewno wątek tzw. femme fatale, również pomniejsi antagoniści (czyt. najemnicy) są do bólu papierowi i przezroczyści. Satysfakcji z lektury nie daje także zbyt szybko rozegrany finał z udziałem Wilsona Fiska. I gdyby nie pewna rozmowa rozwiązująca wszystkie postawione na początku przez Matta pytania i pozostawiająca go z kilkoma nowymi wątpliwościami, w ogóle nie pamiętałbym o tej europejskiej podróży. Klasycznie, konsekwentnie rozegrana sekwencja – tak w obrazie, jak i w treści – spowodowała, że duet Brubaker–Lark ostatecznie nie dał sobie mata w pierwszym starciu z teamem Bendis–Maleev. Co więcej, Diabeł chyba na dobre wrócił już na stare śmieci, więc w drugim tomie sygnowanym nazwiskiem autora „Fatale” liczę na równie, jak nie bardziej pasjonującą od tej więziennej rozgrywkę między nim a życiem, bo to chyba ono jest tu najokrutniejsze, zmuszające wszystkich, niezależnie z której strony barykady stoją, do nieprzewidywalnych i często niepozostawiających żadnego wyboru decyzji.

Od strony wizualnej czwarty tom również nieznacznie odstaje od poprzedników – zaczynając od okładki głównej i tych otwierających każdy zeszyt, a na rysunkach poszczególnych części kończąc. Lark co prawda utrzymuje stylistykę i barwy zaproponowane przez Maleeva, przez co czujemy się bardziej pewnie w już dość dobrze znanym nam świecie (odpowiednio doświetlonym i pokolorowanym, czy raczej poszarzałym), jednak proponuje też przy tym całkiem inne, bardziej klasyczne rozwiązania opowiadania obrazami. Przede wszystkim nie korzysta z typowych dla poprzednika przestrzeni, które mocno wpływały na poetyckość opowieści, bardziej ścieśnia kadry, nie pozwalając sobie przy tym na rysowanie zbyt wielu sekwencji pozbawionych słów. Dzięki temu historia jest na pewno bardziej zwarta i płynna, ale jednak pozbawiona tej charakterystycznej i właściwej dla Daredevila melancholii, którą w otwartych i czystych kadrach potrafił doskonale ująć Maleev. Na plus Larka wypadają za to brudne, poczerniałe, grubo konturowane ilustracje (szczególnie w części pierwszej), które dobrze oddają klaustrofobiczny i przytłaczający charakter więzienia, a także podobnie rysowane twarze postaci, bardziej naturalne, brzydsze, miejscami nawet odstręczające, ale przez to naznaczone konkretnym, łatwym do odczytania charakterem.

Biorąc pod uwagę ideę całej serii, której jestem wielkim fanem, świetne otwarcie pierwszych trzech tomów, a także równie dobrą i trzymającą w napięciu kontynuację opowieści w „Więźniu z oddziału D” oraz mniej angażującą emocjonalnie „Śmiałą wycieczkę” (obie w wykonaniu Brubakera i Larka), nadal traktuję „Daredevila. Nieustraszonego” jako jedną z lepszych historii o trykociarzach, i to nie tylko dotyczącą Diabła z Hell’s Kitchen (konkretnie) czy wydaną pod szyldem Marvela (ogólnie). Jestem ciekaw kolejnych jej odsłon, a szczególnie nowych rozwiązań zaproponowanych przez czekających w kolejce twórców (Waida i Millera). Jak tylko dożyjemy jej zamknięcia, fantastycznie będzie zacząć tę przygodę od nowa.

 

„Daredevil. Nieustraszony”, tom 4

Scenariusz: Ed Brubaker

Rysunek: Michael Lark, Stefano Gaudiano, David Aja

Egmont

2018

W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu EGMONT za egzemplarz recenzencki.

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry