Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Film się robi

Autor tekstu: Szymon Gumienik
05.12.2017

Jacek Świdziński nie wychodzi ze swojej formy. „Powstanie. Film narodowy” to jego kolejny komiks, w którym za pomocą absurdu i satyry obśmiewa społeczne i narodowe przywary oraz mentalność tak zwanego polactwa. I jak zwykle robi to z rozmachem, przez co po raz kolejny serwuje nam dzieło kompletne, w pełni arcypolskie i znowu obecne w corocznych komiksowych podsumowaniach. Gdybym tak tego nie lubił, powiedziałbym, że autor „A niech cię, Tesla” już trochę przynudza. Ale milczę i czekam na więcej.

Jedna różnica jest jednak do wypomnienia – „Powstanie. Film narodowy” jest w dorobku Świdzińskiego dziełem odrębnym, niewchodzącym już w skład jego trylogii spiskowej, którą zamknęła w 2015 roku „Wielka ucieczka z ogródków działkowych” (choć i tu udało się przemycić autorowi swój ulubiony motyw spisku, tym razem w wykonaniu naszych wschodnich sąsiadów i ich międzynarodowej drużyny). Jest też w zasadzie dziełem najprzystępniejszym, niewymagającym od czytelnika wielkiego skupienia ani umiejętności czytania między kadrami czy tak wyczerpującego psychicznie konstruowania i dekonstruowania konstruowanego i dekonstruowanego przez autora świata przedstawionego. Nowy komiks Świdzińskiego, najprościej rzecz ujmując, traktuje o kinematografii polskiej – tej nam współczesnej, jednak ideologicznie niebezpiecznie bliskiej czasów „opowiadanych” tak trafnie w filmach Barei, kiedy rządził i panoszył się system absurdu totalnego. Samą historię można wiązać zaś z pomysłem Piotra Glińskiego, który obejmując w 2015 roku urząd ministra kultury, postulował przygotowanie wielkiej filmowej epopei narodowej, godnej najlepszych produkcji Hollywood i bogatej w wysokie wartości artystyczne. Prawdę mówiąc, trudno wymyślić sobie lepszy temat.

Właśnie, najpierw temat filmu. Aby nie było oczywistości, padło na insurekcję kościuszkowską – wydarzenie na tyle znane Polakom, że łatwe do wypromowania, ale też nie tak bardzo bliskie sercu  patriotów, żeby nie można byłoby pójść w kilku kwestiach na skróty. A w dodatku, jakie oszczędności kostiumowe! Stare łachy i kosy zrobią całą robotę, a reszta będzie na bankiety i zagraniczne delegacje. Film się zatem robi, choć brak reżysera, głównej obsady i scenariusza. Ale spokojnie, ten pierwszy ma być sprowadzony ze Stanów Zjednoczonej Ameryki, ten ostatni ma być wyłoniony w drodze konkursu lub napisany już po wszystkim (przynajmniej do czasu, kiedy światu objawia się jedyny w swoim rodzaju metafilm). Plan filmowy na razie ogranicza się do zabłoconego pola i ciągle powtarzanych scen bitewnych, które kręci się w nieskończoność, bo zawsze będzie można je wykorzystać. W międzyczasie jeszcze udostępni się plan i statystów innej ekipie i innej produkcji, zatroszczy o dokumentowanie realizacji tego wiekopomnego dzieła czy podporządkuje dzień zdjęciowy odwiedzinom pewnego prezesa. W całym tym artystyczno-komercyjnym bajzlu trudno wyodrębnić jednego głównego bohatera, choć można pokusić się o stwierdzenie, że narrację najbardziej aktywizują trzy ważne dla tego światka postacie: producent, druga reżyserka i przedstawiciel instytucji bezpłatnego stażysty. To oni napędzają fabułę komiksu, ścierając się z sobą i poglądowo, i hierarchicznie. Najwięcej absurdu kumuluje się – co oczywiste – w działaniach producenta, choć jego podwykonawcy również radzą sobie całkiem nieźle w tej kwestii (te wszystkie marketingi, księgowe czy promocje żądzą się tu sobie tylko znanymi prawami). Ci zaś, którzy starają się wykonywać jedynie swoją pracę najlepiej, jak się da, niestety źle kończą – wpadają w tryby systemu, którego konstrukcji najzwyczajniej w świecie nie potrafią pojąć, bo przecież „sztuka to zbyt poważna sprawa, aby zajmowali się nią artyści”.

Podobnych bon motów jest w komiksie pełno, a śmiać się jest zdecydowanie z czego. Autor jednak, mimo wyraźnych odniesień do współczesności i wbijanych w nią szpilek, nie idzie w stronę taniej publicystyki, korzysta raczej z naszych uniwersalnych przywar czy uwarunkowań oraz niezależnych od ustroju zasad rządzących filmową produkcją. To, do czego sobie odniesiemy tę historię, to raczej kwestia naszego prywatnego światopoglądu. Ta neutralność jest widoczna też po części w samej formie komiksu, Świdziński bowiem rzeczywistość „Powstania” ubiera w dość umowny kostium, który w pewien sposób oddala od nas narzucającą się analogię między tym fikcyjnym a naszym rzeczywistym światem (równie źle i chaotycznie skonstruowanym). Nie sposób utożsamić się przecież z biegającymi po pustych planszach ludzikami złożonymi z kresek i kółek (choć bardzo ekspresyjnymi), które nawet jeśli są do szpiku złe i spaczone, w tej konkretnej kreacji pozostają jedynie pocieszne i śmieszne. Ostrze satyry Świdzińskiego kłuje nas zatem dość celnie, gdzieś tam też uwiera, ale na szczęście nie zabija, dając nam znakomitą, przemyślaną, błyskotliwą i inteligentną rozrywkę. Takich narodowych dzieł powinno być więcej, może bylibyśmy teraz w zupełnie innym miejscu.

 

„Powstanie. Film narodowy”

Scenariusz i rysunek: Jacek Świdziński

Kultura Gniewu

2017

W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu KULTURA GNIEWU za egzemplarz recenzencki.

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry