Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Dziwny sen recenzenta

Autor tekstu: Szymon Gumienik
29.09.2017

Bardo. Miasto bez końca. Punkt bez „było” i „będzie”. Miejsce bez przyszłości. Strefa ostatniego życia i ostatniej śmierci. Miasto, które jako jedyne ocalało po wielkim potopie, odbudowane i nadbudowane przez pokolenia tych, co ocaleli. Miasto samowystarczalne, które rosło w siłę przez wieki, wytwarzając w tabletkach wszelkie potrzebne do życia produkty, włącznie z tlenem. Jednak – jak mówią autorzy „Stolp”, Daniel Odija i Wojciech Stefaniec ­– wszystko, co kiedyś zakwitło, musi w końcu zwiędnąć.

W takim momencie granicznym wchodzimy do Bardo – miasta, które coraz bardziej zaczyna przypominać ruinę, śmietnik historii, widmo swojej dawnej świetności, gdzie wymierają ostatnie gatunki zwierząt, upadają budynki, a ludzie gniją bez szans na odrodzenie. Od 10 lat nie rodzą się tu żadne dzieci, a na tych, które pozostały, rząd przeprowadza eksperymenty (oczywiście robi to dla dobra ogółu, więc trzeba się poświęcić, żeby nie powtórzyć losu dinozaurów). W zamian można albo opłacać abonament na hologram dziecka, albo kupić fizycznego zastępniaka z dwuletnią gwarancją użycia. Do tego mamy jeszcze permanentną inwigilację myśli przez Naczelnego i jego policyjny Corpus oraz styks – narkotyk wypalający ludzkie wnętrzności. W tym wszystkim jest Stolp, białowłosy detektyw, który zajmuje się odnajdywaniem dzieci do eksperymentów, a w międzyczasie szuka swojej dawno zaginionej żony, obstawia zakłady zawalenia się konkretnych budynków w mieście, ma „robaczywe” wizje czy spotyka się ze swoim dwupłciowym przyjacielem Rege, ćpając z nim i rozmawiając o samozapłodnieniu oraz ogólnie mając pretensjonalno-poetyckie przemyślenia. Klasyka, jednak nie dla wszystkich.

Aby wejść w ciemne, ciasne i brudne uliczki Bardo, trzeba zupełnie odciąć znaną nam rzeczywistość, przechodząc w pewien rodzaj transu, półsnu, niekontrolowanej hipnozy bądź narkotycznego tripu, czyli inaczej – uwierzyć w marę, wytworzyć realne poczucie nierealności. Bez tego odwiedziny te nie mają żadnego sensu. Bez tego możemy co najwyżej prześliznąć się po powierzchni ogranych popkulturowych motywów i przejść pośpiesznie obok, nie doceniając maestrii turpistycznej scenografii oraz klasycznej fasady antyutopijnego świata. Tak, brzmi to nazbyt pretensjonalnie i śmiesznie, ale w tym wypadku innej drogi po prostu nie ma. Zatem wy, którzy tu wchodzicie, porzućcie swoją pięknie opisaną rzeczywistość, porzućcie wszelkie definicje, znaczenia, gatunki i zbędne słowa. Wszystko bowiem, co w was trafi, zawiera się w nagim obrazie, w oderwanej od jakiejkolwiek semantyki percepcji podświadomości. I nie dajcie sobie tego wmówić domorosłym apostołom słowa – na początku zawsze był obraz.

Nie umniejszając nic scenarzyście ani nie wydając ostatecznych sądów, muszę przyznać, że właśnie tak odbieram pierwszy tom tetralogii „Bardo” – głównie wizualnie, przez impresję barw, jadowitych kolorów, porządkujących wszystko kadrów, grubo konturowych postaci, miejskiego mocnego tła i najciemniejszych z możliwych cieni, które kryją się w zakątkach moich wspomnień, co chwilę jaśniejących powidoków myśli z tej szalonej, odbytej/nieodbytej podróży. Tekst Odiji jak najbardziej porządkuje świat namalowany przez Stefańca, jest nawet pomocny w poruszaniu się pustymi ulicami Bardo, w przechodzeniu przez pstrokate, bezmyślne tłumy czy w otwieraniu odpowiednich drzwi, ale szybko ulatuje, nie zostając nawet na końcu języka, ulegając szybko pod naporem kolejnych bombardujących świadomość i podświadomość obrazów. Znakomitych, mistrzowskich, plastycznie pełnych, nieuchwytnych, hipnotyzujących, wsysających, przytłaczających swoją perspektywą. Wszystko jest tu snem, w którym otaczający świat wydaje się jedynie szkicem czy makietą o sobie tylko znanej proweniencji i przeznaczeniu. Pojawiają się w nim obok ciebie ludzie, którzy bez jakiejkolwiek motywacji coś mówią lub robią, a ty z kolei słuchasz i obserwujesz ich poczynania bez zrozumienia, ale z dziwnie znanym, choć trudnym do określenia i oswojenia imperatywem stwarzasz swoją historię, budujesz swój bezpieczny świat. Jednak tylko pozornie, bo koniec końców nic tak naprawdę nie zależy od ciebie. I jedyne, czego możesz się uczepić na tej wymyślonej przez jakiś chory umysł scenie, to właśnie projektowane w tobie i obok ciebie obrazy, dające twardy grunt stopom i otwarte niebo głowie, podsuwające pomocne ramię przyjaciela lub pchające do ciemnej jaskini sto razy silniejszego wroga. W takim śnie nawet słowa przybierają formę obrazów – wizualizują wszystkie emocje, idee i czyny. Do zrozumienia reguł nim rządzących nie potrzeba nic więcej.

W takim śnie słowa są jedynie szumem, zbędną metaforą, marną poezją, enigmatyczną wskazówką czy wreszcie dość tępym kluczem do świata, do którego zakazano nam wejść. Na razie jednak za bardzo go nie potrzebujemy, wystarczy nam rzeczony szkic, zbudowana na nasze potrzeby makieta, labirynt i wypełniający go, stworzeni w konkretnym celu ludzie. Wszelkie intencje tej kreacji zostawmy jak na razie z boku. Jeśli chcecie więc zasnąć, śmiało, setki drzwi Bardo stoją dla was otworem. Jeśli wolicie się obudzić, wasz wybór, ale pamiętajcie, że każde przebudzenie to skok w kolejny sen. Dzień dobry, a raczej dobranoc.

 

„Stolp” (cz. 1 tetralogii „Bardo”)

Scenariusz: Daniel Odija

Rysunki: Wojciech Stefaniec

Wydawnictwo Komiksowe

2017

W imieniu redakcji dziękuję WYDAWNICTWU KOMIKSOWEMU za egzemplarz recenzencki.

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry