Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Ostatecznie wszystkie drogi prowadzą na Osiedle Swoboda

Autor tekstu: Szymon Gumienik
03.06.2017

Kto jeszcze nie zna ekipy z Osiedla Swoboda? Mało pewnie takich. Mnie długo było nie po drodze na dzielnicę Śledzia (głównie z przekory, która wpłynęła również na to, że nigdy nie widziałem np. „Titanica”), ale w końcu byłem, widziałem i na szczęście wróciłem cały. Jak to mówią: lepiej późno niż wcale. I cieszę się, że w tym wypadku nie było „wcale”, choć trochę żałuję, że jednak tak „późno”. Myślę bowiem, że to właśnie kilkanaście lat wcześniej znalazłbym wspólny język z chłopakami, przybiłbym im piątkę czy wychylił z nimi kilka głębszych. Na pewno bardziej niż teraz, kiedy czterdziestka wisi nad moją głową – i zdrowie już nie to, i inne priorytety w głowie. No cóż, ludzie się zmieniają. Jest jednak coś, co przy lekturze „jednego z ważniejszych komiksów w Polsce” wprawia mnie w miły, a jednocześnie bardzo melancholijny nastrój. To z jednej strony kumpelska, zwyczajna przyjaźń chłopaków (której coraz trudniej teraz doświadczyć), a z drugiej bardzo wyraźne znaki rodzącej się wówczas transformacyjnej popkultury, która zalewała nie tylko wszystkie młode, wygłodniałe umysły, lecz także każdą jedną, przygotowaną na spray i ideologię ścianę (tak głównie wyrażało się wtedy siebie, teraz funkcję tę w większości przejęły metki i bywanie „tam”, a nie gdzie indziej). Podsumowując zatem na początek: „Osiedle Swoboda” to komiks wielopokoleniowy, który może zainteresować zarówno młode „teraz”, jak i młode „kiedyś” pokolenie, który mimo swojej pełnoletniości i umiejscowienia w konkretnym czasie może przetrwać jeszcze dłużej, odradzając się dla kolejnych czytelników – aż po dzień, w którym nad światem zapanują maszyny.

Na razie mamy jeszcze dobrze znany nam świat, w którym ludzie się kochają i siebie nienawidzą, piją z sobą i z sobą biją, pomagają czasami i częściej podkładają świnię, słowem – są przewidywalni do bólu i tacy sami niezależnie od miejsca i czasu, w których przyszło im żyć. Bloki też nie za wiele się zmieniły, co najwyżej odświeżono nieco ich elewację. Akcja komiksu z przełomu wieków rozgrywa się na autentycznym osiedlu – Szwederowie w Bydgoszczy, choć prawdą jest, że mogłaby się rozgrywać na każdym innym w Polsce. Wszędzie są przecież takie same ławki i kwietniki, taka sama mentalność i reprezentujące ją ludzkie typy, podobne osiedlowe legendy, tak samo utuczone gołębie, zakazane kąty czy jasno określone grupy wsparcia i wyparcia (bo kto inny zabił paprotkę na półpiętrze, pani kochana, jak nie ci nowi ateiści?). Nawet taka Psotka (dosłownie!) biega u mnie pod blokiem. Nie ma jedynie mistrza drugiego planu, czyli czarnego kota, którego autor z niebywałą pieczołowitością i konsekwencją umieszcza w większości kadrów, często w dość absurdalnych i niespodziewanych miejscach. To chyba mój ulubiony motyw i punkt zaczepny tego komiksu. Tak, zdecydowanie można powiedzieć, że podczas lektury najbardziej ekscytowałem się kotem i jego „objawieniami”, mimo że zagorzały i praktykujący ze mnie psiarz (gdybym czytał ten komiks wcześniej, na moim osiedlu byłyby dwie Psoty). Śledziu tak jak dobrym jest obserwatorem życia społecznego i ulicznego, tak dobrym jest też słuchaczem – jego dialogi i wtręty błyszczą humorem i świetnie wyważonym absurdem (moim faworytem jest tabliczka z napisem „nie deptać skalnika”). I o ile pierwsze historie miały trochę infantylny językowy nalot, to im dalej w ciemne uliczki osiedla, tym więcej słownych majstersztyków i absurdalno-ironicznego mięsa. W kontrze do takich humorystycznych scenek z życia stoi, wykorzystywana w kolejnych epizodach, metafizyka w wersji soft. To jednak dla mnie swego rodzaju współzależność. Wiem, że lekko może drażnić taki zabieg w tego typu opowieści, ale z drugiej strony myślę, że właśnie bez takich wolt, bez takich eksperymentów i kojarzeń nieprzystających do siebie na pierwszy rzut oka rzeczy, bez ułańskiej fantazji Śledzia nie byłoby tego „Osiedla Swoboda”, jakie znamy i kochamy. Być może byłby to zupełnie inny komiks, który bez tego fantastycznego pierwiastka zostałby w swoich czasach już na zawsze.

Drugi plan, specyficzny humor czy metafizyczne „skazy” rzeczywistości to jednak nie wszystko, bo sporo miejsca i uznania należy się pierwszoplanowym i pierwszoligowym bohaterom ludzkim, z krwi i kości, z którymi bardzo szybko czytelnik wchodzi w interakcję i którym towarzyszy z niesłabnącym kalejdoskopem uczuć – ich siła zależy od konkretnej postaci i działań przez nią podejmowanych. Tak, pobłażanie też mi się zdarzyło (szczególnie w tym wieku jest to dość częsta emocja). Cokolwiek jednak chłopacy by robili, jacykolwiek by byli, zawsze dostaliby ode mnie dobre słowo. Bo są jacyś, coś tam myślą, czegoś pragną, nie skręcają na manowce, nie uznają chamstwa, działają, kiedy trzeba, no i najważniejsze – wyznają to oklepane credo Dumasowskich muszkieterów. Bo w każdym z nas jest też trochę Smutnego, Wiraża, Szopy, Kundzia i Niedźwiedzia. I każdy z nas chciałby mieć taką ekipę, stać się częścią takiego elitarnego pokoleniowego porozumienia. Tym Śledziu właśnie wygrywa, że pod przykrywką prostej rozrywki, pod płaszczem schematów i uniwersalnych treści przemyca coś więcej – swego rodzaju nostalgię, tęsknotę za czasami minionymi, czasami młodości i szaleństwa, prostej prawdy i prostej przyjaźni, kiedy wierzyliśmy, że nic oprócz tu i teraz nie jest ważne, kiedy wiedzieliśmy, że cokolwiek wykręcimy, zawsze ktoś będzie stał obok, i kiedy tak bardzo na serio i na smutno nie braliśmy życia. I jeszcze to dotkliwe poczucie na koniec, że na pewne rzeczy wpływu nie mamy, że często tracimy coś ważnego tak bez przyczyny, że pewne epoki kończą się niepostrzeżenie, a życie toczy się swoim rytmem, niespiesznie, bezrefleksyjnie. Do czasu gdy nad światem zapanują maszyny i przestaniemy w ogóle myśleć o takich rzeczach. Do tego czasu ten komiks będzie żył swoim życiem. Tak mniemam. Siewka, do kolejnego wznowienia!

PS W założeniu to miała być typowa recenzja, ale ten komiks znają wszyscy (przynajmniej teraz już tak), więc co miałem innego robić?

 

„Osiedle Swoboda”

Scenariusz i rysunek: Michał „Śledziu” Śledziński

Kultura Gniewu

2017

W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu KULTURA GNIEWU za egzemplarz recenzencki.

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry