Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Czerwona plama na nieskazitelnej bieli

Autor tekstu: Dawid Śmigielski
26.03.2017

Po premierze filmu „Sprzymierzeni” Roberta Zemeckisa gdzieś w mediach padło stwierdzenie, że akcja obrazu dzieje się podczas ostatniej romantycznej wojny. Doskonale rozumiem to odniesienie do konfliktu rozgrywającego się w Europie w latach 1939-1945. Oczywiście nijak ma się ono do rzeczywistości, bardziej do popkultury, która jasno określiła dobro i zło, bohaterstwo i tyranię. Nie ma zatem wątpliwości, że Kapitan Ameryka jest ostatnim romantycznym superbohaterem, a II wojna światowa, która go ostatecznie ukształtowała, to idealna sceneria dla jego działań i autorów tzw. „kolorowego” cyklu – Jepha Loeba i Tima Sale’a.

Poprzednie trzy tomy zostały poświęcone Spider-Manowi, Daredevilowi , Hulkowi i ich wyznaniom miłosnym do swoich ukochanych, kolejno – Gwen Stacy, Karen Page, Betty Ross. „Kapitan Ameryka: Biały” wyłamuje się z tego schematu. Owszem, motywem przewodnim jest miłosne wyznanie, ale nie do kobiety, tylko mężczyzny, a mianowicie do Jamesa „Bucky’ego” Buchanana-Burnesa. Pomocnika Kapitana z czasów II wojny światowej, który zginął tragicznie, poświęcając swoje życie w walce z nazistowskim wrogiem. To bodajże najtrudniejsze zadanie, jakie mogli sobie postawić autorzy. Jak przekonująco opowiedzieć o przyjaźni rodzącego się żywego symbolu amerykańskiej wolności, który zabiera na front już nie dziecko, ale jeszcze nie pełnoletniego młodzieńca, nie zahaczając przy tym o banał i pamiętając, że to, co łączyło Kapitana z Buckym, jest czymś więcej niż tylko przyjaźnią?

W stu procentach im się to udało. Relacja głównych bohaterów bazuje na linii ojciec – syn/starszy brat – młodszy brat/mistrz – uczeń/przyjaciel – przyjaciel. Loeb żongluje tymi motywami w zależności od sytuacji, w jakiej znajdują się Kapitan i Bucky. I zawsze trafia w sedno. Najlepiej wypadają sceny małych konfliktów, w każdej z nich rodzi się zalążek prawdziwej silnej męskiej więzi. Poczynając od braku zachowania czujności w boju, trudnych wyborów podczas ratowania życia, a kończąc na lekkomyślnie wypowiedzianych słowach o tym, że Kapitan Ameryka jest prawiczkiem. Każdy rozdział jest poligonem doświadczalnym dla wzajemnych relacji. Próbą charakterów. Oto jak rodzili się bracia broni. Weterani i superbohaterowie. Żaden za wszelką cenę nie chciał zawieść drugiego.

Siła scenariusza Loeba w głównej mierze opiera się na dialogach. To w nich rozgrywa się cały dramat. Sama akcja i pojedynek z Red Skullem na francuskiej ziemi schodzi na drugi plan. Miejscami wydaje się nawet, że jest potraktowany po macoszemu. Jest jedynie tłem dla rozważań Kapitana na temat wydarzeń sprzed lat, które zyskują w jego oczach zupełnie nowego znaczenia. Choć jest to komiks o wielkiej przyjaźni, scenarzysta konfrontuje też Kapitana Amerykę z inną niż jego własna i rządu USA postawą przeciw wspólnemu wrogowi. Wprowadzając na karty francuską łączniczkę „Cygankę” Marilyne, zasady, szlachetne idee superbohatera zderzają się z twardym realizmem okupowanego narodu.

Nad całością czuwa genialny Tim Sale, bez którego „kolorowy” cykl nie byłby tym, czym jest. W „Białym” uderza w dość mocno karykaturalne i groteskowe tony. Zresztą przeciwnicy Kapitana, Bucky’ego, sierżanta Fury’ego i jego Straszliwego Komanda dają mu taką możliwość. Spójrzcie na Red Skulla, chyba tylko sam Hitler był obrzydliwszy. Ale kwintesencją tego wszystkiego jest grupa niemieckich żołnierzy, z którymi przyjdzie się zmierzyć bohaterom. Najbrzydsza, najbardziej stereotypowa nazistowska zbieranina, jaką tylko człowiek może sobie wyobrazić. Nawet gdyby nie nosili mundurów, to i tak nikt nie pomyliłby ich z tymi dobrymi. Sale bawi się jak może. Kapitana dla przeciwieństwa stara się rysować zawsze w majestatycznych pozach, pełnych patosu, dynamiki, zapalczywości. To superżołnierz i tylko tak może być przedstawiany. W dodatku na jego twarzy pojawia się zawsze mina nadająca się do propagandowego zdjęcia czy kroniki filmowej. Nie ma wątpliwości, że to duma narodu. Prace Sale’a doskonale uzupełniają kolory Dave’a Stewarta. Jego dość mocne, ciemne, mroczne barwy potrafią odebrać lekkość kresce Sale’a, tym jednak razem trafiają w punkt. Idealnie komponują się poruszaną tematyką. Nadają dodatkowego wymiaru grozy otaczającej bohaterów wojnie.

„Kapitan Ameryka: Biały” to rozrywka na najwyższym poziomie. Loeb świetnie ujął ducha przygodowo-wojennej opowieści. Dość sporo tu humoru pierwszego sortu, w szczególności kiedy autorzy kontrastują postawy Kapitana i sierżanta Fury’ego. Kilka scen Sale rozrysowuje tak, że dech zapiera w piersiach, by wymienić tylko te, w których główny bohater spotyka na swojej drodze czołg, czy tę, w której Red Skull trzyma w swoich ramionach pojmanego Bucky’ego. Przede wszystkim w tym całym efektownym dziele panowie umieścili dramat człowieka, który zapłacił najwyższą cenę za to, że miał szansę zostać ikoną. Być może teraz odchodzącą do komiksowego lamusa, bo wydaje się, że kolejni autorzy nie do końca wiedzą, co zrobić z człowiekiem z białą gwiazdą na piersi. Na szczęście wiedzą to Jeph Loeb i Tim Sale. Oby panowie zechcieli nadać barwy kolejnym herosom ze stajni Marvela w tak udanym stopniu jak w tym przypadku.  

 

„Kapitan Ameryka: Biały”

Scenariusz: Jeph Loeb

Rysunek: Tim Sale

Mucha Comics

2017

W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu MUCHA COMICS za egzemplarz recenzencki.

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry