Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Stary Pająk i Władza

Autor tekstu: Szymon Gumienik
26.03.2017

Przyznaję, to dość dziwne uczucie patrzeć na Petera Parkera jako zniedołężniałego starca, pomiatanego przez podrzędnego kwiaciarza, mającego kruche kości oraz głowę pełną urojeń i bezsilności. Może dlatego lepiej traktować ten album jako bardziej uniwersalną opowieść – taką o miłości, ludzkim poświęceniu i odpowiedzialności, dojrzewającej rewolucji oraz odwiecznej walce dobra ze złem. Bo w zasadzie o tym ona jest, a że przy okazji jest sklejona mocną siecią znanego wszystkim Pajęczaka, to tylko szczegół, pewna konwencja, jakiś tam kostium, w który trzeba było przecież odziać głównego bohatera dramatu.

Oczywiście próbuję oszukać samego siebie, bo mimo szczerych chęci nie da się odbierać tej historii bez kontekstu/uniwersum, w którym została umiejscowiona. Mimo wielu odniesień gatunkowych (nawet do greckiej tragedii), popkulturowych cytatów (także tych od konkurencji) i miejscami schematycznego sposobu budowania akcji głównym i niezaprzeczalnym spiritus movens całego zdarzenia pozostaje Spider-Man. Takie stwierdzenie pada nawet w komiksie, w finałowych sekwencjach akcji głównej: „Tu zawsze chodziło o ciebie”. Poza tym Kaare Andrews w swoim scenariuszu stara się wprowadzić jak najwięcej nawiązań do klasycznych już historii ze świata Pająka – ze Złowieszczą Szóstką czy „Ostatnimi łowami Kravena” na czele. Bez tych odniesień, bez znajomości tego kontekstu „Władza” byłaby tylko sprawną antyutopijną opowiastką, niewnoszącą niczego nowego do tematu totalitarnych narracji. Dobrze rozegrane są tu także proporcje między ludźmi a jednostkami z przedrostkiem „super”. W świecie przyszłości tego „super” już nie ma, stało się ono synonimem wroga, obcego, przyczyny wszelkiego zła na świecie, zostało wyeliminowane z życia społecznego, wyrzucone poza margines. Nastąpił swoisty zmierzch bogów, nie ma superbohaterów ani superłotrów, jest za to Władza, pisana przez duże, tłuste „W” (w sensie dosłownym i metaforycznym). Władza konieczna, będąca filarem bezpiecznego społeczeństwa. Jak mówi jeden z bohaterów stojących po tej właśnie stronie mocy: „Z wielką odpowiedzialnością idzie w parze wielka władza” (to kolejne mrugnięcie okiem do czytelnika, choć wersja oryginalna tej sentencji jest dużo bliższa prawdzie). Do czego takie podejście prowadzi, wiemy bardzo dobrze zarówno z historii, jak i dzieł popkultury. U Andrewsa to jednak tylko płaszczyk konwencji, pod którym skrywa się prawdziwy potwór, zjadający tego typu Władzę na śniadanie.

Biorąc pod uwagę wszystko, co powyżej, można zaryzykować tezę, że Andrews z rozmysłem stworzył zarazem schematyczną i daleką od gatunkowych klisz opowieść. Z jednej strony zbudował stabilny, pewny i dobrze wszystkim znany fundament antyutopii (z porządkującymi ją elementami i określonymi działaniami jednostek, w tym również – paradoksalnie – przeniesieniem ciężaru odpowiedzialności na dzieci), z drugiej odwrócił i pomieszał charakterystyczne cechy komiksu superbohaterskiego, czy konkretnie – kanonicznych historii o najpopularniejszym podopiecznym Domu Pomysłów. Po pierwsze i najważniejsze, postać samego Spider-Mana, którego proweniencja jest całkiem odmienna od tej zaprezentowanej we „Władzy”. Z założenia miał to być młody, beztroski, tryskający energią i humorem chłopak z sąsiedztwa, który nie odmawia pomocy nikomu i ma silnie ukształtowane poczucie odpowiedzialności za każde (bez wyjątku) życie. Tutaj mamy starca, złamanego życiem, oderwanego od rzeczywistości, który odwraca głowę nawet od krzywdy dziecka. Po drugie, równie istotne, przedstawienie superłotrów, którzy dawną świetność, bezkarność i dominację nad słabymi ludźmi zamienili na obrożę, widmo śmierci, strach przed człowiekiem, który dosłownie traktuje ich jak muchy – przynętę dla pająka. Są jak marionetki, postacie z papieru, które jedynie prześlizgują się obok właściwej akcji, licząc na osobny, specjalny spektakl. Jednak bardzo szybko autor/pająk robi z nimi porządek. Jedynie Sandman dostaje tu większą rolę, o dużym ładunku emocjonalnym i dramaturgicznym, choć nie do końca dobrze poprowadzoną, bazującą wyłącznie na tych najprostszych uczuciach. Po trzecie, sposób prowadzenia pojedynków, również całkiem odmienny od kanonu oraz zasad przyjętych przez Spider-Mana: zamiast honorowych pojedynczych walk Złowieszczej Szóstki z Pająkiem (które notabene zawsze kończyły się porażką łotrów) dostajemy zbiorową, bezwzględną i szybką „rzeź niewiniątek” (w tym dzieci i starego bohatera), sam Peter stawia zaś w końcu na bezkompromisowość w walce z przestępczością, przesuwając w swoim kodeksie maksymę „zawsze chronić życie” na ostatnie miejsce. Po czwarte wreszcie, bardziej osobiste uczucie niż ogólna kontrwłaściwość opowieści o Pająku i jego wrogach – postać Venoma, która przez swoją jednoznaczność i hiperbolizację straciła we „Władzy” wszystkie swoje kontury, swoją szczególną twarz, czyli to coś, za co zawsze ją lubiłem. Zupełnie odrzucam wizualizację symbiota jako pseudo-Obcego oraz jego demonicznych towarzyszy z piekła rodem (tu z kolei skojarzenia z „Duszami Venoma” wydanymi w 1994 roku przez TM-Semic), ale w pełni rozumiem znaczenie, jakie sekwencje te mają dla ogólnej wymowy historii. Choć w tym właśnie kontekście, w tym konkretnym świecie tym bardziej szkoda finału, który okazuje się ostatecznie małym niewypałem.

Ważną rolę w opowieści Andrewsa ma także Jonah Jameson, odgrywający postać szalonego starca, współczesnego proroka, głośno krzyczącego o prawdzie – coś jak niektórzy współcześni dziennikarze, którym J.J. niegdyś przecież był. Teraz redakcją „Daily Bugle”, przekształconą w kanał telewizyjny, zarządza burmistrz miasta (skąd my to znamy), który ma całkiem odmienne od staruszka pojęcie prawdy. Znamienny jest tu kontrast między rzeczywistością świata przedstawionego, miasta nieustannie skąpanego w strugach deszczu, przykrytego mrokiem nieba, a ekranem przedstawiającym makietę studia – panoramę miasta dumnie rosnącego pod jasnym błękitem nieba. To kolejny gatunkowy trop, treściowo związany z antyutopią, a formalnie czerpiący garściami z „Powrotu Mrocznego Rycerza” Franka Millera (niektórych może to zrazić). Wracając jednak do Jonaha – tu również scenarzysta dokonał wolty, zmieniając bohatera z pociesznego pieniacza nienawidzącego Spider-Mana na tragicznego, świadomego końca ludzkości proroka, upatrującego jedynej nadziei właśnie w powrocie Pająka. Świetnie rozegrana jest tu scena ich spotkania, a następnie konfrontacji na ulicy z przedstawicielami Władzy. Jameson krzyczy o przebudzeniu i Pająk rzeczywiście się budzi, budzą się jednak również demony. I jak to zazwyczaj w takich przypadkach bywa – powraca przeszłość. Akcja się zawiązuje i prze bezwzględnie do przodu w towarzystwie rymowanek, urojeń, dowcipów i retrospekcji, które oprócz funkcji porządkowania i komentowania bieżących wydarzeń wskazują też (przede wszystkim retrospekcje) motywację głównego bohatera. Dlaczego i dla kogo to robi? Akurat w tym przypadku to bardzo ważne pytania, i momentami całkiem trafnie przedstawione, bez cechujących ich ckliwości i pretensji.

O ile wybór gatunku, użycie takich, a nie innych środków i schematyczne ukierunkowanie narracji można wyjaśnić świadomym działaniem twórcy, o tyle warstwa graficzna broni się jedynie pojedynczymi sekwencjami i kilkoma rozwiązaniami formalnymi. Dobranie ciemnej palety barw do dość mrocznej w wymowie historii oczywiście działa na jej korzyść, także niektóre sceny są skadrowane wyjątkowo smakowicie (szczególnie te na dużych zbliżeniach), jednak większość plansz w ogóle nie przystaje do ciężaru historii. Najwięcej zastrzeżeń mam do drugiego planu, a konkretnie scenografii, która aż razi prowizorycznością, doklejonymi pojedynczymi elementami, zupełnie nieprzystającymi wizualnie do całości – tak pod względem estetyki, jak i perspektywy (kaloryfer na pustej ścianie, krzesła w mieszkaniu, ramy okna czy samochód na ulicy). Niektóre kadry wyglądają jakby były zaaranżowane przez rysownika w ogóle nieznającego się na poetyce komiksu, a przecież Kaare Andrews doświadczenie już w tej materii ma. Trochę zatem szkoda niedopracowanej warstwy ikonicznej komiksu, który w swojej treści i wymowie ma wiele do zaoferowania. To zupełnie inna jakość, pozycja osobna, warta uwagi zarówno zagorzałych fanów Pajęczaka, jak i zwolenników tych mniej superbohaterskich historii. Zastrzeżenie jest jedno – nie powinno się jej porównywać z żadnym innym utworem zahaczającym o niego gatunkowo czy ideologicznie. Wówczas spokojnie można przyjąć ją z całym dobrodziejstwem inwentarza.

 

„Spider-Man: Władza”

Scenariusz i rysunek: Kaare Andrews

Mucha Comics

2017

W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu MUCHA COMICS za egzemplarz recenzencki.

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry