Wyszukiwanie

:

Treść strony

Esej recenzencki

Dramat w trzech aktach

Autor tekstu: Szymon Gumienik
18.02.2015

Są takie wojenne opowieści, które w pełni rezygnują z ogólnego planu, z ukazania szerszej optyki, uwzględniającej wszystkie konsekwencje, traumy i spustoszenia powstałe w wyniku tej dość bezsensownej formy ludzkiej działalności. Są takie wojenne historie, które zamiast morza martwych i żywych ciał przedstawiają człowieka, jednostkę, potrafiącą przez swoje indywidualne doświadczenia i przeżycia wyrazić dużo więcej niż wyrwane z subiektywizmu setki czy tysiące głosów mówiących w jednej tonacji. Co więcej – potrafiącą dotrzeć do samego sedna tej trudnej, ale i bardzo osobistej koegzystencji (człowieka z wojną/w wojnie). Co się dzieje, gdy dodatkowo tą jednostką jest dziecko, które jeszcze nie w pełni rozumie zaistniałą sytuację i na dość zaskakujące sposoby interpretuje niektóre traumatyczne zdarzenia, przepuszczając je dodatkowo przez filtr świata dziecięcego? Odpowiedź można znaleźć w komiksie Zeiny Abirached „Gry jaskółek. Umrzeć, wyjechać, powrócić”.

Autorka – co bardzo znamienne dla fabuły – zdecydowała się opowiedzieć o swoim małym wojennym epizodzie tuż po tym, jak w kwietniu 2006 roku zobaczyła w reportażu telewizyjnym swoją babcię, wypowiadającą się o sytuacji w Bejrucie i mówiącą o wydarzeniach z roku 1984, że mimo wszystko i w pewnym sensie byli wówczas bezpieczni. „Gry jaskółek” to zatem swoista próba konfrontacji prywatnych wspomnień z historycznymi zapisami, która – jak to bywa w takich wypadkach – powstała zapewne spontanicznie. Wystarczy bowiem jeden mały impuls, kamyczek uruchamiający lawinę obrazów, skojarzeń i okoliczności zdarzenia, abyśmy mogli odtworzyć je nawet w najmniejszych szczegółach. I Zeina Abirached przypomniała sobie, jak pewnego dnia podczas niezbyt bezpiecznej sytuacji na ulicach Bejrutu jej rodzice długo nie wracali od babci i jak zebrani w jednym ciasnym przedpokoju sąsiedzi zaopiekowali się nimi. Trwało to tylko kilka godzin, ale przez zastosowane w narracji retrospektywy i kilka zabiegów formalnych (w tym bardzo częsta powtarzalność niektórych kadrów, których jedynym zmiennym elementem jest np. zwiększająca się gęstość dymu papierosowego czy coraz głośniejsze tykanie zegara­) historia ma swój spokojny rytm i nie pozwala zbyt szybko czytelnikom wyrwać się z jej uścisku. Całkiem też naturalnie (mimo prostej i umownej warstwy graficznej), wciągnięci przez bohaterkę do jej świata, wchodzimy w sam środek opowieści i rozsiadamy się wygodnie na jednym z wolnych krzeseł, łączymy z miejscem, czasem i bohaterami, z którymi wspólnie przeżywamy trudną sytuację.

Duża w tym zasługa przyjętej przez autorkę konwencji – przedstawione zdarzenie to bowiem typowy tekst dramaturgiczny, który bez specjalnych przeróbek mógłby być przeniesiony na deski teatru, czyli do miejsca, w którym jak nigdzie indziej wspólnie doświadczamy, podchodzimy bardzo blisko i bez trudu przejmujemy perspektywę osób/aktorów opowiadających nam „swoją” historię (zupełnie innych emocji – czy też tych samych, ale na innych poziomach – doświadczamy już choćby w kinie). Jest to o tyle cenne, że przy natłoku publikacji komiksowych, porównywanych zazwyczaj w swych warstwach graficznych i językowych do medium filmu, „Gry jaskółek” wyróżniają się z jednej strony klasyczną formułą dramatu, a z drugiej przełamują już trochę skostniały schemat opowiadania obrazem. Mamy tu typową dla teatru (w większości przypadków) oszczędną scenerię, często też umowną dekorację czy bardzo wyraziste kostiumy i charakteryzację postaci (jak choćby Szukriego czy Ernesta, którzy mają tak wyróżniające się elementy stroju i wygląd zewnętrzny, że niebezpiecznie ociera się to o groteskę; ten drugi jeszcze bardziej intensyfikuje swoją teatralność przez odgrywanie scen z „Cyrano de Bergerac” – sztuki Edmonda Rostanda). Przestrzeń/miejsce akcji to mały przedpokój (najbezpieczniejsze miejsce w całej kamienicy), a wykorzystane rekwizyty to jedynie stół, kilka krzeseł i kilim przedstawiający ucieczkę Mojżesza i Hebrajczyków z Egiptu. Dokładnie jak na szybko zaimprowizowanej scenie. Poszczególne akty rozrysowane są praktycznie w całości na czarnym tle. Do budowania napięcia pozostają jedynie słowa i wyrazy dźwiękonaśladowcze (świetnie użyte szczególnie w „niemej” scenie oczekiwania na Szukriego i rodziców Zeiny z coraz szybciej i głośniej tykającym zegarem), nawet nie gesty, bo główne dramatis personae pozostają dość statyczne, często też zastygają w tych samych pozycjach w kilku następujących po sobie kadrach (jedynie gałki oczne zdradzają ruch), a w chwilach większego poruszenia przypominają bardziej bohaterów teatru lalkowego niż żywych aktorów (to nie zarzut, ale kolejna pochwała – jak przy takiej oszczędności formy Zeina Abirached potrafiła stworzyć tak angażującą czytelników opowieść).

Kameralne, o dużym ładunku emocjonalnym sceny w przedpokoju autorka przełamuje retrospekcjami i przebitkami pustych, wyludnionych ulic czy obrazami budynków, beczek i kontenerów naznaczonych śladami po kulach. To takie krótkie rzuty, szkice otaczającej bohaterów rzeczywistości, strzały do naszej podświadomości, które zagęszczają atmosferę i jeszcze bardziej zacieśniają związek twórcy (tworzywa) i odbiorcy. Wszyscy jesteśmy/trwamy tu i teraz. Wszyscy czekamy. Wszyscy odczuwamy niepewność, lekki strach, ale i wzajemną serdeczność. W opozycji do głównego wątku narracji stoją niestety retrospekcje, które przez swoją umowność, uogólnienie w przedstawianiu zdarzeń, w których sama autorka nie uczestniczyła i które jedynie mogła sobie wyobrazić i na swój sposób zinterpretować, wytwarzają pewnego rodzaju dystans do bohaterów i sytuacji dziejącej się tu i teraz. Paradoksalnie, bo przecież głębsze poznanie człowieka, jakiegoś ważnego wyimka z jego życia, powinno nas bardziej zbliżać, niż oddalać. Ten mały narracyjny zgrzyt zrzucam jednak na brak emocjonalnego, namacalnego punktu odniesienia autorki do przedstawianych epizodów. Główny wątek historii naturalnie (jak lawina) wchłania czytelniczą świadomość, w przypadku retrospekcji to jak niezbyt sensowne układanie kamyków w jeden wzór. Jeśli autorka temu nie podołała, to my tym bardziej nic konkretnego czy ważnego z tych obrazów nie wyniesiemy. A szkoda, bo ten komiks mógłby być przez to jeszcze lepszy.

To, co można szczególnie wyróżnić w „Grze jaskółek”, co jest dość niespotykane w tym medium, to świadome budowanie znaczeń oraz tworzenie obrazów przez ich brak – jak choćby przedstawianie całych zdarzeń czy sytuacji przez pokazanie tylko ich części, składowych (szczególny rodzaj synekdochy), bądź też umieszczenie jednego kadru jako komentarza do szerszego kontekstu. Najbliżej w tej technice libańskiej rysowniczce do Davida B., który już dawno wypracował i dopracował tego typu figury stylistyczne w swoich graficznych powieściach. Przykładami mogą być tu np. całostronicowy kadr przedstawiający wiszący kilim i rząd pustych krzeseł obrazujący ewakuację mieszkańców kamienicy po bombardowaniu, graficzne rozłożenie mapy ulic na części i podział jej na punkty tworzące nową geografię miasta, przedstawienie ważnych doniesień przez statyczną scenę z radioodbiornikiem, czy też kilkustronicowa sekwencja z wyprowadzką, gdzie na wszystkich kadrach przedstawiony jest jedynie Ernest, rozmawiający ze zdejmującą właśnie kilim ze ściany rodziną Abirachedów. Przy czym ich już nie widzimy, to tylko głosy dobiegające gdzieś z boku, które niby są tu i teraz, ale dla Ernesta, na którym autorka skupia całą uwagę, już są przeszłością, tak jak i pozostali bohaterowie opowieści. W tym konkretnym miejscu została tylko pusta scenografia i porzucone rekwizyty, ale całe przedstawienie, świat, historia i życie trwają dalej.

„Gry jaskółek. Umrzeć, wyjechać, powrócić”

Scenariusz i rysunek: Zeina Abirached

Kultura Gniewu

2014

W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu KULTURA GNIEWU za egzemplarz recenzencki.

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry