Wyszukiwanie

:

Treść strony

Artykuł

Zebrać, [opisać], wydać

Autor tekstu: Szymon Gumienik
03.09.2014

Otwierając „Trust. Album”, od razu pomyślałem o fenomenie Przemysława Truścińskiego – z jednej strony imponująca liczba projektów, nieprzebranych pomysłów i dobrze wypracowanych technik, z drugiej zaś prawie zupełne nieistnienie w komiksowym światku. W trochę innej formie zwraca też na to uwagę Bartek Chaciński w jednym z tekstów otwierających album: „Truściński był wszechobecny, ale jego komiksów zawsze było mało”. Sednem tego problemu jest chyba dość łatwy do wyjaśnienia paradoks – podejmowanych przez artystę projektów, a co za tym idzie i technik, w których pracuje, i dziedzin, w których celuje, jest tak wiele, że na tradycyjną robotę komiksiarza (czyli pełnometrażowe fabuły) nie ma już po prostu czasu. Ale jest i druga strona tego medalu – Truściński mimo że jest taką satelitą funkcjonującą poza obiegiem komiksowym, to jest też dość jasno święcącą gwiazdą na dość rozległych obszarach mainstreamu. Pytanie tylko, czy mamy mu to za złe, czy nie?

Abstrahując od wyborów Truścińskiego i naszych poglądów, sądzę, że dobrze się stało, że taki album powstał, bo był potrzebny na pewno wszystkim zainteresowanym. Idea wydawcy i twórcy była więc bardzo chwalebna, gorzej niestety już z samym jej rozpropagowaniem. Choć muszę przyznać, że przynajmniej tym razem Timof, wydając niestandardowy album komiksowy, przyłożył się do jego warstwy graficznej – po dość odstraszającej szacie książek Jerzego Szyłaka oraz mało profesjonalnym składzie „Polskiego komiksu kobiecego” (2012), z masą technicznych wpadek, „Trust. Album” jest dość jasnym światełkiem w tunelu. Nie to jest jednak najważniejsze w mojej ocenie. Największą wadą albumu jest brak szczegółowego opisu prezentowanych prac. O ile przy prezentacji pierwszych rysunków Truścińskiego, będących jego „nastoletnimi wprawkami”, jest to nawet logiczne rozwiązanie, o tyle przy profesjonalnych projektach przygotowywanych na zamówienie to już dość duże niedopatrzenie. Nie wiem, czy taki był zamysł wydawcy i twórcy, czy to raczej zwykła niechęć do żmudnej pracy odtwarzania i opisywania wpłynęła na ten brak? Jeżeli to drugie, to czuję się trochę oszukany jako odbiorca. Dlaczego wzorem galerii sztuki (bo przecież album Truścińskiego jest takim swoistym katalogiem z wystawy) nie przygotowano szczegółowych opisów „ekspozycji”? Dlaczego wzorem kuratorów nie pomyślano, że czasami bez znajomości kontekstu nie jesteśmy w stanie w pełni odebrać jakiegoś dzieła? Nie mogę tego racjonalnie wyjaśnić. Co prawda każdy z szesnastu rozdziałów albumu otwiera krótki wstęp autora, w którym przybliża on historię i idee projektów w nim zawartych, jednak w tego typu publikacji jest to zbyt duże uogólnienie. Z drugiej strony zawsze można powiedzieć: „Dobrze, że w ogóle takie teksty są”. Tak, ale takie stwierdzenie powinno kosztować dużo mniej…

Brak opisów to kardynalny grzech tej publikacji, ale na szczęście jedyny (no, może tylko poza trochę chaotycznym i nieprzemyślanym układem rozdziałów). Album właściwy rozpoczyna się kilkustronicowym zbiorem wprawek młodego Truścińskiego. Ogląda się je nawet miło, ponieważ kojarzą się ze szkolnymi czasami, w których każdy z nas coś tam bazgrolił na marginesach zeszytów, próbując przetrwać niektóre nudne lekcje. Poza tym widać w nich dokładnie to, co Trusta inspirowało i interesowało na początku rysowniczej drogi. Pierwszy rozdział to także malarstwo z czasów jego studiów (mające raczej wartość osobistą niż wysoce artystyczną), a także pierwsze krótkie historyjki obrazkowe („Władca” i „Pajacyk”). Kolejny rozdział „Noise” jest trochę nieuporządkowany. To z jednej strony bardzo dobre grafiki, a z drugiej prace, które nie niosą ze sobą żadnej emocji czy refleksji. Mam bowiem problem z takim nieprawdopodobieństwem przeciągniętym do granic surrealizmu (jaki w wielu swoich pracach prezentuje tutaj Autor), który nie tylko nie jest jasno określony, ale i odpowiednio nazwany (i znowu ten grzech nieopisania – niby są to prace robione na potrzeby konkretnych tytułów, ale pozbawione kontekstu trochę głucho dla mnie brzmią). Rozluźnienie twórcze z pierwszego rozdziału zupełnie tutaj nie spełnia swojej roli, a nawet uniemożliwia ocenę wizji i warsztatu interpretacyjnego artysty. To już nie są wprawki i zwykła zabawa. Te luźno rozrzucone obrazki aż proszą się o mały komentarz – co artysta konkretnie interpretuje przez takie a nie inne przedstawienie danego wycinka szerszej historii. Jedynym jasnym punktem tej części są prace z pogranicza baśniowości i jej bardziej radykalnych odmian włożone w dobrze dopasowane buty naszej codzienności i pokazujące tę inną, nie do końca oswojoną rzeczywistość, wyglądającą do nas nieśmiało zza drugiej strony lustra. Akurat one nie potrzebują dodatkowych znaczeń i niosą ze sobą coś więcej niż tylko rozbuchaną wyobraźnię autora. Jeden z lepszych rozdziałów albumu to „Komiks” – dużo w nim bowiem zabawnych („Polowanie”, „Bajka”) i ciekawych formalnie („Z przyczyn społecznych”) historii. Z kolei wizualnie zachwycają prace z działu „Prezentacje”, choć tracą one miejscami przez przywoływany już brak opisu. Podobnie bezrefleksyjnie ogląda się niestety „Ilustrację prasową”. Na gromkie brawa zasługuje natomiast rozdział zatytułowany „Reportaż/wywiad”, czyli znane wszystkim realizacje Trusta dla „Gazety Stołecznej”, „Dużego Formatu” i „Pani”. Klasa sama w sobie i oryginalny format sprawiają, że te krótkie biogramy/kwestionariusze osobowe jeszcze długo się nie zestarzeją. I chyba tu widziałbym też największe dokonanie Truścińskiego, który wzorem mistrzów krótkiej formy z niezwykłą umiejętnością i wrażliwością zawarł w kilku kadrach prawdę o człowieku – zarówno tę globalną, jak i indywidualną.

Pozostając w temacie krótkiej formy, wróćmy jeszcze do paradoksu/fenomenu Trusta. Piotr Machłajewski pisze na początku: „Miarą sukcesu Truścińskiego jest jego powszechność, siła i klarowność przekazu […] każdy z fabularnych klocków autora, każda z części składanych planszy jest w pewien sposób autonomiczna wobec opowiadanej historii”. Może dlatego właśnie bardziej odnajduje się on w krótkich formach aniżeli pełnych metrażach – dlatego że ciągle próbuje, ewoluuje, zmienia tworzywo i siebie, czasem zniekształca opowiadaną historię, nie dostosowuje, czy raczej nie chce dostosować w pełni jednej formy do jednej treści (szczególnie do takiej, która niesie ze sobą różne znaczenia). Jerzy Szyłak też poniekąd o tym pisze: „Truściński […] dopasowuje opowieść do stylu, czy nawet nie do stylu, a do tego czegoś, co mu się narysowało”. Z tą opinią też trudno mi się nie zgodzić, bo Trust zawsze był dla mnie artystą, który swój talent wykorzystuje raczej do wyrażania własnej ekspresji niż do opowiadania stworzonej przez kogoś historii – wbrew tradycji, że styl rysunków trzeba odpowiednio dopasować do napisanej opowieści. Dla większości z nas pewnie na dłuższą metę byłoby to nie do zniesienia. Dla Truścińskiego ważna jest sama idea rysowania, tworzenia – treść jakby dochodziła później, jakby stała z boku i czekała na właściwy moment, aby się ujawnić, wyjść z cienia i złapać trochę światła od stworzonych wcześniej przez rysownika kadrów, które już same w sobie opowiadają historię.

Wielką zaletą Przemka Truścińskiego w tym jego fenomenie jest zarówno bycie swoistą antynomią, jak i tworzenie w antynomii, w sprzeczności. Nakładanie precyzji na bałagan, stawianie cienkich konturów przy topornych postaciach, piętrzenie niejednoznaczności, szczegółowości i uogólnień na jednej stronie, tworzenie z kilku technik jednej krótkiej historii – jest tego tak dużo, że trudno byłoby wskazać większość z nich. Na pewno jest to proces poszukiwania idealnej formy dla każdej historii, każdej sekwencji, każdego nawet kadru, taka chęć zrobienia wszystkiego za pomocą wszystkiego. Truściński rysuje na zamówienie, współpracuje z prasą. Jest uniwersalny – jak współczesny świat. Niespokojny, szybki, poszukujący, robiący po prostu swoje. Nie sposób mu odmówić talentu, wizji i perfekcyjnego warsztatu. I może nie we wszystkim jest mistrzem (czasami pozostając dobrym rzemieślnikiem), ale przynajmniej zawsze wie, jak zrobić na nas wrażenie. Jest jak sztuczne ognie – wybucha feerią pomysłów, chwilę błyszczy na scenie, po czym znika. I tak od nowa i od nowa… Czy ten album jest w stanie zachować jego blask na dłużej? Chyba raczej nie, ale jest idealnym przykładem jego fenomenu i warto mieć go na swojej półce.

"Trust. Album"

Scenariusz i rysunek: Przemysłał Truściński

Timof i cisi wspólnicy

2013

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry