Wyszukiwanie

:

Treść strony

Kino

Tofifest 2016: słodko-gorzki smak rebelii

Autor tekstu: Natalia Mrozkowiak
03.12.2016

Brak pokory zazwyczaj jest postrzegany negatywnie, wystarczy jednak użyć innego określenia i lekkie przesunięcie akcentu zmienia sens tej cechy. Niepokorność jest przecież dowodem samodzielności myślenia i działania. Czy nie tego właśnie chcemy od artystów? Czy nie za to właśnie ich podziwiamy? Nonkomformizm jest ideałem wielu, niewielu jednak stara się do niego dążyć, nawet nie marzy o zbliżeniu się do niego. Toruński festiwal filmowy tym wyróżnia się na mapie polskich festiwali, że w kinie poszukuje cennej i twórczej niepokorności.

Tegoroczna, czternasta edycja Tofifest niepokornego festiwalu odbyła się pod hasłem „bunt kobiet”. Jednak bezpośrednio do tej idei odnosiła się właściwie jedna projekcja i dyskusja wokół problemu: „Bunt kobiet trwa - Thelma i Louise jako manifest wolności człowieka”. Tymczasem czytając „w poprzek”, niepokornie (nomen omen) program tegorocznego festiwalu można wysnuć nitki, nawet dość grube, łączące kilkanaście filmów w konfiguracje odpowiadające głównemu problemowi. To one właśnie wyznaczają perspektywę, w której dokonywałam filmowych wyborów podczas tegorocznego Tofifest. Zarówno bunt kobiet, jak i niepokorność, stała idea, do której odwołują się organizatorzy, to kategorie tak pojemne, że moje skojarzenia mogą okazać się mało uniwersalne, ale czyż nie o niezależność tu chodzi? Niepokorny widz łączy filmowe obrazy na zasadzie subiektywnych, niekiedy zaskakujących skojarzeń. Pod wpływem twardego spojrzenia Giny Davis wymierzającej we mnie lufę pistoletu, przekonana, że to właśnie droga, którą chcę podążać, szukam w kinie zbuntowanych kobiet. Przeciw czemu? Buntować można się przeciwko wszystkiemu, naraz (to ekstremalne) lub po trochu, można buntować też przeciwko sobie, a nawet przeciwko samemu buntowaniu się.

Najwięcej bojowo nastawionych do rzeczywistości bohaterek, a przy okazji fantastycznych debiutujących reżyserek, odnalazłam w głównym paśmie konkursowym On Air. „La Danseuse”, debiut francuskiej reżyserki, Stéphanie di Giusto, jest piękną wizualizacją pragnień i walki o ich realizację Loïe Fuller, ikony tańca eksperymentalnego z początku XX wieku. „Trampoline” to także debiut. Chorwacka reżyserka, Katarina Zrinka Matijević, pokazuje w pierwszych ujęciach kilkuletnią dziewczynkę, zwariowaną osiemnastolatkę i młodą kobietę skaczące na trampolinie. Zwolnione zdjęcia pozwalają dobrze przyjrzeć się ich twarzom, radosnym i jasnym, ale jakby zaskoczonym tą chwilą zwykłego codziennego szczęścia, dobrego nastroju. Owo zaskoczenie staje się zrozumiałe, gdy poznajemy ich historie, splecione przypadkowo, ale wypełnione tą samą treścią – traumatyczną relacją między matką i córką. Kolejny pełnometrażowy debiut, tym razem polskiej reżyserki, Agnieszki Smoczyńskiej, to rewelacyjne „Córki dancingu”, szaleńczy musical w rytmie peerelowskiego disco i nieco mrocznej estetyce. Na pierwszy rzut oka to tylko dobra zabawa z dreszczykiem, ale na drugim planie niepokojąco zagęszczają się tożsamościowe dylematy półkobiet, tym razem – syren.

„Toni Erdmann”, kolejny film wyreżyserowany przez kobietę, Maren Ade, narobił już sporo zamieszania w świecie kina, zgarnął kilka prestiżowych nagród i został doceniony także przez jury Tofifest wygrywając konkurs On Air. Mnie jednak rozczarował. Nie tylko tym, że postać Ines, córki tytułowego bohatera, prezentuje się jako radykalne zaprzeczenie, przeciwieństwo tego, z czym identyfikuję poprzednio wspomniane bohaterki. Jest ona absolutnie podporządkowana korporacyjnej machinie i, co gorsza, nie zdaje sobie z tego sprawy. Trudno uwierzyć, że niezbyt wyszukany dowcip ojca kawalarza wywiera zbawienny wpływ na córkę wyraźnie pozbawioną samoświadomości. A nawet jeśli to możliwe, można przekonać o tym widzów w ciągu półtorej godziny, a nie blisko trzech godzin – tyle trwa film. Do werdyktów jury i innych gremiów opiniujących można się odnosić różnie. W tym przypadku jednak odczuwam pewien dyskomfort poznawczy. Toni Erdmann, samozwańczy trener rozwoju osobistego, ośmiesza wprawdzie większość mód i rytuałów korporacyjno-biznesowego świata, ale jego niewyszukane żarty zdają się dowodzić bezsilności wobec dobrowolnego zniewolenia, paradoksalnej kondycji wielu współczesnych ludzi. Nie tylko kobiet. Na przeciwległym biegunie lokuje się „Zoologia”, film rosyjskiego reżysera, Ivana I. Tverdovsky’ego. Można byłoby go oglądać jako fantastyczną, nieprawdopodobną, nieco zabawną historię. Ja odczytuję to, co nieprawdopodobne – bohaterka, samotna kobieta w średnim wieku, odkrywa, że wyrósł jej ogon (tak, ogon) – jako symbol przypadkowego impulsu, który powoduje lawinę zmian. Natasza przeżywa kolejno szok, lęk i wstyd, nie banalizuje problemu, ale stara się wyprzeć, co niemożliwe, świadomość ekstremalnej sytuacji, w której się znalazła. Stopniowo jednak nie tyle akceptuje rzeczywistość, co odkrywa i oswaja siebie, a w konsekwencji odważnie konstruuje samą siebie, nawet jeśli wymaga to drastycznych rozwiązań.

Jednym z pasm festiwalowych, a tradycyjnie było ich w programie Tofifest sporo, był konkurs filmów polskich From Poland. A w nim rewelacyjne „Zjednoczone Stany Miłości”, najnowszy film Tomasza Wasilewskiego, nagrodzonego Srebrnym Niedźwiedziem za scenariusz. Jest to boleśnie prawdziwy portret, a właściwie kombinacja kilku portretów kobiet, w których można rozpoznać figury kobiet silnych, zdeterminowanych i przekraczających ograniczenia lub dojrzewających do odkrycia wewnętrznej siły. Portrety kobiet, które łączy to, że pragną więcej niż pozwalają na to normy społeczne, obyczajowe, kulturowe, środowisko i czas, w którym żyją, ale przede wszystkim to, że nie bardzo wierzą, (z powodu uwikłania w sytuacje naznaczone wspomnianymi ograniczeniami) że mają prawo pragnąć więcej. „Chcieć ciut więcej żaden grzech” – cytując Kasię Nosowską, chcę zwrócić uwagę na bariery, których nie pozwalają przekroczyć społeczno-kulturowe stereotypy i przywiązanie do binarnej opozycji płci. W społecznym postrzeganiu nadal dominuje obraz mężczyzny poświęcającego się pracy jako pasjonata, wizjonera, dokonującego trudnego, ale słusznego wyboru realizacji wyższych celów i kobiety dokonującej takich wyborów jako egoistki, mężczyzny zabiegającego o majątek jako odpowiedzialnego i trzeźwo myślącego, a kobiety jako pazernej, mężczyzny jako wykazującego się kompetencjami oraz kobiety, no cóż, za sprawą przypadku lub szczęścia odnoszącej sukces. O zależnościach odczytywanych w perspektywie seksualnej, które stanowią treść większości stereotypów, nawet nie warto wspominać, tak są oczywiste. Tyle w kwestii dotyczącej społecznych uwarunkowań. Tomasz Wasilewski ujmuje tę problematykę z perspektywy indywidualnej, zyskując autentyczny obraz. Niezależnie od indywidualnych losów i doświadczeń bohaterek obraz ten ukazuje na pierwszym planie domagający się kompensacji deficyt uczuć. A mówiąc prościej, zderzenie pragnień i zrozumienia, że pozostaną one niespełnione.

Konkurs filmów polskich był w tym roku mocny. „Zjednoczone Stany Miłości” ze Srebrnym Niedźwiedziem, ale też „Kosmos”, ostatni film Andrzeja Żuławskiego nagrodzonego za reżyserię w Locarno i debiut Jana P. Matuszyńskiego, „Ostatnia rodzina”, który zgarnął znaczną część puli nagród na tegorocznym festiwalu w Gdyni – Złote Lwy, nagroda publiczności, nagrody dla pierwszoplanowych aktorów. I tu znów motyw buntu, tym razem reprezentowanego przez męskich protagonistów. Bunt wobec chaosu życia, maskujący gorzką świadomość niemożliwości jego przezwyciężenia. Witold, bohater Kosmosu, alter ego samego Gombrowicza, według powieści którego powstał film oraz ojciec i syn Beksińscy to bohaterowie miotający się pomiędzy niezgodą a kapitulacją. Ostatecznie wyzbywa się złudzeń jedynie Tomek Beksiński, ale zarówno jego ojciec, Zdzisław Beksiński, malarz wizjoner trawiony fobiami, które próbuje okiełznać za pomocą twórczości, jak i Witold (Gombrowicz) tylko pozornie uciekają przed chaosem.

Wracając do hasła wywoławczego tegorocznej edycji Tofifest zainspirowanego dwudziestą piątą rocznicą premiery filmu „Thelma i Louise” Ridley’a Scotta – nabrało ono nowych sensów w rzeczywistości pozafilmowej. Tego roku jesień w Polsce ma kolor czarny, nie złoty i jest kobietą. Nieogarniętą oburzeniem, nie buntującą się jak nastolatka, nie walczącą z samą sobą w procesie odkrywania tożsamości, nie ustępującą silniejszym, ale mówiącą własnym głosem, zdecydowanie i jasno. W tym kontekście, nawet bez towarzyszącej projekcji dyskusji panelowej, film Scotta dwie i pół dekady po premierze jest niestety aktualny.

Duch (kobiecego) buntu krąży nad światem, o czym świadczy, jeśli ujmiemy to zjawisko lokalnie (Toruń) i w określonej perspektywie (festiwal filmowy) zestaw filmów zaprezentowanych w paśmie Forum 2015/2016. Kino jak czuły sejsmograf wskazuje zbliżające się wstrząsy, bunty, rewolucje, przemiany społeczne i obyczajowe. Co pokazuje aktualnie? Między innymi kobiety, które są figurami niezgody wobec różnych typów opresji będącej ich codziennością. Bunt stanowi jedno z głównych określeń kondycji bohaterek kilku filmów pokazanych w ramach Forum 2015/2016. „Egzamin”, najnowszy film Cristiana Mungiu, wydaje się eksponować figurę troskliwego ojca, ale to jego córka, która doświadczyła przemocy (pobicie i próba gwałtu), bardziej skutecznie chroni poczucie godności, mimo że nie wybiera łatwych metod. W podobnej sytuacji umieszcza swoją bohaterkę Asghar Farhadi. Jego najnowszy film, „Klient”, opowiada historię pary, której życie uległo drastycznym komplikacjom na skutek przemocy. Śledząc kolejne fazy przeżywania traumy przez główną bohaterkę, napadniętą we własnym domu, oddalamy się stopniowo od prostych rozwiązań problemu. Podobnie jak ona sama, obserwująca reakcje swojego męża. Cichy i uparty bunt wobec rzeczywistości podsuwającej łatwe rozwiązania jest cechą, którą odnajduję w postaci znajdującej się w zupełnie innej sytuacji. To młoda dziewczyna, u progu pełnoletności, co ważne dla rozwoju fabuły, bohaterka „Marzeń”, filmu łotewskiego reżysera Rēnarsa Vimby. Tytuł wskazywałby na typową narrację opisującą dorastanie w kategoriach wierności swoim marzeniom. W tym przypadku jednak marzenia nie są skonkretyzowane, jest za to absolutna pewność, że wolność jest jedynym celem, dla którego warto podejmować jakiekolwiek działania. W tym sensie „Marzenia” nie są filmem o dojrzewaniu, są filmem o dojrzałości i dojrzałym buncie.

Na zakończenie dwa filmy z sekcji Forum 2015/2016 potwierdzające uniwersalność buntu jako konieczności ochrony kruchej tożsamości współczesnego człowieka. Ich bohaterami są mężczyźni, ale obydwaj wpisują się w zestaw figur zaprezentowanych we wspomnianych przeze mnie filmach. To dwa obrazy nagrodzone na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Cannes – laureat Złotej Palmy, „Ja, Daniel Blake” Kena Loacha i zdobywca Grand Prix, „To tylko koniec świata” Xaviera Dolana. Obydwa pozostawiają widza na długo z dyskomfortem wynikającym z mieszanych uczuć – podziwu dla walczących o przestrzeń indywidualnej wolności bohaterów, utożsamiania się z ich wysiłkami i dzielenia ich wściekłości spowodowanej oporem rzeczywistości. Ich obecność w programie niepokornego festiwalu jest jednym z argumentów na rzecz kina, w którym odnajdujemy przede wszystkim historie o nas samych.

 

 

 

 

 

 

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry