Wyszukiwanie

:

Treść strony

Kino

„Pióra mistrza to bym nie odmówił…”*

Autor tekstu: Aram Stern
05.02.2020

W absurdalnych czasach, w jakich przyszło nam żyć, wielu ratuje się przed wirusem złych emocji albo totalną mętnością polityczną, lub też poczuciem humoru, wyrażanym dziś w mediach społecznościowych wszelkiej maści memami czy satyrycznymi rysunkami. Przed siedemdziesięcioma laty, jeszcze przed Gomułkowską odwilżą, żartować z władzy nikt otwarcie by się jednak nie odważył.

W filmie Marcina Krzyształowicza „Pan T”, którego akcja toczy się w 1953 roku, znajdziemy humor ukryty pod maską pozorów głównego bohatera, uznanego pisarza (Paweł Wilczak), którego każdy ruch na zlecenie złowrogiego Urzędu Bezpieczeństwa, śledzi sąsiad zza ściany. Trudno powiedzieć, ile w nim procentowo wątków biograficznych, fikcji historycznej, ile czerwonej polewki z wątkiem sensacyjnym, rysem komediowym, satyrycznym lub absurdalnym, ile też zatartych granic pomiędzy rzeczywistością a fikcją. „Pan T” – to jednej strony niezwykle wyrafinowany obraz filmowy w poetyckim klimacie, z drugiej zaś wysmakowany przekrój życia w podnoszącej się z ruin Warszawie.

Pośród nich, jak złoty ząb w zepsutej szczęce, sterczy już prawie ukończony dar narodu radzieckiego dla polskiej stolicy, bielusieńki, nowiusieńki Pałac Kultury, widoczny z każdego miejsca stolicy, a najlepiej z okna pokoju naszego bohatera w Domu Literata. Paradoksalnie przysłonięty jednak nogami w walonkach pracującego stale w tym samym miejscu rusztowania robotnika, niedostępny dla piszącego do szuflady pana T., tak jak widoczny nad jego łóżkiem Hotel Chelsea. Jego stale zimnemu lokum z zepsutym kranem (skarpetki pierze u sąsiadów) w socjalistycznej Warszawie, bardzo daleko do mekki wolnych artystów na nowojorskim Manhattanie. Mimo biedy spowodowanej blokadą publikacji w panu T. szybko odkrywany dekadenckiego eleganta: w rogowych oprawkach z przyciemnionymi szkłami, dwurzędowym obcisłym płaszczu i szalu po żołnierzu Kriegsmarine. Z jednej strony odlicza 7 zł na pomidorową w SPATiFie, a potem sprzedaje zegarek, by kupić bukiet dla gospodyni przyjęcia (Katarzyna Warnke). Pióra jednak nie sprzeda. To w jaki sposób objaśnia sąsiadowi Filakowi, początkującemu dziennikarzynie (w tej roli świetny, nagrodzony w Gdyni Złotymi Lwami, Sebastian Stankiewicz) sposoby budowania narracji literackiej, nadaje całemu filmowi, utrzymanemu w biało-czarnych barwach – niezwykłej tonacji i sprawia, że zaczynamy dostrzegać… kolory!

Choć nasze skojarzenia zmierzają wyraźnie w stronę autobiograficznego „Dziennika 1954”, Leopolda Tyrmanda, scenarzyści Marcin Krzyształowicz oraz Andrzej Gołda żartują z „dobrego” tytułu nowej powieści, autorstwa głównego bohatera, a powtarzalny wątek sprzedawców „Lalek dla dorosłych” wyraźnie nawiązuje do „Małej Apokalipsy” Tadeusza Konwickiego, to pan T. pozostaje jednak swoistym wolnościowym Everymanem, symbolem twórcy nieskrępowanego żadną cenzurą czy groźbami ubeka (Tomasz Sapryk).

Mocno odchudzony i dawno niewidziany na dużym ekranie Paweł Wilczak, choć w pierwszych scenach robi na widzach hipnotyzujące wrażenie – swego bohatera gra jednak bardzo skąpymi środkami wyrazu, być może poprowadzony przez reżysera na wzór Petera Sellersa w filmie „Wystarczy być” reżyserii Hala Ashby’ego. Podobnie beznamiętny pozostaje romansując z Maturzystką Dagną (Maria Sobocińska) i choć jego styl gry może jednych zachwycić, innych zaś znużyć swą ograniczoną mimiką, to jednak pod wątpliwość nie można poddać wspaniałych ról epizodycznych pozostałych członków obsady i wielu kapitalnych scen filmu.

To choćby Staruszkowie malujący żyrafy (Jacek Fedorowicz, Leszek Balcerowicz i po raz ostatni na ekranie Kazimierz Kutz), handlujący zegarkami Jerzy Rogalski, sąsiad Pan Kozera (Zdzisław Wardejn) czy wreszcie wspaniale przerysowana Anna Ilczuk jako pani dyrektor Wydawnictwa „Nowy Czytelnik”, szarżująca po pustych ulicach Warszawy mini-cabrioletem. W klimacie lat 50-tych cudownie poprowadzony został również Jerzy Bończak w roli prezydenta Bieruta, … oblanego moczem przez pana T. i dywagującego w toalecie o uprawie marihuany na Mazowszu!

Sam styl eleganckiego obrazu, przypominającego w „Panu T” klimatem klasykę kina francuskiego lat 50-tych, z muzyką Michała Woźniaka, czarno-białymi, przepięknymi kadrami Adama Bajerskiego („Złota Żaba” na toruńskim Festiwalu EnergaCAMERIMAGE 2019) oraz scenografią Magdaleny Dipont i Roberta Czesaka podporządkowują sobie jednak znacznie niespieszną akcję filmu i samego głównego bohatera.

Oglądając film Krzyształowicza, nie ma jednak potrzeby zastanawiać się, co mogłoby być prawdą, a co sferą wyrafinowanej fantazji scenarzystów, lecz po prostu oddać nie tyle złowrogiemu klimatowi lat 50-tych w socjalizmie (w piwnicach gra przecież jazz osobiście Michał Urbaniak!), ale pośmiać przy inteligentnych żartach, wyłapywać smaczki i szczegóły oraz dać zaskoczyć obsadzie filmu. Po „Rewersie” Borysa Lankosza (2009), dziejącego się również w tamtej dramatycznej dekadzie, „Pana T.” śmiało można wpisać do kajetu z ambitnym polskim kinem, które naszą trudną historię obrazuje z mrugnięciem oka.

 

„Pan T.”

reż. Marcin Krzyształowicz

premiera: 25grudnia 2019

(*cytat z filmu)


 

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry