Wyszukiwanie

:

Treść strony

Kino

Świat w ogniu

Autor tekstu: Michał Zjawiński
13.10.2019

W 2019 można z czystym sumieniem stwierdzić, że kinowa rewolucja komiksowa, trwająca mniej więcej od 2000 roku, dopięła swego. Na początku roku widzieliśmy wielki finał sagi o Avengers, który okazał się najbardziej kasową produkcją w historii kina, a pod koniec dostajemy wyprodukowany przez Warner Bros. film z kategorią R o największym wrogu w (liczącej już 80 lat) historii Batmana. Poznajemy historię Arthura Flecka, który, jako zmagający się z chorobą psychiczną aspirujący komik, powoli stacza się w szaleństwo i przeobraża w legendarnego złoczyńcę z Gotham City. Za kamerą Todd Phillips, przed kamerą jeden z najwybitniejszych żyjących aktorów, Joaquin Phoenix. Rewelacyjne trailery rozbudzają oczekiwania, a kompletnie nieoczekiwany Złoty Lew na festiwalu w Wenecji sugeruje, że mamy do czynienia z arcydziełem, a może nawet nowym rozdziałem w kinie komiksowym. Mimo że „Joker” Todda Phillipsa arcydziełem nie jest, wciąż jest to film świetnie nakręcony i szalenie ciekawy.

Poza Phoenixem (tak, jest obłędny jak zawsze), bez którego film nie byłby nawet w połowie tak dobry, najważniejszą rolę gra tutaj miasto. Choć wiemy, że akcja dzieje się w Gotham, nie zobaczycie w tym roku bardziej nowojorskiego filmu, a dzięki kinowym szyldom na ulicach ogłaszających premierę „Wybuchu” Briana De Palmy, wiemy nawet, że jest to Nowy Jork w roku 1981. Ulice toną w śmieciach niewywożonych przez strajkujących śmieciarzy, plaga szczurów atakuje miasto, a społeczeństwo ciemiężone przez garstkę bogaczy znajduje się na granicy buntu. Cała ta degrengolada i dekadentyzm wylewają się z ekranu, a Gotham w obiektywie Phillipsa hipnotyzuje od pierwszych kadrów. „Joker” opiera się na tych dwóch filarach, reżyser psychologizuje, opowiadając o bohaterze i politykuje, opowiadając o mieście (w obu wypadkach z różnym skutkiem), ale najciekawsze dzieje się na dalszym planie. Intryguje przede wszystkim brawura w interpretowaniu klasycznych postaci. Thomas Wayne to tutaj nie dobroczynny milioner, a chciwy i bezduszny właściciel ogromnej korporacji. Joker to nie nieśmiertelny superzłoczyńca, ale realny człowiek, borykający się z depresją i złamany przez życie.

Równie wciągająca jest reżyserska żonglerka inspiracjami. Film Phillipsa jest posklejany z cytatów i zapożyczeń, i choć przez to na odkrywczość nie ma co tutaj liczyć, „Joker” cytuje pięknie i trafnie, a zapożycza tylko od największych. Najbardziej czuć tu Scorsese („Taksówkarz” i „Król komedii”), ale znajdziemy też coś z „Portretu seryjnego mordercy” McNaughtona, „Nigdy cię tu nie było” Ramsay, czy nawet z Alfreda Hitchcocka, czy klasyka niemieckiego ekspresjonizmu - „Człowieka, który się śmiał”. Historia, choć autonomiczna, wyrasta z komiksowych korzeni, z których najsilniej widoczne są tutaj „Zabójczy żart” Alana Moore’a i „Powrót mrocznego rycerza” Franka Millera.

W równej mierze ciekawe jest także to, że przy wszystkich predyspozycjach do bycia wielkim kinem, „Joker” jest też przede wszystkim filmem z masą mankamentów. Potencjalnych problemów można się doszukiwać już na poziomie idei stojącej za filmem. Origin story, psychologiczna analiza i próba objaśnienia widzom postaci, którą dotychczas utożsamiali z nieobliczalnością, chaosem i niedopowiedzeniem, wiązało się z ryzykiem jej zbanalizowania. Choć Phillipsowi i Phoenixowi udało się stworzyć ciekawego bohatera, z którym (o zgrozo) łatwo sympatyzujemy, nie jest to kreacja na miarę wciąż niedoścignionego Ledgera, którego Joker w „Mrocznym Rycerzu” Nolana był niepowstrzymaną siłą i funkcjonował bardziej jako metafora niż postać z krwi i kości. Wynika to z faktu, że Philips nigdy nie grzeszył subtelnością, a już jego pierwszy film – „Hated: GG Allin and the Murder Junkies”, nakręcony w czasie studiów na nowojorskiej szkole filmowej i mający wiele punktów wspólnych z „Jokerem”, był szokującym, brutalnym i transgresyjnym dokumentem o słynnym punkowcu. Ów brak subtelności reżysera przekłada się niemal na każdy aspekt jego nowego dzieła. Liczne sceny w slow motion i agresywne używanie muzyki rozsadzają licznik ogólnopojętego efekciarstwa, a najczęściej zwyczajnie męczą. „Joker” jest również chwalony za społeczne zaangażowanie, co wydaje się co najmniej dziwne w kontekście tego, że Phillips, choć chętny do opowiadania o klasowych tarciach i upadku kultury Zachodu, wyraźnie się w tym opowiadaniu gubi, a sytuacja polityczna w filmie jest nakreślona tak niewyraźnie, że ciężko z niej cokolwiek wyciągnąć. Dosyć niepokojące mogą być też stygmatyzacja osób chorych psychicznie czy brak krytyczności wobec głównej postaci, graniczący pod koniec filmu z jej apoteozą, choć trzeba przyznać, że moralne oburzanie się wielu krytyków na „Jokera” jest co najmniej nie na miejscu.

Finalnie „Joker” jawi się więc jako dzieło pełne paradoksów (o czym świadczą spolaryzowane opinie krytyki). Nie powinno być jednak wątpliwości co do dwóch rzeczy. Po pierwsze, ciężko przecenić fakt, że Phillipsowi udało się nakręcić film pod wieloma aspektami odważny, za gigantyczne pieniądze, w samym sercu mainstreamu. Po drugie, i pewnie najważniejsze, „Joker” to kino perfekcyjnie zrealizowane, a dzięki autorskiemu tour de force Phoenixa, i pomimo licznych defektów, ogląda się je rewelacyjnie.

 

„Joker”

reż. Todd Phillips

Warner Bros. Pictures

premiera 4 października 2019

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry