Wyszukiwanie

:

Treść strony

Wywiad

Częściej śmieję się z samej siebie

Autor tekstu: Szymon Gumienik
Ilustracja: Dawid Śmigielski
30.10.2018

Z Anną Krztoń o depresji, listach, grzechach młodości, poetyckich konkursach, autocenzurze, przyjaźni i braniu się w garść rozmawia Szymon Gumienik.

 

Wiem, że każdy jest inny i każdy inaczej radzi sobie z problemem, ale muszę zapytać ­– wierzysz w zaklinanie rzeczywistości? Dużo daje powiedzenie sobie: „weź się w garść”?

To zależy, kiedy to mówimy – jeśli mówię to do siebie, bo nie umiem się zabrać za jakieś trudne zlecenie i tylko siedzę i oglądam „The Simpsons”, to wtedy może zadziałać. Ale w kontekście depresji nie wierzę, żeby to cokolwiek dawało, myślę wręcz, że szkodzi – pokazuje, jak bardzo nie jesteśmy w stanie zrozumieć osoby chorej. „Uśmiechnij się”, „uwierz w siebie” czy „idź pobiegać” – wszystkie te banały. Uśmiechanie się czy sport nam nie pomoże, pomoże nam lekarz lub terapeuta.

Ale też przyjaciel, który jest w pobliżu, przy którym chory czuje się swobodnie i przede wszystkim nie odczuwa presji. To trudne nie popaść w tym wypadku w skrajność, dlatego tym bardziej lubię zakończenie Twojego komiksu. Czego Ciebie nauczyła depresja przyjaciółek?

Dowiedziałam się bardzo wiele, na tyle, że nie jestem do końca pewna, czy wszystko to udało mi się zawrzeć w komiksie. Przede wszystkim szerszego postrzegania choroby i tego, jak bardzo ten problem bywa złożony. To, że niekoniecznie masz depresję, bo rzucił cię chłopak, tylko na tę chorobę składają się dziesiątki przyczyn, często sięgające do traum z dzieciństwa. Niby brzmi to banalnie, ale chyba nie do końca mamy tego świadomość – ciągle słyszę, jak ludzie pytają: „Ale czemu masz depresję? Przecież masz pracę/partnera/partnerkę/mieszkanie” et cetera. Tak jakby próbowali to racjonalizować i oczekiwali jednej prostej przyczyny, jakby to miało być coś w stylu „mam złamaną rękę, bo miałem wypadek na rowerze”. Tylko że to tak nie działa. Drugą ważną rzeczą wydaje mi się samo moje podejście do osoby chorej i uświadomienie sobie tego, że czasami jedyne, co możemy zrobić, to po prostu przy tej osobie być. I być twardo i konsekwentnie, nawet jeśli czasami jest to bardzo trudne.

Mam wrażenie, że autobiografistyka przyciąga szczególnie mocno twórców komiksowych. Co jest w niej takiego pociągającego?

Prawdę mówiąc, to nie wiem, nawet nigdy się nad tym szczególnie nie zastanawiałam. Mnie robienie komiksów opartych na sytuacjach z życia mojego czy moich znajomych przychodzi bardzo naturalnie, i to od tego w ogóle zaczynałam. Nie lubię za bardzo się skupiać na tym, czy jakiś komiks jest autobiograficzny, czy nie. Jeśli mam być szczera, to wolę takie określenia jak „memuar” czy „oparte na faktach”, bo „autobiograficzny” sugeruje (wzorem książek autobiograficznych), że autor/ka opowiada i analizuje cały swój życiorys. A przecież zarówno „Jak schudnąć 30 kg”, „Ciemna strona księżyca”, jak i mój komiks opowiadają tylko o jakimś wycinku rzeczywistości twórcy.

Sądząc po treści Twojego komiksu, musiałaś chyba często wracać do swojej korespondencji z Igą i Asią. Było trudno?

Przekopywanie się przez korespondencję było bardzo przyjemne, ale momentami czasochłonne. I oczywiście trzeba wziąć poprawkę na niedoskonałości języka, którym się wtedy posługiwałyśmy, plus jakieś dziwaczne wtręty w stylu „nyo” pod koniec zdania i miliony rysowanych emotek w prawie każdej linijce tekstu. Natomiast gdyby nie te listy, to na pewno komiks miałby zupełnie inny kształt, bo bazowałby tylko na moich niedokładnych wspomnieniach. Dzięki korespondencji udało mi się bardzo wiele wydarzeń ustawić w czasie. Powrót do wczesnych listów Asi uświadomił mi też, że od samego początku wspominała o przemocy w domu – nie rozumiem, czemu nastoletnia Ania zupełnie tego nie zanotowała w swojej świadomości.

Bo nastoletnia Ania była tylko nastolatką. Ja z tego czasu pamiętam jedynie dwa uczucia: z jednej strony nieznośną młodzieńczą euforię, z drugiej mały egoizm – kiedy tylko pojawiały się jakieś problemy. Nie jest tak, że w tym wieku uważamy, że świat kręci się wokół nas?

Pewnie trochę tak jest, szczególnie z tą wiarą w to, że jesteśmy „wyjątkowi”. Ale ja nadal lubię nastoletnią Anię i wiele jej zawdzięczam. Bo ona wtedy uwierzyła w to, że może jest trochę bardziej wrażliwa, że może pisać poezję i opowiadania, że może rysować i wymyślać historie. Bez niej dorosła dzisiaj Ania na pewno nie robiłaby tego, co robi.

Często włączała Ci się autocenzura przy pracy nad „Weź się w garść”? Pytam też o postać Ani.

Nieszczególnie. Ale staram się uważać, żeby nie narysować czy napisać czegoś, co mogłoby urazić kogoś z moich znajomych. Jeśli chodzi o komiksy, które robię do zinów, to zwykle bazują one na autentycznych sytuacjach. Od jakiegoś czasu wysyłam je przedstawianym osobom do akceptacji. Szczególnie, jeśli są to postacie, które mogą być rozpoznawalne w środowisku komiksowym. Więc na przykład poszczególne strony z „Human interactions” poszły do akceptu do Kasi Babis, Jacka Frąsia czy Jakuba Dębskiego. Ostatnio mam z tym mniej problemów, bo częściej śmieję się z samej siebie. Co do samego „Weź się w garść”, to niektóre wątki, które gdzieś tam przemykają w tle, celowo nie zostały rozwinięte. Zależało mi, żeby ta historia koncentrowała się jednak na Asi, Idze i ich chorobie, więc starałam się nie przenosić ciężaru opowieści na inne wątki (przynajmniej przez większość czasu).

Co do samej postaci Ani, to bardzo zależało mi na tym, żeby nie przedstawić siebie w lepszym świetle, niż rzeczywiście na to zasługiwałam. W sumie jedyna cenzura, którą zastosowałam, dotyczyła małych detali ubioru. A dokładnie to mojej kolekcji kaszkietów, które zakładałam na konwenty i przez to nazywano mnie „małym kolejarzem”. Co jak co, ale to wolałam przemilczeć.

Ach, osobliwe stylizacje – moje ulubione grzechy młodości. Wracając jednak do komiksu, jak się odniosły do Twojego pomysłu Asia i Iga?

Żeby nie zdradzić za dużo z samej fabuły komiksu – przynajmniej ze strony jednej z moich przyjaciółek miałam bardzo dużo wsparcia i pomocy, do tego stopnia, że aktywnie uczestniczyła w tworzeniu albumu i pomagała mi uporządkować niektóre wydarzenia. Zarówno Iga, jak i Asia przeczytały już całość, i z tego, co mi wiadomo, obie są zadowolone, chociaż na pewno nie była to dla nich łatwa lektura.

W komiksie jest scena, w której mówisz, kiedy i w jakich okolicznościach zapadła decyzja o zrobieniu „Weź się w garść”. Ja chciałbym wiedzieć trochę więcej – jakie emocje przy tym Ci towarzyszyły?

Zaczęłam rysować pierwsze strony o naszych spotkaniach w Częstochowie zupełnie niezobowiązująco. Zależało mi przede wszystkim na utrwaleniu tych wspomnień, zanim zupełnie się zatrą w mojej pamięci. Nie ukrywam, że tworzenie tego komiksu miało dla mnie funkcję terapeutyczną – próbowałam poradzić sobie z poczuciem straty i bezsilności, ale równocześnie przypomnieć sobie te wszystkie radosne, wspólne chwile, których przecież było tak wiele. Finalnie projekt rozrósł się ponad moje plany, ale jak już zaczęłam opowiadać tę historię, to chciałam ją opowiedzieć dobrze i kompletnie. Były też momenty bardzo trudne, czasami byłam naprawdę zmęczona i musiałam robić sobie nawet kilkutygodniowe przerwy. Prawdę mówiąc, nie raz zdarzyło mi się bardzo emocjonalnie podchodzić do niektórych plansz – rysowanie ich było jakby przeżywaniem tego wszystkiego na nowo. Najbardziej wyczerpująca była chyba praca nad ostatnimi kilkudziesięcioma stronami, dlatego, że wiążą się z najświeższymi wydarzeniami. Na szczęście pod koniec byłam już w takim wirze pracy, że nie miałam czasu aż tak bardzo się „wczuwać”.

„Weź się w garść” można podzielić na dwie odrębne części – najpierw dostajemy sympatyczny obrazek z Twojej przeszłości, następnie, niespodziewanie, zagłębiamy się w dołującą opowieść o depresji i samotności. Taki był zamysł od początku? Dać czytelnikowi po mordzie i zmusić do refleksji? Wielu zapewne w takich sytuacjach odwróciło się od osób chorych, Ty pokazujesz, że można inaczej.

To zabawne, bo już parę osób zwróciło mi na to uwagę. Mnie się wydaje, że na tym po prostu polega przyjaźń. Gdybym to ja była chora, to nie chciałabym, żeby moi przyjaciele się ode mnie odwrócili. Więc czemu ja miałabym się od nich odwracać? Natomiast jeśli chodzi o samą konstrukcję komiksu, to zależało mi na tym, żeby zbudować w miarę kompletny obraz bohaterek. Chciałam, żeby czytelnik trochę się z nimi zżył i poczuł do nich sympatię, zanim zaczną się ich problemy zdrowotne.

Pracowałaś z dokładnym planem, scenariuszem, czy raczej stawiałaś na skojarzenia i wybiórczą pamięć? Pytam, bo bardzo lubię w tego typu komiksach, gdy to głównie z przypadkowych i mało istotnych scenek czy urwanych sytuacji budujemy sobie obraz bohatera.

Nie pracowałam z bardzo dokładnym planem, ale z osią czasu, na której miałam rozpisane, co się mniej więcej zdarzyło w danym roku w życiu każdej z bohaterek. Akcja komiksu dzieje się na przestrzeni ponad dziesięciu lat, naturalnie więc najtrudniej było mi ustalić, w jakiej kolejności następowały po sobie poszczególne wypadki, szczególnie na początku historii. Tutaj bardzo przydała się zachowana korespondencja. Miałam też bardzo ogólny plan – dość luźno zapisany na dwóch stronach A4 zarys całej historii. Dość szybko się nudzę, więc scenariusz pisałam partiami, potem szkicowałam, robiłam nowe plansze i wracałam do pisania. Tekst skończyłam w okolicach czerwca 2017 i od tamtego czasu już tylko rysowałam i wprowadzałam poprawki. Także trochę planowanie, a trochę jednak wybiórcza pamięć – czasami w trakcie pisania scenariusza przypomniały mi się jakieś zapomniane sytuacje i kombinowałam, gdzie je sensownie wpleść w tę historię.

Pewnie dużo takich ciekawych i nośnych anegdotycznie sytuacji musiałaś odrzucić, żeby nie zaburzyć rytmu opowieści. Teraz zatem masz jedyną i niepowtarzalną okazję, żeby opowiedzieć o tej, której najbardziej Ci szkoda.

Prawdę mówiąc, większość wydarzeń, które były fajne czy ciekawe, udało mi się jednak zawrzeć w komiksie. Z takich bardziej wyraźnych wspomnień pamiętam, jak kiedyś wygrałam nagrodę w jakimś konkursie poetyckim pod Częstochową. Jego organizatorzy namówili mnie, żebym przyjechała na rozdanie, argumentując że „nie wysyłają pocztą”. Iga pojechała wtedy ze mną – skąd wnioskuję, że chyba mieszkała jeszcze wtedy w Częstochowie – i to była okropna impreza, z nadętymi jak balon ludźmi z Domu Kultury w rolach głównych. A, i oczywiście nagrodami były jakieś nieciekawe książki. Byłam wtedy nieźle na siebie wkurzona, bo w sumie nie doczytałam regulaminu, a z zasady nie wysyłałam prac na konkursy z nagrodami rzeczowymi. Kierowniczka czy dyrektorka (a może pani z sekretariatu) próbowała nas jeszcze zatrzymać na jakiś poczęstunek czy coś takiego, i była na mnie bardzo oburzona, gdy jej powiedziałam, że ściągnęli mnie tu z drugiego końca województwa po trochę makulatury, więc dziękuję bardzo, ale wolę spędzić czas ze swoją koleżanką. Wróciłyśmy z Igą do Częstochowy, gdzie poszłyśmy na kawę, papierosy, a potem jeszcze na jedną kawę.

Zareagowałbym podobnie. Na koniec ciężki kaliber. Pytanie zainspirowane kulturowymi tropami, które pojawiają się w „Weź się w garść”. Jak wspomniałaś, piszesz i rysujesz głównie fragmenty swojego życia. A gdybyś miała zająć się fikcją, jaki gatunek byś wybrała?

Myślę, że nadal pozostanę – przynajmniej przez jakiś czas – przy komiksie obyczajowym. Następne dwa scenariusze dla albumów, które chodzą mi po głowie od dłuższego czasu, są w mniej lub bardziej podobnych klimatach, chociaż nie są w żadnym stopniu autobiograficzne. Ale nie chcę się zamykać na inne gatunki, mam na przykład w głowie historię z pogranicza science fiction. Tylko że chcę powoli i na spokojnie, krok po kroczku do niej dojrzeć.

Czego Ci życzę, tym bardziej że to mój ulubiony gatunek.

Galeria

  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura
  • miniatura

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry