Wyszukiwanie

:

Treść strony

Teksty literackie

Emilia Walczak

Emilia Walczak

Autor tekstu: Emilia Walczak
29.09.2014

Ur. w 1984 w Łodzi. Autorka książki „Fake, czyli konfabulacje zachodzą na zakrętach” (Szczecin 2013; nominacja do Literackiej Nagrody Europy Środkowej ANGELUS). Prozę publikowała m.in. w „Dworcu Wschodnim” i „Inter-”, a także w „2014. Antologii współczesnych polskich opowiadań” Wydawnictwa FORMA; recenzje m.in. w „Zeszytach Komiksowych” i „eleWatorze”. Napisała kilka tekstów piosenek (George Dorn Screams, Brda, Low-Cut). Członkini zespołu redakcyjnego pisma „Fabularie”. Mieszka i pracuje w Bydgoszczy. W roku 2015, nakładem Wydawnictwa FORMA, ukaże się jej książka pt. „Hey, Jude!”.

Włosy

 

 

Czy przyglądacie się czasem swoim włosom? „Oczywiście! Codziennie starannie fryzujemy je przed lustrem, nim wyjdziemy do pracy. Chcemy bowiem wyglądać schludnie”, mówią owłosieni. „Nie”, mówią łysi. Tak, ale chodziło mi o te, które już wypadną. Ja na przykład przyglądałam się im zawsze, lecz nie wyciągałam z tego wniosków. „O, włosy”, myślałam i sięgałam po szufelkę ze zmiotką. Dziś natomiast dojrzałam w nich, brązowych, leżących en masse w białej emaliowanej umywalce po szczotkowaniu, coś szczególnego. Otóż każdy z nich co kilka centymetrów był dramatycznie cienki, rachityczny, potem znów gruby i zdrowy. Jakby była w nich w ten sposób zaszyfrowana jakaś informacja morse’em czy też innym tajemnym kodem.

Gdy przezwyciężyłam już wynikające z tej obserwacji zdumienie, doszłam do wniosku, iż z tymi włosami to musi być tak, jak jest ze słojami rocznymi w przekroju pnia drzewa, gdzie uwidacznia się działalność tak zwanego kambium — miazgi twórczej. Czyli że raz jest faza wegetacji, raz stagnacji (zauważmy przy tym, iż w świecie roślin, w przeciwieństwie do świata ludzi, wegetacja oznacza stan ożywienia, wzrostu — nie natomiast apatii i całkowitego braku jakichkolwiek aspiracji). We włosach natomiast, analogicznie — mimo że w ich przekroju podłużnym, nie w poprzecznym, jak w przypadku drzew — uwidaczniać się musi, według mojej nowej teorii, działalność wątroby i ogólnie — stan organizmu, kondycja ciała i ducha.

„Duch we włosach, dobre sobie, he, he” — zadrwią być może w tym miejscu łysi. Lecz tych w ogóle nie będziemy pytać tu o zdanie. Ich bowiem moja nowa, włosowa teoria nie dotyczy wcale. Zresztą, kto by gadał z łysymi...

 

Tak więc włosy przemówiły do mnie dziś rano niczym gadający pieniek z Miasteczka Twin Peaks. I powiedziały mi, że te wątłe ich fragmenty stanowią odzwierciedlenie tych okresów w moim życiu, gdzie na pierwszy plan wyraźnie wysuwa się mój niezbywalny feblik do alkoholu. Wysuwa się i już po chwili całkiem dominuje wszystkie inne elementy mojego chwiejnego jestestwa. Czyli że są tam zakodowane moje fazy wegetacji (tej w znaczeniu „ludzkim”), gdy dużo piję i palę, mało natomiast jem i myślę. Fazy, gdy znika cały mój polor, dziewczęcy wdzięk oraz resztki schludności.

Te grube odcinki włosów to natomiast dokumentacja chwil, gdy już wygramolę się z alkoholowego odrętwienia i pełna wigoru i chęci do życia przeżywam miodowe miesiące swej abstynencji. Kiedy majuskułą stwierdzam: ALKOHOL TO SYF oraz gdy przysięgam sobie: NIGDY WIĘCEJ! Gdy codziennie biegam, wyciskając z siebie siódme poty i resztki etanolu przy dźwiękach muzyki gniewu i triumfu siły i woli: polskiego rapu w stylu Małpy na przykład. Gardzę wówczas słabością, słabymi i pijącymi. Do czasu, aż coś nie wytrąci mnie z równowagi, gdy tak sobie biegam, i nie wywrócę się albo nie wpadnę nagle w jakiś wyłom w swej w miarę uporządkowanej rzeczywistości.

Tak jak stało się to dziś rano przy umywalce — po osiedlowej przebieżce w blasku jutrzenki — gdy dokonałam nowego, włosowego odkrycia, podczas gdy myślałam, że wszystko jest już w moim życiu odkryte, powyłapywane, przyszpilone entomologiczną szpilką do rozpinadła i zaetykietowane. Że wszystko już wiem i nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć.

Tymczasem dziś rano przy umywalce znów rozpękła się moja realność.

Chwile jak ta, niestety, wiecznie powracają do mnie przybojem.

 

Piszę to i sięgam (więc) po karafkę ze rżniętego szkła, w której swym kolorem herbatę udaje węgierski likier Unicum. Oczywiście chcę tylko, by na chwilę zrobiło mi się ciepło i przyjemnie w żołądku, bo na zewnątrz zima. Ale wiem również, że zaraz znów na jakiś czas osunę się w stan czystej, czy może raczej właśnie brudnej, wegetacji (tej w tym „ludzkim” znaczeniu). W pandemonium aporii, bujd i strachu.

Po pierwszym łyku moje mieszki włosowe momentalnie się obkurczają. Ze wstydu albo z zimna.

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry