Wyszukiwanie

:

Treść strony

Teksty literackie

Michał Krawiel

Lisy w północnym Londynie

Autor tekstu: Michał Krawiel
16.12.2015

Kiedy robiłam sobie tatuaż, to musiał to być lis. Nie było innej możliwości, wiesz? Siedziałam w pokoju wypełnionym świętymi obrazkami, pamiątkami z pielgrzymek i papieżami. Maszynka nakłuwała moje ramię, a ja przeglądałam zdjęcia na instagramie. Agata robiła przerwy i wtedy wychodziłyśmy na balkon palić papierosy i pić zimną colę wiśniową. Później wracałyśmy do pracy nad konturami. Nad lewym uchem lisa pojawiła się krew. Tak samo w okolicach nosa. Nabierał rumieńców. Kiedy Agata pytała mnie czy boli, to ja mówiłam zgodnie z prawdą: — Nie. Lisy nie mogą bardziej już boleć. Ramię spuchło mi tak, że wyglądałam jakbym spędziła ostatnie miesiące na siłowni.

Wyszłam z ręka owiniętą folią na przystanek. Czekałam na ostatni bus. Pamiętam, że oprócz mnie do Olsztyna z Dobrego Miasta, jechała jeszcze kobieta po menopauzie i chłopiec z mutacją. Napompowane chmury powoli eksplodowały wyładowaniami. Udało mi się ominąć deszcze. Przeszło bokiem. W aptece kupiłam alantan, żeby natrzeć lisa. Całą nocy błyskało nad Olsztynem. Sierpień nie zawsze jest taki jasny. 

Wychowałam się, jak wiesz, na wsi. Moi rodzice są rolnikami, co czasami niektórzy lubią mi wypominać. Mam też starszego brata i młodszą siostrę. Asia wyjechała studiować do Gdańska logistykę i tak już została na Pomorzu. Widujemy się rzadko, bo rodzice nie lubią jej faceta. Paweł ma z nią trzyletnią córkę. Paulę. Ma też czternastoletniego syna z poprzedniego małżeństwa. Poznali się w pracy. Tomek, mój starszy brat mieszka w Londynie. Wyjechał przed akcesją i tak został. Jest jakimś menadżerem w magazynie. Kiedy byłam u niego, to na Wimbledonie widziałem nocami lisy grzebiące w śmietnikach. W nocy, kiedy wracałam z pubów. Byłam strasznie zdziwiona. Lisy kojarzyły mi się z przypadkowymi spotkaniami w dzieciństwie i zagryzionymi kurami. Ze śmiercią. Nie z ogromna metropolią. Stolicą wolnego świata. Lisy skradały się do gospodarstw. I czasami widywałam je nad rzeką. Chodziliśmy tam z Martą rzucać kamieniami do wody. Kiedy moja koleżanka poszła wysikać się w krzaki, zauważyłam jednego jakieś kilkanaście metrów ode mnie. Obserwował mnie, a ja byłam sparaliżowana. Wszyscy mi mówili, że to bardzo przebiegłe zwierzęta, skupione na skutecznym zabijaniu. Był początek lipca i początek lat dziewięćdziesiątych. Moje pierwsze szkolne wakacje. Kiedy usłyszał moją koleżankę gramolącą się zza krzaków, on uciekł. W domu miałam dwa psy. Reksa i Burka. Reks był starym wilczurem i mieszkał w budzie przy garażach. Wydaje mi się, że miał więcej lat niż ja. Rodzice wypuszczali go nocą, żeby biegał po posesji i jej pilnował. Burek był małym mieszańcem i spał z nami w domu. Dokarmialiśmy też koty. Kilka regularnie przychodziło pod nasz dom.

W tym pierwszym sierpniu szkolnych wakacji znalazłam rano martwego lisa. Nie wiem, czy to był ten sam, którego spotkałam wtedy nad rzeką. Przy naszym płocie. Jakby uciekał. Zawołałam rodziców. Przyszli i kazali mi wejść do domu, ale najpierw przypięli burka do budy. Razem z Reksem. Zadzwonili po jakieś służby. Teraz domyślam się, że weterynaryjne, a może jakiś Sanepid. Zabrali rude truchło ze sobą. Słyszałam ujadające psy, kiedy odjeżdżał obcy mężczyzna z martwym lisem zapakowanym do samochodu.

Wiesz ten lis na mojej ręce, ma powód. Jak wszystko, nie mogę tego wytłumaczyć dokładnie, bo nie jesteś mną. Kiedy go robiłam w ten duszny sierpniowy dzień w Dobrym Mieście, to nie wiedziałam dlaczego. Ciekawe z ilu składa się nakłuć. Ile razy maszynka przebiła moją skórę i wpuściła czarny tusz pod. Nie wiem. Kiedy pytasz, to ja mogę jedynie odpowiedzieć sierpniowym porankiem.

Parę dni później okazało się, że lis był chory na wściekliznę. Przyjechali do nas na wieś smutni panowie i zabrali wszystkie okoliczne zwierzęta. Reksa, Burka i psy należące do sąsiadów. Wszystkie, które biegały swobodnie po posesjach pilnując ich przed zapijaczonymi sąsiadami. Nikt tych zwierząt nie badał. Wszystkie zostały uśpione i zutylizowane. Płakałam do końca wakacji. Przez dwa tygodnie nie rozmawiałam z rodzicami, bo szczerze ich nienawidziłam wtedy. Do lisa nie miałam pretensji, bo to nie jego wina, że zdechł.

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry