Wyszukiwanie

:

Treść strony

Teksty literackie

Krzysztof Knysak

Złe dziewczynki (fragment szósty)

Autor tekstu: Krzysztof Knysak
29.06.2015

Rozpracowywana przeze mnie Femme Fatale lubi na facebooku tylko jeden tutejszy lokal o nazwie „Ekrikolor”. Wiem, że Arek bywa w Ekrikolorze, dlatego wreszcie spotykamy się po rozsądnej przerwie i idziemy na piwo.

W środku gęsto od ludzi i dymu, przestrzeń wygląda jak miniatura sali balowej w Titanicu, ale mogę się mylić, bo oglądałem Titanic wyrywkowo, skupiając się głównie na końcówce. Bar jest tak obsadzony, że ciężko złożyć zamówienie. Na parkiecie mieszanina modnych laleczek, początkujących artystek i brodatych podróżników w czapkach, których nigdy nie zdejmują. Arkowi udaje się zamówić piwo, idziemy na antresolę.

 - Jak ci idzie? – pyta.

 - Jak zawsze. Poza tym Grzechotka Iluminacja pojawi się tu dopiero w marcu.

 - Grzechotka Iluminacja?

 - Tak. Tak się nazywa na fejsie.

Arek śmieje się i patrzy na mnie z wyższością.

 - Widziałeś już jej zdjęcia?

 - Tylko usta i podbródek. I pasmo platynowych włosów.

 - Czyli pewnie jest pasztetem.

 - Też tak pomyślałem, ale naiwnie wierzę, że to bogini seksu.

 - Skoro już o boginiach mowa, to Ewelina kazała cię pozdrowić.

 - Dziękuję. Nadal ze sobą jesteście?

 - Jesteśmy, to za dużo powiedziane. W pewnym wieku nie wypada już tak mówić. Żyję w jeszcze bardziej brutalnym świecie, niż ty, Wiktor. Jak ktoś da jej lepszą ofertę, to zniknę dla niej z miejsca i bez sentymentów.

 

Po chwili zatacza się na nas niezła panienka i podaje mu rękę, mnie oczywiście ignorując.

 - Wróżbita Arkadiusz!

 - A jakże! Nie sądziłem, że młodzież też mnie ogląda.

 - Jaka tam młodzież – mówi dziewczyna i dosiada się. – Ja już prawie studia kończę.

Ma spódnicę, gorset i mocno ściśnięty dekolt, składający się z cytrusowych piersi. Ich skóra jest tak gładka, że odbija światło ze zdwojoną siłą. Wąskie usta bawią się słomką, jakby grały w ponga. Ramiona świadczą o tym, że nasza koleżanka nigdy nie miała problemów z nadwagą. Oczy pijane i głos z lekka tępy.

 - Co takiego studiujesz? – pyta Arek, w czym mnie wyręcza, bo nie dość, że mnie nie dostrzegła, to gorzej by tylko było, gdybym zadał tak głupie pytanie na wstępie.

 - Akademia sztuk pięknych.

 - Edukacja artystyczna? – pytam wreszcie.

 - Brawo! Zgadłeś! Gratuluję!

Podaje mi rękę i mówi, że zwą ją Bianka.

Bianka spogląda mi w oczy tak samo, jak Arkowi. Jest to spojrzenie ponad podziałami. Można brać całymi garściami. Takie rzeczy wyczuwam od razu.

 - A ty co robisz, Wiktor, w życiu swoim?

 - Jestem specjalistą w pewnej sekretnej dziedzinie.

 - Niesamowite! Jaka dziedzina?

 - Sekretna dziedzina, jak już mówiłem.

 - Powiedz mi, co to za sekrety.

Bianka uśmiecha się i przybliża do mnie.

 - Arek wie dużo więcej o sekretach każdego z nas – odpalam drętwo.

Wchodzą w konwersację, a ja idę do ubikacji. To błąd. Nie tyle pójście do ubikacji, co zostawienie ich samych. Arek ją omami i nie zostanie nic dla mnie. Jest wysokie prawdopodobieństwo, że Bianka znała drugiego człowieka na liście samobójców – Wojtka Kalmara, skoro studiowali ten sam kierunek. Co więcej, jeśli nie mylę się co do osądu cnotliwości tej kobiety, bardzo możliwe, że w swoim krótkim życiu Wojtek Kalmar miał okazję ją zaliczyć. A jeśli tak, to ja, zaliczywszy Biankę, mogę dotrzeć do wspomnień seksualnych związanych z Wojtkiem. Innymi słowy, po nitce do kłębka, wejdę w tę samą strefę wymiany płynów, w której uczestniczy Grzechotka Iluminacja.

Lubię swoją pracę. Lubię to miejsce. Akcja się nakręca. Didżej wyciska z parkietu ósme poty, szklanki od Sasa do lasa, a ja próbuję docisnąć się do baru, by zamówić następną kolejkę.

Czekam dziesięć minut, aż jedna z barmanek łaskawie na mnie spojrzy. Proszę o dwa piwa, w międzyczasie gaszę papierosa, nie gasząc go dokładnie, a raczej wrzucając do daleko stojącej popielniczki.

 - Zgaś to – sugeruje mi facet, o którego niechcący się otarłem, by pozbyć się peta.

 - Za daleko było, przepraszam.

Więc jeszcze bardziej się nachylam, grzebię w stercie petów i gaszę swojego. Co za sztywniacy.

Gdy wracam na antresolę, z Arkiem siedzą już trzy dziewczęta. Blond dredziara oraz grubsza, łysa. Arek nimi włada. Siadam obok Bianki i zagaduję.

 - Kiedyś malowałem, ale za późno się za to zabrałem.

 - Co ty, nigdy nie jest za późno. Jesteś artystą?

 - Nie.

 - No trudno. Ale to i dobrze. Powiedz mi, bo może wiesz, dlaczego jest taki wielki hejt na artystki?

 - Jak to, hejt na artystki?

 - Po prostu wydaje mi się, że ludzie nie lubią artystów i artystek, że im zazdroszczą.

 - Ale czego tu zazdrościć?

 - No właśnie nie rozumiem.

 - Rzucacie się w oczy, bo macie wielkie teczki, a każdy chciałby mieć coś, co można schować do wielkiej teczki. Masz rację, na pewno chodzi jedynie o zazdrość.

 - Ja to nie potrafię zazdrościć ludziom. Niech sobie robią, co chcą. Ja uważam, że jestem na tyle dobra, na ile mogę, a reszta to powinna zająć się sobą. Zazdroszczą i tyle.

 - Już to ustaliliśmy. Skręcić ci papierosa?

 - Jasne!

 

W ciągu kolejnych kwadransów mówię Biance o swoich ulubionych malarzach, z których zna połowę. Ona woli komiksy i w tym kierunku planuje rozwój. Jej pracą dyplomową będzie komiks o kotach, które produkują karmę dla ludzi. Chwalę pomysł, pytając z obawą, czy sama posiada kota. Niestety posiada. Lubi jeździć do Pragi i czeka na koniec zimy, by wreszcie zaczęły się pikniki nad rzeką. Podobno dużo się wtedy dzieje.

 - Miłość mnie męczy – oznajmia i prostuje się, wypinając przy okazji biust. – Miłość jest dla mnie czymś takim, jakby nie do końca aktualnym. Kto czyta te rzeczy, w których pisano o miłości? Nam się wydaje, że miłość jest ważna, ale ja kochałam kilka razy i nic mi to wielkiego nie dało. Jestem chyba zbyt prawdziwa, aby móc żyć w związku. Wolę mieć kochanków.

 - Jasna sprawa. A czytasz książki?

 - Kocham, po prostu kocham Wilka Stepowego. Wilk Stepowy na pewno zrobił na mnie wrażenie. Poza tym, to książki wydają mi się zbyt statyczne. Nadal nie wiem, czy dyplom zrobić z komiksu, czy z animacji. Super się zarabia, jak się zna na komputerach.

 - Umiesz rysować?

 - No, a jakże! Ale nie lubię. To też jest statyczne, jak miłość. Ciągle się skupiasz, a potem i tak nikogo to nie jara. Ludzie nie rozumieją, że to nie o to chodzi. Czemu jest taki wielki hejt na artystów, a na artystki szczególnie. Jak jestem artystką, to od razu myślą, że albo zbyt zajebista, albo zbyt głupia.

 - Ty na pewno nie masz z takimi ocenami problemu.

 - Jasne, kto by się przejmował. Nawet nie chce mi się o tym gadać. A ty co robisz?

 - Jak już mówiłem, jestem specjalistą, ale nie mogę podać szczegółów.

 - No weź, powiedz, ja też ci powiem o swoich szczegółach.

 - Mogę później pokazać ci, o co chodzi. Nie będziesz żałowała.

 - Dobra.

Wygląda, jakby wiedziała, co mniej więcej mam na myśli.

 

Po czwartej kolejce wychodzimy we dwoje. Przez całą drogę Bianka sądzi, że zaraz będzie jej przystanek, ale odpowiadam jej, by nie była taka kokieteryjna. Niech będzie bardziej pewna siebie. Niech niczego się nie wstydzi, bo wstyd połączony jest z zazdrością, a taka kobieta, jak ona, nie musi czuć zazdrości. Powracam do jej pomysłu z kotami, które produkują karmę dla ludzi. Mówię, że wyczuwam w niej talent. Dziękuję za wspaniały wieczór. Sugeruję, że nie warto go przerywać. W ten sposób omijamy jej przystanek. Proponuję klasyczną herbatę. Boli ją brzuch, więc chętnie skorzysta.

 

 - Pokój niczego sobie – mówi. – Ale widać, że nie masz dziewczyny.

 - Dlaczego?

 - Żadnych ozdób, w ogóle nieestetycznie, a poza tym śmieci, same śmieci.

 - Przepraszam, ale nie sugeruję się społecznymi wymogami, to mój rewir i moje pole do ekspresji.

Ciągle pochichuje i przytakuje. Pokazuję jej fajne książki, potem wracam z herbatą, a ona już leży na łóżku i nogami opiera się o ścianę.

 - Herbata długo stygnie, a my nie lubimy czekać, prawda?

 - Prawda – odpowiada. – Co z tego, skoro ja czekam i czekam, aż mi pokażesz swoją tajemniczą specjalizację.

Siadam obok niej i dotykam stóp. Pozwalam nogom spokojnie osunąć się na łóżko, a potem sam osuwam się na Biankę. Całujemy się, jak dzikie kuny, które cudem umknęły kłusownikom. Jest niebezpiecznie smaczna, ale wciąż pamiętam, że spotkanie z jej śliną nie może być żadnym zaszczytem w tym mieście. Następnie przekonuję się, że ten gorset można rozpiąć zamkiem z boku, przez co nabieram impetu i po kilku szarpnięciach oraz szelestach jesteśmy nadzy.

Bianka na pewno myje się regularnie, ale musiała dzisiaj mocno wyhasać się w tańcu, ponieważ czuję ją zbyt dobrze, gdy wkładam język między mięciutkie, wygolone płatki. Lubię swoją pracę. Nasze dłonie splatają się, a długie nogi artystki lekko ściskają mi głowę. Po dwóch minutach, w trakcie których szczerze się staram, Bianka ulega pierwszym niekontrolowanym drgawkom.

 - Jesteś prawdziwym specjalistą.

Pociąga mnie za włosy, czyli kończymy już ten kuglarski popis przed królową. Czas na poważne manewry.

 - Masz jakieś… uzbrojenie? – pyta.

Znajduję porzucone spodnie i wyciągam z nich swoje ulubione, czarne prezerwatywy. Nakładam jedną i wracam do obowiązków.

Biance faktycznie musiało się podobać, bo wbijam się w nią łatwiej, niż sztylet w Cezara. Jednak w pewnym momencie minimalizuję tempo, by bardziej się skupić na celu. Jeszcze nigdy nie robiłem tego tylko dla wizji, jakie zaraz powinny do mnie spłynąć. Bianka jest już prawie gotowa, by przekazać mi swoje tajemnice.

Staram się nie patrzeć na jej piersi, ani ich nie dotykać, by nie skończyć przed nią, ponieważ te piersi naprawdę ustalają zasady. Idealnie zarysowane krągłości i jędrność, która nie zatraca się nawet przy najmocniejszych pchnięciach. Takie piersi można by reklamować w telewizji. Są dobrem całej ludzkości. Nie uwierzę w żadnego boga, który zakazałby ich widoku.

 - O kurwa – krzyczy Bianka.

Staram się wyciszyć myśli. Zamykam oczy. Iza gotuje zupę, zaś Bianka leży w niebieskiej pościeli i obejmuje dredziarza z kolczykiem w wardze. Potem wraz z platynową blondynką ocierają się pośladkami, coś fallicznego zwisa z sufitu, spijają cieknący sok, mieszają się ich języki, brunet ma zagubiony wzrok ale pcha w Biankę z całych sił, ściskając jej piersi, zaś w tle, na ścianie, jest kopia obrazu Egona Schiele, panienka wypinająca tyłek, Iza się ze mną kochająca i oranżada w ostatni dzień lata.

 - O mój boże – wzdycha. – Podasz mi herbatę?

Podaję, a potem owijam ręcznik wokół pasa, by było bardziej filmowo, i idę do łazienki, zapisać wszystkie zapamiętane obrazy w komórce. Nad ranem zamówimy pizzę. Już nigdy nie złożę cv w żadnej korporacji.

 

Fragment niniejszy pochodzi z nieopublikowanej jeszcze powieści „Złe dziewczynki” autorstwa Krzysztofa Knysaka. W następnych numerach „Menażerii” przeczytać będzie można kolejne, udostępnione przez autora, fragmenty utworu.

Zapraszamy do lektury – Redakcja Działu Literackiego „Menażerii”.

 

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry