Wyszukiwanie

:

Treść strony

Teksty literackie

ZŁE DZIEWCZYNKI (FRAGMENT TRZECI)

Autor tekstu: Krzysztof Knysak
31.01.2015

Nie, wcale nie jestem zawiedziony. Rozumiem, że może zaistnieć tak wiele spraw, przez które odebranie zaproszonego człowieka z dworca zostaje zepchnięte na dalszy plan. Jasne, w żaden sposób nie mogę się gniewać. Szczególnie, gdy mój gospodarz nie odbiera telefonów, na dworcu jest zimno i nie wiem dokąd się udać.

Przecież nie może dojść do takiej katastrofy, że mój ostatni przyjaciel opuści mnie w kompletnie obcym mieście i cała akcja okaże się mistyfikacją. Za co, za co, za co? Nikomu nic nie zrobiłem. Nawet jak intensywniej się nad tym zastanowię, dochodzę do wniosku, że sumienie mam niemal całkowicie czyste. Po co miałby mnie ktoś tak zwodzić, wpuszczać – za przeproszeniem – w maliny, podać ostatniej nadziei brzytwę.

Dobrze, że plecak lekki, ale i tak pozostaje wielki, przez co tracę cały splendor, duszę się swoim ciałem, nie mam jak spocząć i zapalić papierosa. Idę ulicami, samochody szumią tak, jak wszędzie, ale ten szum wzbiera, przegania mnie, zawsze tak się czuję, jak wyląduję daleko od siebie. Chwilowo muszę znaleźć pozycję, z której swobodnie poprowadzę ostrzał, w której po prostu przetrwam. I pewnie przyjdzie mi teraz bulić za hostel. Arek powinien stawiać mi piwo przez tydzień.

Ulice szerokie, stare i trochę zadymione na czarno, przechodnie ładni i w miarę nieugięci, w sensie – nie zgarbieni tak, jak to w zwyczaju garbić się mają. Więc nie wiem, gdzie ostatecznie wylądowałem. Po sklepach można wnosić, że nic się nie zmieniło, ale panienki jakieś takie, jakby szybciej dojrzałe, nieźle ubrane, panowie też zwracają na siebie uwagę. Próbuję dla relaksu liczyć piękne dziewczęta. Przy siódmej zaczynam się gubić. Nie wiem czy podliczyć jedną, czy nie. Z tyłu karnawał, z przodu ostatki. Więc dodaję ją jako połówkę. Potem pojawia się taka, że prawie jak półtora, aż idę za nią boczną uliczką, by trochę dłużej pooglądać. I z tego wszystkiego nie wiem, gdzie się znalazłem. Mniej więcej centrum miasta. Sięgnąłbym mapę, ale nie wpadłem na to, by ją kupić. Zresztą, po co mi mapa, skoro nie znam miejsca swojego przeznaczenia. Nagle odzywa się telefon. Ten oszust to ma wyczucie.

– Cześć, sorry, nie mogłem, naprawdę, coś ważnego miałem, piekielnie cię przepraszam, poradziłeś sobie?

– Ta – odpowiadam mało entuzjastycznie, by nie pomyślał, że rozejdzie się po kościach.

– Idź z dworca przed siebie, najlepiej traf do jakiegoś całodobowego bistro.

I rozłącza się nagle. Pozostaje mi pytać ludzi, gdzie jest jakieś całodobowe bistro, ale taka opcja to nawet dobre rozwiązanie, bo przynajmniej się trochę rozkręcę, jako nowy, tymczasowy mieszkaniec.

Pierwszy lepszy starzec bez problemu wskazuje mi drogę i uśmiecha się, jakby był to dla niego zaszczyt. Starsi ludzie lubią być pytani o drogę. Idę we wskazanym przez pana kierunku, po drodze widzę nowy świat, który istniał beze mnie i miał się z tym dobrze. To jak wywrócić się za dziecka na rowerku i potrzeć o asfalt kolanem, poczuć ziemię na własnej skórze; zorientować się nagle ile sub-światów jest na tym świecie, ile milionów ludzi nie potrzebuje choćby moich ubrań na szmaty, by żyć wyśmienicie, mieć swoje orgazmy, poezje, samochody, programy i plany. Całe dzikie miasta, do których można dojść w prostej linii, kotłują się w sobie od wieków. Dojrzewają w nich dziewczęta, włosy łonowe przebijają się przez ich nietkniętą słońcem skórę, potem dziewczęta zaczynają mieć zainteresowania, zakochują się, robią to wszystko zupełnie za moimi plecami, umieją malować, pisać, tańczyć lub liczyć silnię, mają pierwsze zgony na imprezach i wakacje w dalekich krajach. Wokół nich kręcą się dziesiątki samców, a wielu miałoby mi coś do powiedzenia, zaprzyjaźnienia się ofertę mogliby złożyć całkiem ciekawą. Ale oni wszyscy żyli beze mnie, ja żyłem bez kolejnych dodatkowych młodości. Jesteśmy zwykłymi roślinami i pijemy sok tylko z tej ziemi, na którą padło nasze nasienie.

Docieram wreszcie do odpowiedniego miejsca i to w samą porę, ponieważ barki już mnie pieką, w gardle suszy, zimno na twarzy, palić się chce. Wchodzę do ciemnej izdebki, muzyka z radia, ale niezgorsza, kwadratowe stoliki ustawione w krótkie rzędy, z lewa trzy dziewczyny piją coś przez słomkę, z prawa dwóch panów najwidoczniej prowadzi biznesy, mają marynarki oraz kawy. Czym prędzej zamawiam u pani whisky i wszystko ze mnie schodzi. Całe napięcie precz, jeszcze przed zanurzeniem ust. Nawet nie jestem wściekły na Arka. Niemalże podziękowałbym, że zostawił mnie, abym mógł się poszwendać, pomyśleć i doświadczyć otoczenia. Co my byśmy robili sami, gdyby nie to życie wewnętrzne?

Kostki lodu w szkockiej pękają z miłym dźwiękiem, płyn rozrzedza się, staje słodszy. Muskam butem plecak, który waruje obok wiernie. Patrzę na świecące reklamy piw, wódek, na obrazy porozwieszane w całym bistro, nie żadne znane reprodukcje, tylko szczere, normalne malowidła, co prawda momentami kiczowate, ale niektórych autorów chętnie bym poznał. Palić oczywiście nie można.

Ktoś wchodzi do baru i szybko w tym kimś rozpoznaję Arka.

Ściął włosy, ma garnitur pod płaszczem i skórzaną torbę na ramieniu. Teraz to już poważny człowiek. Widzi mnie i uśmiecha się, jakby jednak trochę tęsknił. Podaje rękę, mocno jak zwykle.

– Wreszcie jesteś, gagatku – mówię.

– Wreszcie ty jesteś, gnoju – mówi.

 

Siedzimy sobie ze szklaneczkami i pleciemy po swojemu. Potem Arek poważnieje, prostuje plecy, odchrząkuje.

– Więc mówisz, że twoja ostatnia wizja się sprawdziła?

– Jaka wizja?

– W trakcie penetracji, wgląd w umysł, wspomnienia i tak dalej…

– No tak. Ta akurat się sprawdziła.

– Opowiadałeś mi kilka razy o tej kwestii. To znaczy o telepatii seksualnej. Nie wiem czemu od razu ci uwierzyłem.

– Jesteś wyjątkiem.

– Bo w ogóle chyba poważny z ciebie facet i nigdy mnie nie wkręcałeś.

– Nie mam na to wystarczającej inteligencji, żeby wkręcać dłużej niż trzydzieści sekund.

– Oj, nie przesadzaj. Po prostu tak naprawdę jesteś poczciwym człowiekiem.

Ujęło mnie to stwierdzenie.

Śmiejemy się, bo zrobiło się zbyt słodko. Każdy bierze po solidnym łyku. Wreszcie jest ten moment, gdy Arek staje się poważny na serio.

– Mam znajomego. Jakby to powiedzieć. Po prostu policjanta. Jeździ do trupów. Trochę zakręcona postać. Spotkamy się z nim w przeciągu tygodnia. Objaśni ci szczegóły.

– Ale jakie szczegóły? Nie chcę mieć kontaktu z żadnymi trupami. Nigdy takiego nie widziałem i wolę, aby pozostało tak jak najdłużej.

– Spokojnie, nie powinieneś w najbliższym czasie zobaczyć trupa. Te trupy, o które chodzi, już zostały pochowane. Czeka cię spotkanie z kimś żywym. Cholernie żywym, z tego co mi wiadomo.

– Po kolei. Skąd ty miałbyś znać policjanta? I po drugie: co mam do trupów ja i co ma do tego moja seksualna telepatia?

– Jestem wróżbitą. Poznaję bardzo różnych ludzi, jak dziwka. Niektórzy potrafią się ode mnie uzależnić. Bardzo mi ufają. Wiesz, poza telewizją dorabiam sobie prywatnie… No co? Lepiej czasem wykorzystać czyjąś wiarę niż starać się ją za wszelką cenę obalić. Ważne, że płacą. A jak stać ich na takie bzdury, jak wróżby, to nie mam wyrzutów sumienia. Odwalam swoją robotę rzetelnie, znam się na tym wszystkim, zresztą jestem lepszy od nawiedzonych emerytek ogłaszających się w pisemkach dla gospodyń wiejskich, właśnie dlatego, że różni mnie od tamtych tarocistek zdrowy rozsądek. Nie myślałeś kiedyś o takiej pracy?

– Rzadko myślę o pracy.

– A powinieneś. Na tym świecie nie ma zbyt wiele do roboty dla takich, jak my.

– To prawda, Arek.

– Dlatego: znajdź sobie pracę. Zresztą znalazłeś. O ile się zgodzisz.

– Zgodzę się, jeśli pójdziesz ze mną na fajkę i wytłumaczysz, jaka moja w tym wszystkim rola.

Idziemy przed siebie, kończymy plac z kościołem i wchodzimy w małą uliczkę, Arek opowiada jakieś hece z planu telewizyjnego, jakby uparcie czekał na lepszą scenerię do przedstawienia mi intrygi. Wreszcie dochodzimy do rzeki. Idziemy leniwym krokiem wzdłuż balustrady. Po drugiej stronie budynki, każdy z innej epoki, w zgodzie na grzędzie siedzą i marzną. Z drzew zlatują liście, rodzice wloką się z tornistrami za swoimi dziećmi, które zbierają ostatnie kasztany tego sezonu. Odpalamy papierosy. Jest zimno. Niedługo będzie zmierzch. Lampy już są włączone i odbijają się w rzece, wyciągają te wielkie budowle z cienia, światło ładnie kładzie się po fasadach. Kilku szaleńców uprawia jogging. Samochody rozwożą pracowników do domów.

– Więc po kolei – zaczyna Arek. – Czasem przyjmuję klientów indywidualnie. Z reguły są to ludzie z poważniejszymi problemami lub wymyślający je sobie, bogacze, klasa średnia, świry większe i mniejsze. Po prostu ludzie. Raz przyszedł do mnie facet wyglądający na zakłopotanego, mocno rozkojarzonego. Rozglądał się, mówił szeptem. Typowy koleś, który myśli, że wie o tajnych machinacjach kierujących światem. Poprosił mnie o ogólną wróżbę. Wyczekiwał każdego słowa, śledził moje ruchy, był bardzo uważny. Nie wyszło mu nic konkretnego. Wypił herbatę, zapłacił i poszedł. Po tygodniu znowu ten sam typ. Tak samo przejęty. Zanim zdążyłem rozłożyć karty, zaczął mi się zwierzać. Że jest z policji. Kryminalistyka. Jeździ na miejsca śmierci. Zajmuje się trupami. Opowiadał mi różne historie, wiesz jak to jest, człowiek nie myśli o takich widokach na co dzień. I potem wreszcie powiedział, że bardzo intryguje go jedna sprawa.

– Zaczyna się robić ciekawie – zauważam. – I zimno.

– Tutaj toczy się normalne życie, takie jak wszędzie. Czasem facet zabije konkubinę, czasem znajdą gdzieś niemowlę, zdarzają się topielcy i wisielcy. Właśnie o tych ostatnich mowa. Nasz policjant ma kompletnego fioła na punkcie samobójstw. W ciągu ostatnich trzech miesięcy doszło do dwóch takich sytuacji. Jeden koleś po trzydziestce, drugi miał dwadzieścia parę. Byli z różnych środowisk, pierwszy wisielec to jakiś prawnik, a drugi niby artysta, nałykał się tabletek. Ale coś ich łączyło, według naszego policjanta. Łączyło ich coś, co pojawiło się również przy okazji samobójstwa sprzed półtora roku, kiedy wyłowiono z rzeki ciało pewnego animatora kultury, jak to dzisiaj się nazywa. Ja pamiętam tę historię, bo ten właśnie Grzegorz był bardzo popularny w mieście, dla niektórych kultowy. Miał żonę i małego syna. Też po trzydziestce, jak wisielec, ale z zupełnie innego środowiska, bliżej mu do tego od tabletek, gówniarza z ASP. No nie ważne. W każdym razie Grzegorz miał świetne życie, ale wypłynął na brzeg i nagle afera. Wiesz, z topielcami w miastach postawionych nad rzeką jest problem. Nigdy nie wiadomo, czy ktoś chciał, czy nie chciał wpaść do nurtu. Z Grzegorzem też nie było wiadomo, a że postać czczona i znana, to pomyśleli, że wpadł przypadkiem. Różni świadkowie mówili różne rzeczy, jak to zwykle bywa. Odkryto, że Grzegorz miał romans, co od razu nadało wieloznaczności jego życiu. Miał romans i to dość intensywny. Nie wiedział co począć. Dużo też hulał z używkami. Nie wiadomo, może i się zabił. Tak przynajmniej uważa nasz policjant. Problem tkwi w tym, że w telefonie Grzegorza oczywiście był numer do kochanki, jak też dziesiątki połączeń wykonanych przed śmiercią. Ten sam numer znaleziono u ostatnich samobójców. Dla mnie to jeszcze nic by nie znaczyło, ale u policjanta jest trochę inaczej. Postanowił, że rozszyfruje sprawę. Uważa, że wiele rzeczy zgadza się z pomysłem, jakoby jedna kobieta doprowadziła, a może nawet przyłożyła rękę do śmierci trzech mężczyzn. Gdy mi opowiedział całą historię, to padły od niego mniej więcej takie słowa: „ile bym dał, żeby tak zajrzeć w umysł tej kobiety”. Wtedy pomyślałem o tobie, Wiktor.

– Kurwa, nie wiem co powiedzieć, Arek.

– Spokojnie. Facet wysłuchał mnie potem, że znam kogoś, kto tak potrafi, ale tylko w dziedzinie seksu. Odparł, że to znakomicie. Gdy to usłyszał, wpadł w kompletny entuzjazm. Widziałem po jego twarzy, jak kilka myśli naraz połączyło mu się w jedną. Coś mu się wtedy zaczęło zgadzać, z tym seksem, z tą kobietą, tymi samobójstwami. Wiedziałem, że od razu mi uwierzy. Powiedział, że czeka go ogromny awans, o ile sprowadzę cię tutaj. Chce wypłacać ci pensję tak długo, aż rozwiążesz sprawę.

– Ale co ja mam niby rozwiązać?

– Musisz wydobyć z tej kobiety jej wspomnienia erotyczne.

– No co ty gadasz. Jeśli ona ich zabija, to chcesz, by zabiła mnie?

– Bez przesady. Policjant jest trochę szalony. To wszystko łączy się na razie tylko w jego głowie. Wiem, że jesteś silny, nadajesz się do tego, by przespać się z kobietą i nie zakochać się w niej.

– Skąd w ogóle pewność, że ona na mnie poleci!?

– Dasz radę. Poza tym zawsze możesz zmyślać. Mówię ci, to świr, wystarczy mu coś poopowiadać. A kasa będzie twoja. Powiesz mu, co widziałeś w trakcie kontaktu z laską, a pewnie jest niezła, więc podwójnie skorzystasz. Wymyślisz taką historię, która go uspokoi i jednocześnie unieważni śledztwo, bo tak chyba byłoby najłatwiej, zarówno dla nas, dla dziewczyny i dla niego.

– Zaraz, zaraz. Ty wcale nie wierzysz, że posiadam dar seksualnej telepatii. Ściągnąłeś mnie tutaj, żebym żerował na naiwności jakiegoś wariata. Chcesz bym dostał kasę bo ci mnie szkoda, ale wiesz, że tak naprawdę nic nie potrafię, no bo niby jak można umieć odczytać kobiece wspomnienia w trakcie orgazmu. A sam wróżysz, kurwa, z gwiazd, z kart i dymu kadzidełek za dwa pięćdziesiąt!

– Wiktor, błagam cię. Kto słuchał o twoich snach, pomysłach, marzeniach, kto bronił cię przed wpierdolem, kto wyciągał cię z barów w odpowiednich momentach, kto rzucił swoją dziewczynę, bo tak mu poradziłeś w chwili zwątpienia i od razu cię posłuchał, kto…?

– Zawsze bym doradził rozstanie, to żadna sztuka.

– Nie wiem, czemu tak cię drażni, że ktoś może ci nie wierzyć. Ja wierzę w potęgę intuicji. I nie mam żadnych bliskich osób poza tobą. Jesteś dla mnie symbolem naszej dawnej wolności i szczęścia. Prędzej oszukałbym własną kobietę, niż ciebie. Bo jesteś moim przyjacielem. Jasne?

– Powiedzmy.

– Nie, nie powiedzmy. Tak ma być! Dosyć już tego patosu. Chodźmy do mnie, napijemy się, porozmawiamy. I tak nie masz innego noclegu.

Dupek ma rację. Uwielbiam go.

 

Fragment niniejszy pochodzi z nieopublikowanej jeszcze powieści „Złe dziewczynki” autorstwa Krzysztofa Knysaka. W następnych numerach „Menażerii” przeczytać będzie można kolejne, udostępnione przez autora, fragmenty utworu.

Zapraszamy do lektury – Redakcja Działu Literackiego „Menażerii”.

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry