Wyszukiwanie

:

Treść strony

Teksty literackie

Wiersze

Autor tekstu: Tomasz Kościkiewicz
Ilustracja: Tomasz Kościkiewicz
03.01.2020

Rothko No.: 2

 

(seledynowy, żółty)

 

Wyobraź sobie zielonoustego kobolda, albo

Seledynowo żółtą karetkę pędzącą autostradą.

 

Lęk przenikający białe ściany, fragmenty rozmów,

Zdekomponowany czas, miasto w półmroku.

 

Przeskoki światła, ostatnia kartka książki,

w książce zakładka z folii po siatce pomarańczy.

 

Świat układa się nieregularne figury, pocięte grubymi

Kreskami murków z polnych kamieni. Ciągną się aż do oceanu.

Widok ze wzgórza w nim ginie.

 

Zeszłego lata na plaży, gapiliśmy się na rozgwiazdy i sardele wyrzucone na brzeg.

Obydwoje zafascynowani tym widokiem,

staliśmy się znowu dziećmi.

 

Orzeźwiająca bryza, kosmyki włosów poruszane wiatrem.

Chrzęst piasku, przeskoki światła, refleksy w nieckach.

Odpływ odkrył plażę, drobne skałki i wodorosty.

 

Chcę pamiętać chrzęst piasku, plusk wody,

kiedy wygłupialiśmy się robiąc zdjęcia na plaży.

 

Zagłuszyć syrenę, rozbić sterylną biel, rozproszyć

choćbym miał wysysać życie ze starych zdjęć.

 

 

Rotho No.: 3

 

(zielony, czerwony, niebieski)

 

przyjmijmy, że dzisiaj już nie będzie padać,

możemy sobie wyobrazić, że za chwilę pojawi się

słońce, pójdziemy przed siebie, pod górę

zjemy pomarańczę na ławce

 

pojawi się taka możliwość, jestem o tym

przekonany, zaraźliwy śmiech rozwinie się

nad miastem, przytłumi jego ostre światła

trzymaj mnie za rękę, bo chyba tracę wzrok

 

kiedy wchodzimy między stare buki jestem

spokojny, niebo ze stalowego zmienia się w błękitne,

za chwilę dojdziemy do ławki,

poczujemy pod plecami jej metalowe oparcie

 

na razie twarda ścieżka prowadzi nas wśród

świeżo skoszonych połaci trawy, zatopione kamyki

dają wyobrażenie spaceru po mlecznej drodze

 

kroki nie dotrzymują towarzystwa pulsowi,

ptaki nerwowo przypominają o przeszłości,

łącząc ją z teraźniejszością

 

każde z nas mruczy pod nosem własną piosenkę,

chciałbym żeby to był poranek, ale niestety zbliża się zmierzch

pachnie po deszczu, a ostatnie krople bezgłośnie spadają na trawnik

 

jeszcze, po tylu latach ten zapach jest obcy.

 

 

Rothko No.: 4

 

(pomarańczowy, żółty)

 

nie chcesz, żebym się do ciebie przytulał

szczególnie latem, bo za mocno grzeję

 

jesteś dobry na zimę albo jesień,

latem lepiej trzymaj się ode mnie z daleka

 

to lato było wyjątkowe, od lat nie chodziłem w maju,

czerwcu, lipcu czy sierpniu w krótkich spodenkach

 

mówisz, nie zbliżaj się do mnie

twój splot słoneczny emituje zbyt wiele ciepła,

którego nie jestem w stanie przyjąć

 

zostaw mi tylko sen, rozgwiazdę na plaży

czekającą z utęsknieniem na poranny przypływ

czy mamy jeszcze coś takiego jak wiara

 

Cisza w ogrodzie, feniks rozkładający skrzydła

nad wzgórzami, brzuch przy brzuchu, skóra przy skórze,

uczymy się patrzeć, poznajemy znaczenia,

uczymy się być

 

 

Wiersz rozpoczęty o 3:33 czasu Greenwich

 

Walia przygotowuje się na falę upałów,

tymczasem nosimy kurtki przeciwdeszczowe,

a na spacery chodzimy w kaloszach,

why does it always rain on me

brzmi jak ponury żart

 

Czerwone mapy zapowiadają tropiki,

patrzę na wiadomości z Polski - na żywo,

brat mojego dziadka pierwsze wiadomości z Polski dostał w 1958,

kiedy dziadek przestał się bać, że znaczek z młodą królową może oznaczać kłopoty,

znalazłem kiedyś list z lat sześćdziesiątych,

którego dziadek nie zdążył spalić

 

pewnie podobne listy można jeszcze napisać w XXI wieku

 

czy wtedy w ogóle świeciło słońce?

Do dzisiaj się zastanawiam, dlaczego w mojej rodzinie

wyżej stawiano Norwida niż Słowackiego

bo kiedy już było można roztpiliśmy się z własnej woli w tym tyglu

licząc znaki w krótkich wiadomościach tekstowych

powściągliwość stała się znakiem czasów

codzienne haiku wyparło słowiańską gadatliwość i wylewność

 

w jednym zdaniu zmieścić jak najwięcej

don't let the sun go down on me

ale nie, podlegamy tym samym schematom

rodzimy się od nowa, dostajemy zadyszki

w samonapędzającym się strachu

zostawiając komu innemu oddzielenie porządku

od zamętu

 

zwisam głową w dół, łapczywie chłonąc każdy promień słońca

patrzę na góry, które tak naprawdę są wzgórzami

oddycham licząc dni lata na palcach

 

 

Kody, szyfry, znaczenia

 

Do zobaczenia - kiedyś.

Nad brzegiem rzeki albo w kawiarni, którą pamiętamy z lepszych czasów.

W kilku setkach, albo czarnej kawie utopimy codzienność.

 

Wyzwoleni, lekko podstarzali - wcale nie mądrzejsi.

Znowu pogadamy o poezji, polegniemy w wysokiej trawie na skraju parku i wsi.

To będzie ten czas, kiedy oderwiemy się i znowu będziemy beztroskimi sztubakami.

 

Zaczyna się wiosna, gonitwa za i ucieczka przed.

Patrzę na statki wypływające z portu, albo zadzieram głowę patrząc na białe line odrzutowców.

 

Tabela życia na bezchmurnym niebie, wypełniamy rubryki winien i ma.

Buchalteria słońca, wyblakłych zdjęć, bilans niedokończonych rozmów, książek i miłości.

 

Ktoś, coś próbuje mi powiedzieć, ale nie mam czasu słychać.

Chcę coś komuś powiedzieć, tylko patrzę.

 

 

Light Moving

 

truchtem przez noc

pot wsiąka w pościel

wilgoć, z którą wychodzi cały ból,

ból wsiąka w pościel,

 

szmery, syczenia, gwizdy,

jednak oddech jest spokojny,

noc niesie obrazy

światła przesuwają się,

migoczą.

 

kalejdoskop pod powiekami,

gra w jasne i ciemne plamy,

melodie nocy, repertuar strachu:

 

kantata o sianokosach,

kantylena o świętym spokoju,

aria nocnych przebudzeń,

ballada o ciszy

 

szklanka wody na stoliku,

na suchość w gardle i lniana ściereczka

na spocone czoło i dłonie.

 

lampka nocna – latarnia morska,

słony piasek w oczach.

przez noc truchtem. Mimo wszystko.

 

 

 

280 Znaków

 

Przypuśćmy, że zmieścimy się w ramach. Nie wykroczymy poza naznaczone granice, będziemy pilnymi uczniami. Nie będziemy sobie z tego powodu pluć w twarz, sami w końcu określiliśmy reguły. Nie, dobrowolnie się im podporządkowaliśmy. Nie będziemy się wychylać. Tak będzie bezpiecznie.

 

Przypuśćmy, że dostaniemy nagrodę, za własną uległość. Nie zyskamy wiele, ale też nie stracimy. Będą o nas mówić - o jacy to porządni ludzie. Tacy ułożeni, ustatkowani. Zawsze w ramach, nigdy nie zaskoczą negatywnie. Można na nich polegać, nawet pożyczać im pieniądze. Lubimy ich.

 

Przypuśćmy, że pokochamy takie życie. Niby w centrum, ale jednak na uboczu, bez przykrych zdarzeń, otoczeni ogrodem lub sadem. Codziennie wczesnym latem, będziemy wąchać kwiaty meksykańskiej pomarańczy lub bratając się z podobnymi do nas, wymieniać z nimi uśmiechy na instagramie.

 

Obiecajmy sobie, że w naszych rozmowach nie będziemy używać wulgaryzmów i będziemy powściągliwi w okazywaniu uczuć. Zaczniemy obserwować ważnych ludzi na twitterze, będziemy otaczać się pięknymi przedmiotami, i może komuś spodoba się twoja sukienka. Chociaż jej nienawidzisz.

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry