Wyszukiwanie

:

Treść strony

Media

Pamiątka z festiwalu – autograf Nanniego Morettiego

Co nowego na horyzontach – bardzo subiektywna relacja z wrocławskiego festiwalu filmowego

Autor tekstu: Natalia Mrozkowiak
05.10.2016

16. Międzynarodowy Festiwal Filmowy T-Mobile Nowe Horyzonty, który odbywał się od 21 do 31 lipca, nie różnił się od poprzednich edycji. Nuda? Absolutnie nie! Jak zawsze, pomimo uważnego śledzenia kolejnych zapowiedzi organizatorów, można było spodziewać się, że dziesięć dni spędzonych w nowohoryzontowym kinie będzie czymś w rodzaju nieprzewidywalnej podróży w nieznane. W tym sensie wrocławski festiwal jest nie tylko przeglądem nowości, ale niemal narkotycznym transem, podczas którego widzowie doświadczają silnych, niekiedy trudnych emocji, dają się wciągać w nieznane, zaskakujące rzeczywistości i rozbawiać najbardziej absurdalnym humorem. Nowe Horyzonty od lat niezmiennie spełniają oczekiwania najbardziej wyrafinowanych wielbicieli kina i tych, którzy po prostu dają się uwodzić ruchomym obrazom, będąc dla jednych i drugich obiektem tęsknoty przez cały rok.

Tegoroczna edycja oferowała, rzecz jasna, coś specjalnego. Każdego roku program, retrospektywy, sekcje, zaproszeni twórcy kina i tematyka, wokół której zbudowana jest struktura festiwalu stanowią oryginalny sposób ujęcia jednego z aktualnych problemów współczesnej kultury. Wielowymiarowość tego ujęcia, które można traktować jako zakrojony na wielką skalę projekt kuratorski, odzwierciedla się, między innymi, w sekcjach konkursowych. W konkursie głównym prezentują się autorzy kina z różnych stron świata i ich niestandardowe realizacje bardzo zróżnicowanej problematyki. Od refleksji nad końcem pewnej epoki (nagroda w Międzynarodowym Konkursie Nowe Horyzonty dla filmu Tamira El Saida „Ostatnie dni miasta” portretującego współczesny Kair), przez oniryczny obraz brutalnych realiów życia w kolumbijskiej dżungli (nagroda FIPRESCI dla filmu Felipe Guerrero „Mroczne bestie”) aż po kontrowersyjną relację z nocnego życia stolicy lub raczej próbę zapisu doświadczeń pewnego pokolenia (nagroda dla filmu Michała Marczaka „Wszystkie nieprzespane noce”).

Sekcje konkursowe obejmują też krótkie metraże. W konkursach filmów krótkometrażowych, w których osobne jury ocenia filmy polskie i europejskie, rywalizują przede wszystkim autorzy eksperymentalnych form filmowych. Coraz większym zainteresowaniem środowiska filmowego i uczestników festiwalu cieszy się Międzynarodowy Konkurs Filmów o Sztuce. Z jednej strony ciekawie ukazuje on sposoby przenikania się i wzajemnych inspiracji sztuk wizualnych, muzyki, literatury i kina. Z drugiej strony, trudno sobie wyobrazić bardziej intrygujące, zwłaszcza w kulturze, która przyzwyczaiła nas do ulegania przelotnym modom i trendom, ujęcia bardzo indywidualnych, niekiedy intymnych treści dotyczących tworzenia i sztuki, idei i form twórczości. Laureatem tegorocznego konkursu jest film Jumany Manny „Magiczna substancja we mnie”. Palestyńska reżyserka z powodzeniem i na przekór politycznym konfliktom prezentuje współistnienie różnych tradycji muzycznych na obszarze dzisiejszej Palestyny i Izraela. Połączenie historii, antropologii i muzykologii jest tu kontekstem badania tradycji lokalnych oraz roli muzyki w kształtowaniu tożsamości.

Dla porządku trzeba wspomnieć o stałych sekcjach programu, takich jak Nocne szaleństwo (zasadniczo poświęcone kinu gatunkowemu oscylującemu na granicy kiczu i gry z konwencją, np. horrory) czy Trzecie Oko (w tym roku pod hasłem Posthumanizm) oraz całej sieci wydarzeń, spotkań, wystaw i koncertów. Stanowią one potwierdzenie wyjątkowości wrocławskiego festiwalu. Jednak niepowtarzalnym rysem tegorocznej edycji Nowych Horyzontów był fakt, że odbywała się ona w Europejskiej Stolicy Kultury. W 2016 roku Wrocław pełni tę rolę razem z hiszpańskim San Sebastian. Stąd w programie retrospektywa twórcy baskijskiego kina, Victora Erice oraz unikalna sekcja Mistrzowie Kina Europejskiego, w ramach której odbyła się, między innymi, retrospektywa Nanniego Morettiego oraz Mistrzowskie Lekcje Kina, czyli spotkania z autorami europejskiego kina, którzy prezentowali na jednorazowych pokazach ważne dla siebie filmy.

Specjalne sekcje i wydarzenia tegorocznego festiwalu wpisane były w program ESK, ale najistotniejszy punkt odniesienia i klucz doboru filmów był podporządkowany osobnej idei. Każdego roku festiwalowi patronuje hasło wywoławcze. Wokół niego toczą się dyskusje, w jego kontekście powstają interpretacje zarówno całych sekcji, jak i poszczególnych propozycji programowych. 16 MFF T-Mobile Nowe Horyzonty odbywał się pod hasłem „Synergia zakłóceń, obraz pokoleń”. Odnosząca się do niego rozległa problematyka szczególnie wyraźnie prezentowała się w Panoramie, sekcji pozakonkursowej stanowiącej przegląd najciekawszych (docenionych, między innymi, w Cannes czy Berlinie) najnowszych obrazów filmowych.

Estetyka zakłóceń i kwestie dotyczące międzypokoleniowej komunikacji obecne w przeważającej części propozycji programowej, zarysowały się szczególnie wyraźnie w kilku filmach, o których właśnie z tego powodu warto wspomnieć. Zwłaszcza, że już pojawiły się one w polskiej dystrybucji lub prawdopodobnie znajdą dystrybutora w przyszłości. W pierwszej kolejności - jeden z najmocniejszych punktów programu tegorocznego festiwalu, czyli „The Salesman” (polskie tłumaczenie tytułu jest dość zaskakujące - „Klient”) Asghara Farhadi. Twórca oscarowego „Rozstania” sprostał stawianym wobec niego oczekiwaniom. W najnowszym filmie korzysta wprawdzie ze sprawdzonej w poprzednich obrazach strategii, co jednak wychodzi na dobre filmowej narracji, coraz bardziej gęstej, nieprzeniknionej i nie przynoszącej spodziewanej ulgi. Początkowa scena, ewakuacja z zagrożonego zawaleniem budynku, jest jedynie zapowiedzią prawdziwej katastrofy.

Najnowszy film Asghara Farhadi znajduje się na szczycie mojej prywatnej „złotej dziesiątki”. Natomiast „Sieranevada” w reżyserii ojca rumuńskiej nowej fali, Cristi Puiu pojawia się jako bezkonkurencyjny numer jeden w wielu recenzjach festiwalu i dyskusjach uczestników. Trzeba przyznać, to było mocne uderzenie – nieznane powszechnie rumuńskie kino, niewiele sugerujący tytuł i trzygodzinna projekcja, podczas której widzowie towarzyszyli zwykłej rodzinie zgromadzonej w zwykłym mieszkaniu z okazji stypy. Wiele postaci reprezentujących różne pokolenia, różne poglądy i stosunek do rzeczywistości – ten prosty zabieg został przez reżysera wykorzystany do stworzenia realistycznego, buzującego emocjami i ironicznym poczuciem humoru obrazu współczesnej rodziny.

Podobny zabieg zastosował włoski reżyser, Paolo Genovese, tyle że bohaterowie filmu „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” (oryginalny tytuł „Perfetti sconosciuti”) to grupa przyjaciół spędzająca wspólny wieczór przy stole. Kolacja zapowiada się miło – dobre jedzenie, wino, kolejni goście w dobrym nastroju, przerzucający się żartami i niewinna z pozoru gra towarzyska. Gra okazuje się jednak bardzo niebezpieczna, psuje towarzyskie spotkanie, ale przede wszystkim obnaża prawdziwy charakter relacji między przyjaciółmi, więcej – przyjaźń okazuje się iluzją.

„Arcade Fire: The Reflektor Tapes” w reżyserii Kahlila Josepha to atrakcyjny wizualnie dokument muzyczny portretujący kanadyjską grupę. Ale można go oglądać także jako portret grupy przyjaciół, między którymi nie ma miejsca na tworzenie iluzji czy odgrywanie ról. Tego rodzaju aktywność członkowie Arcade Fire podejmują wyłącznie na scenie. I robią to rewelacyjnie. Film jest rejestracją ich pracy twórczej, zapisem procesu powstawania słów, dźwięków i obrazów, pomysłów scenicznych na potrzeby trasy koncertowej promującej nową płytę. To gratka nie tylko dla fanów, ale dla każdego, komu bliskie są muzyczne i estetyczne uniesienia, rozważania filozoficzne i energetyczne występy na żywo. W „Arcade Fire: The Reflektor Tapes” kamera towarzyszy artystom podczas koncertów i w ich czasie wolnym, rejestrując powszedniość i poezję, momenty, kiedy twórcza wizja staje się rzeczywistością, a senne marzenie codziennością. Debiutujący w pełnym metrażu reżyser wideoklipów, Kahlil Joseph w chwilami teledyskowej konwencji, za pomocą niezwykle plastycznych obrazów i przeszywających dźwięków, prezentuje własne, impresjonistyczne spojrzenie na zespół, jego płyty i trasy koncertowe. Oddaje niepowtarzalny charakter formacji, prezentując ją w kontekście inspiracji muzycznych, artystycznej ekspresji, a także wpływów kultury haitańskiej (z Haiti pochodzi członkini zespołu, Regine).

Atrakcyjność audiowizualna stanowiła dla wielu uczestników festiwalu główny atut (oczekiwany, rzecz jasna) najnowszego filmu Nicolasa Windinga Refna, „Neon Demon”. Dla wielu film ten był rozczarowaniem i pozostawił złe wspomnienia. Oczywiście, można najnowszy film Refna traktować jako guilty pleasure, coś w rodzaju pretekstu do voyerystyczną przyjemności oglądania przerysowanych do granic możliwości scen prezentujących… pięknie opakowane nic. Każdy obraz pretenduje tu do perfekcji. Niestety, perfekcyjnie wykończenie powierzchni nie gwarantuje dobrej roboty. Spod nieprawdopodobnie przeestetyzowanych obrazów zionie pustka. Estetyzacja jest tu wyrazem niemożliwości sięgnięcia głębiej, obiecujący jest wprawdzie, również pod względem muzycznym, pierwszy kwadrans, później oglądamy tylko wystylizowane klisze. Wydawałoby się, że reżyser chciałby za ich sprawą podjąć dyskusję nad związkiem piękna, dobra i prawdy. Niestety, „Neon Demon” miażdży platońską triadę nadmiarem pustych obrazów.

Poza wspomnianymi filmami, z kilkudziesięciu pozostałych, które miałam okazję obejrzeć podczas ostatnich Nowych Horyzontów na pewno zapamiętam (i polecam!) „Co przynosi przyszłość” („L'avenir”) w reżyserii Mii Hansen-Løve, „Chevalier” – najnowszy film Athiny Rachel Tsangari, zdobywczyni nagrody w konkursie głównym Nowych Horyzontów za pamiętny „Atenberg”, „Komunę” („Kollektivet”) Thomasa Vinterberga, współtwórcy Dogmy 95, docenione (słusznie!) w Berlinie „Zjednoczone Stany Miłości” Tomasza Wasilewskiego i dwie kipiące absurdem i fantazją francuskie komedie – „W pionie” („Rester vertical”) Alaina Guiraudie i „Martwe wody” („Ma Loute”) Bruno Dumonta.

Oczywiście - każdy ma swój festiwal… Każdy uczestnik Nowych Horyzontów otrzymuje taki sam program, każdy co rano, nie bez nerwów, rezerwuje wejścia na wybrane filmy, każdy biega z obłędem w oczach między dziewięcioma salami kinowymi… i na tym podobieństwa się kończą. Każdy widz buduje własną konstrukcję przeżyć i wrażeń. Ja obejrzałam czterdzieści filmów, z dwóch seansów uciekłam, na kilku usiłowałam nie zasnąć, poza tym mój festiwal, jak zawsze, satysfakcjonujący. Czekałam wprawdzie na wstrząs podobny do zeszłorocznego „Płomienia” (reż. Syllas Tzoumerkas) i się nie doczekałam, ale mocnych wrażeń nie brakowało. Na podsumowanie pofestiwalowych refleksji dwie kwestie: po pierwsze truizm – dużo dobrego kina, po drugie – to, co w dobrym kinie najistotniejsze, czyli obraz nas samych i naszego świata. Coś niepokojącego się w nim dzieje. Ewidentnie. Nie śpimy spokojnie. Kino reaguje szybko, wyczulonym okiem rejestrując to, co się dzieje. Oko kamery, bardziej zdystansowane niż nasz uczestniczący ogląd rzeczywistości dostrzega w niej coraz bardziej liczne zakłócenia. Zakłócenia komunikacji, swobody, myśli, reakcji… Żyjąc w narastającym chaosie kochamy kino z innych powodów niż kiedyś. W mniejszym stopniu oczekujemy rozrywki lub pretekstu do rozmów, bardziej zależy nam na opowiadaniu o nas samych, diagnozie naszych lęków, katalogu pragnień, zwykłych i niecodziennych doświadczeń. Te oczekiwania spełnia na pewno kino promowane, między innymi, przez ekipę Romana Gutka. 16. edycja Nowych Horyzontów za nami, teraz czekamy na lokalne święto kina, czyli Tofifest. Tu także zakłócenia na pierwszym planie – bunt kobiet. Czekamy! W gotowości.

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry