Wyszukiwanie

:

Treść strony

Media

„I niech to będzie spowiedź, ale bez rozgrzeszenia”

Autor tekstu: Dawid Śmigielski
14.06.2020

Pomimo kliku scenariuszowych naiwności i rozwiązań, które dzisiaj zapewne trącą myszką, „MW” po upływie ponad 40 lat nadal się broni, jako doskonała rozrywka podszyta głębokim przesłaniem. Chyba nikt, oprócz Willa Eisnera, nie potrafi tak pięknie i brutalnie szczerze opowiadać o człowieku i jego wszystkich sprzecznościach, jak Osamu Tezuka, który nie okrada swoich bohaterów z życia, jacykolwiek by oni nie byli.

Kiedy w latach 60. ubiegłego wieku nowe pokolenie japońskich autorów zaczęło przejmować w swoje ręce mangowy rynek, Osamu Tezuka, który, wydawało się, że osiągnął już wszystko w swojej karierze, nie miał zamiaru spocząć na laurach. Sukces komercyjny poprzednich projektów pozwolił mu na spokojne zajęcie się ambitniejszymi historiami, udowadniając tym samym, iż ostatnie słowo nadal należy do niego, a komiks wywodzący się z Kraju Kwitnącej Wiśni może z powodzeniem poruszać tematy z pozoru tylko zarezerwowane dla pozostałych gałęzi kultury. Wydana w 1976 roku manga „MW” jest jednym z pierwszych kroków tego wielkiego artysty światowego komiksu w dotarciu do absolutu, który osiągnął tworząc „Do Adolfów”.

Tezuka zaczyna „MW” z przytupem, w myśl hitchcockowskiej zasady „najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie”. Otóż już w pierwszym rozdziale jesteśmy świadkami brutalnego morderstwa na ojcu porwanego dla okupu kilkuletniego chłopca – również zabitego – przez jednego z głównych bohaterów opowieści, a mianowicie cieszącego się poważaniem pracownika wielkiego banku – Michio Yukiego. Nic to w porównaniu z dalszym rozwojem akcji. Bankier ucieka do kościoła, aby wyspowiadać się  ze swoich uczynków księdzu Garai, który jest nie tylko spowiednikiem mordercy, ale również jego kochankiem. Koniec rozdziału pierwszego stanowiącego zaledwie wierzchołek góry lodowej.

Być może właśnie tak mocne rozpoczęcie opowieści (czy jest coś gorszego od zabójstwa bezbronnego dziecka i szczegółowego opisu przebiegu takiej zbrodni?) sprawiło, że w jej dalszym toku niewiele jest nas w stanie zaskoczyć czy dogłębnie poruszyć, choć Yuki w swoim „opętaniu” dokonuje kolejnych makabrycznych czynów. Możliwe, że na to poczucie zobojętnienia wpływa przyzwyczajenie się do pronoprzemocy, którą jesteśmy bombardowani dzień w dzień. Na pewno „MW” to dzieło niejednoznaczne, szokujące i ponure. A przynajmniej takie wrażenie musiało wywierać na czytelnikach w momencie ukazywania się i właśnie przez pryzmat tamtych czasów powinniśmy je odczytywać.  Zresztą powiedzmy sobie szczerze – i dzisiaj homoseksualny związek katolickiego księdza z bezdusznym mordercą to raczej medialna rzadkość. Pewnie, gdyby trafiło ono w niepowołane ręce fałszywie zatroskanych o społeczną moralność  obywateli, mielibyśmy polskie piekiełko na miarę „Mausa” czy „Chopin New Romantic”.

Tylko że Tezuka nie szokuje, aby szokować. To nie sztuka dla sztuki. Japoński autor szuka. Zastanawia się. Zadaje pytania. Skąd się bierze zło, jak na nie reagujemy? Gdzie leży granica między jego czynieniem a przyzwalaniem na jego czynienie? Ile jesteśmy w stanie poświęcić dla odkupienia własnych i cudzych win? Czy spiralę grzechu da się tak po prostu wyspowiadać? Być może brzmi to banalnie, w końcu nie on pierwszy i nie ostatni porusza się w tych zagadnieniach, ale siłą Tezuki jest niesamowita lekkość, z jaką potrafi uchwycić każdy, najcięższy nawet temat. Rozrysować go precyzyjnie za pomocą swojej niezwykle dynamicznej kreski, bezbłędnie oddającej emocje targające bohaterami i budującej klaustrofobiczny nastrój osaczenia za pomocą setek maleńkich kadrów.

Wbrew pozorom „MW” jest bardziej sensacją, typową dla lat 70 XX wieku (zresztą sam Tezuka chciał stworzyć opowieść w takim duchu), niż dramatem. Czuć, że historia miała o wiele więcej do zaoferowania, niż ostatecznie zdołał z niej wycisnąć twórca Astro Boya (co również przyznaje autor w posłowie). Zabrakło jej wielowątkowości, większej liczby wyrazistych drugo i trzecio-planowych bohaterów i pogłębienia portretów psychologicznych głównych protagonistów tego, bądź co bądź, spektaklu dwóch aktorów, czyli wszystkiego, czym zdołał obdarzyć późniejsze „Ayako” i „Do Adolfów”. Największą zaś wadą omawianego komiksu jest wyczuwalny brak chemii między Yukim a Garaiem. Ich zbyt melodramatyczny wątek miłosno-nienawistny przybiera raczej formę telewizyjnej telenoweli niskiego sortu niż dogłębnego studium związku i postaci. Za to każdy z osobna jest na tyle silną i w swojej ustalonej z góry roli barwną osobowością, że ich losy śledzimy z zapartym tchem aż do samego dramatycznego finału.

 

Amen.

„MW”

Scenariusz i rysunki: Osamu Tezuka

Waneko

2020

W imieniu redakcji dziękuję wydawnictwu WANEKO za egzemplarz recenzencki.

Informacja o finansowaniu strony internetowej

Portal współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dolne menu strony

Stopka strony

(c) menazeria.eu - wszelkie prawa zastrzeżone
do góry